Rise of Nightmares - recenzja

Rafał Dziduch
2011/10/07 13:30
0
0

Rise of Nightmares reklamowany był jako pierwsza gra na Kinecta, która przeznaczona jest dla hardcore’wych graczy. Trzeba przyznać, że SEGA uczyniła w tym względzie spory krok i udowodniła, że wyśmiewana przez wielu kamerka Microsoftu może nas jeszcze zaskoczyć. Niestety, powyższe stwierdzenie wcale nie oznacza, że mamy do czynienia ze znakomitą produkcją, ale z pewnością jest lepiej niż gorzej.

Rise of Nightmares reklamowany był jako pierwsza gra na Kinecta, która przeznaczona jest dla hardcore’wych graczy. Trzeba przyznać, że SEGA uczyniła w tym względzie spory krok i udowodniła, że wyśmiewana przez wielu kamerka Microsoftu może nas jeszcze zaskoczyć. Niestety, powyższe stwierdzenie wcale nie oznacza, że mamy do czynienia ze znakomitą produkcją, ale z pewnością jest lepiej niż gorzej. Rise of Nightmares - recenzja

Mimo mojego ogromnego sentymentu do tematyki zombie, nie mogę napisać, że Rise of Nightmares to bardzo dobra gra. Lokuję ją raczej na półce z napisem „średniaki”, bo niemal wszystko od fabuły, wykonania, modeli i zachowania przeciwników aż po grafikę, jest w niej właśnie takie. Nie zrozumcie mnie źle – to w żadnym wypadku nie jest crap, ale od dzisiejszych standardów mocno jednak odstaje. Gra wygląda momentami trochę tak, jakby była stworzona jeszcze na poprzednią generację konsol. Straszą – choć nie w tym sensie, w którym powinny - tekstury słabej jakości, liniowy układ plansz, dość ubogie scenerie oraz słabiutkie animacje postaci. Dość opłakanie wyglądają bohaterowie podczas filmików, a ich z gruba ciosane kształty wywołują uśmieszek politowania. Ktoś patrzący z boku, na to jak grałem, zdziwiłby się pewnie, że można z zapamiętaniem tłuc w taki koszmarek. A jednak Rise of Nightmares warto docenić co najmniej za dwie sprawy, które są ze sobą ściśle powiązane. Pierwsza to świetna współpraca z Kinectem, a druga klimat, który się dzięki temu wytwarza.

Gram, więc skaczę

Co tu dużo pisać, SEGA pokazała, że można zaprząc Kinecta do krwistego FPS-a i choć do sterowania na początku trzeba się przyzwyczaić, a także pogodzić z kilkoma ograniczeniami, to jednak warto. Stawiam dolary przeciw orzechom, że również programiści innych firm szlifują już swoje umiejętności w oprogramowywaniu maszynki Microsoftu i w końcu dopracują ją na tip-top. Pamiętajcie też, że w Rise of Nightmares nie da się grać na padzie, więc SEGA zdecydowała się na ważny krok, wydając tę grę, co też należy docenić. Pierwsze, co pozytywnie zaskakuje w obsłudze urządzenia, to prawie całkowite wyeliminowanie opóźnień. Prawie, bo czasami zdarzają się jednak momenty, kiedy nasze ruchy nie są precyzyjnie przenoszone na ekran. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy wpadamy w panikę i machamy rękoma zbyt szybko. Jednak gdy już to zrozumiałem, opóźnienia wcale się nie pojawiały. O wiele lepiej jest się też zaopatrzyć w jakiś mieczyk czy toporek-zabawkę. Okej, wiem, że brzmi to kretyńsko, ale zanim uznacie mnie za wariata uwierzcie, że obciążenie ręki daje pozytywny efekt, a i „wczuwka” jest przez to lepsza.

Gram, więc skaczę, Rise of Nightmares - recenzja

Kinectowe Rise of Nightmares nie idzie na kompromis i pozwala niemal na wszystko. Obracając ramiona (albo całe ciało – jak kto woli) rozglądamy się na boki. Co ważne, uwzględniane jest przy tym tempo, w jakim to zrobimy. Machając rękoma, zadajemy ciosy trzymaną bronią, a wykonując odpowiednie ruchy (rzucanie, kucanie, otwieranie, przesuwanie, zakrywanie uszu, pływanie itp.) sprawiamy, że bohater wykonuje stosowne czynności. Można również kopać niezależnie obiema nogami, co sprawia, że na chwilę odrzucamy atakujące nas zombie do tyłu. W zasadzie jedynym wyjątkiem od tej reguły jest chodzenie. Zamiast marszu w miejscu wystarczy wysunąć nogę do przodu albo do tyłu, by postać szła w określoną stronę. Trochę szkoda, bo osobiście wolałbym po prostu maszerować w miejscu (no dobra możecie już uznać, że jestem wariatem), ale się nie da. Jest to dziwne choćby dlatego, że bieganie w kilku ściśle zaplanowanych miejscach rozwiązano właśnie w ten sposób – trzeba biec w miejscu. Cały system przemieszczania się za pomocą aktywnego ruchu sprawia, że o wiele łatwiej i głębiej „wchodzi” się w grę. Nie wiem jak Wam, ale mnie od zawsze marzyła się taka interakcja, aby niemal przeniknąć do wirtualnego świata, a lepiej robi się to bez pada niż z padem. Rzecz jasna trzeba zaznaczyć, że pewne problemy się zdarzają i łatwiej jest np. wejść na ścianę, by potem przez kilka sekund się obracać. Z tego powodu nie wyobrażam sobie jeszcze Battelfielda na Kinecta, bo tam rozgrywka toczy się za szybko.

Ruch to zdrowie

W opcjach Rise of Nightmares da się ustawić szybkość, z jaką się poruszamy i obracamy, więc każdy powinien dostosować ten aspekt do swoich oczekiwań. Trzeba jeszcze dodać, że autorzy przewidzieli – dla tych którzy chcą – pewną automatykę chodzenia. W wielu momentach (ale nie zawsze) można po prostu podnieść prawą rękę, a postać sama dojdzie do kluczowego miejsca. Wtedy gra zmienia się trochę w taką „szynkówkę”, więc ja z tej funkcji nie korzystałem, bo uważam, że rozbija ona tak fajnie budowaną imersję z wykreowanym światem. Tym niemniej, jak ktoś chce – to można. Ciekawie rozwiązano za to interakcję z ważnymi przedmiotami w grze, w tym podnoszenie broni, z czego często się korzysta. Gdy w zasięgu wzroku pojawia się coś ważnego, wyświetlana jest ikonka. Wówczas wyciągając prawą rękę, podnosimy przedmiot, broń, otwieramy drzwi, czy pociągamy za dźwignię. Czasami – wzorem Heavy Rain - musimy jeszcze wykonać dodatkowy ruch, charakterystyczny dla danej czynności. Ten detal też mi się piekielnie podobał. Trzeba np. przesuwać rękoma, kiedy wchodzimy na drabinę, kręcić, by obrócić jakieś pokrętło, niekiedy musimy uderzać się po rękach, by zrzucić pijawki, które się do nas przyssały, łapać równowagę, przechylając się na boki albo płynąć, by... płynąć. A co powiecie na grzebanie... w zwłokach w poszukiwaniu klucza? To jakby takie minigierki, przeniesione oczywiście z dotychczas znanych tytułów casualowych dla Kinecta ale świetnie się tu sprawdzają i są ładnie wplecione w rozgrywkę. Ruch to zdrowie, Rise of Nightmares - recenzja

No dobra – a co z tą hardcore’owością Rise of Nightmares, o której tyle mówiono? Cóż – gra to ostra sieczka, w której rozczłonkowujemy zombiaki, używając przy tym całkiem pokaźnej liczby przedmiotów-broni. Jucha chlapie tu bezustannie i na wszystkie strony, umarlakom odpadają poszczególne części ciała, a oznaczenie wiekowe na pudełku jasno informuje, że nie jest to gra dla dzieci. Jest tu klimat gore doskonale znany miłośnikom klasycznych filmów o zombie, bo niektóre zgniłki chodzą powoli, inne szybko, są i takie, które wstają z ziemi w najmniej oczekiwanych momentach, czy rzucają się nam do gardła. W sumie bardzo często czułem się przy tej grze, jakbym grał w pierwsze Resident Evil i choć pod względem estetyki nie jest to komplement, to już pod względem klimatu jak najbardziej.

Broń ze wszystkiego

Na potrzeby radzenia sobie z niebezpieczeństwami autorzy Rise of Nightmares przygotowali system, który wymusza ciągłą zmianę broni. Walczymy tu bowiem głównie w dystansie, a wszystko czym okładamy zombiaki, ma określoną wytrzymałość. Nosić można jedną broń w danej chwili i gdy jej ikona zaczyna migać na czerwono, warto postarać się o nową zabawkę. A tych jest całkiem sporo, z czego część to całkiem zmyślne wynalazki. Narzędziem mordu może być maczeta, rura, pałka, kastety, tasak, topór, siekiera albo zwykły nóż. Znajdziemy też piłę spalinową, ciekawy wirnik elektryczny, który przerabia zombie na krwawą sałatkę, czy np. fiolki do rzucania, które zawierają wybuchową substancję. Nie ma mowy o jakimś alternatywnym trybie walki, ale jednak łatwiej pokonać zombiaki piłą niż nożem. Kiedy natomiast nagle zostaniemy bez broni, można użyć pięści, nóg lub po prostu salwować się ucieczką. Na pewnym etapie zabawy dostajemy też dostęp do specjalnej rękawicy, strzelającej kulami energii oraz łańcuchów, które da się wypuszczać z obu rąk niezależnie. Można poczuć się wówczas jak jakiś mag, bo bardzo fajnie to zrealizowano. Broń ze wszystkiego, Rise of Nightmares - recenzja

Na Rise of Nightmares należy patrzeć w dwóch płaszczyznach. W tej pierwszej, związanej z obsługa Kinecta, gra jest całkiem udana, choć kilka szlifów z pewnością by się jeszcze przydało. Jednak robienie tego, co ma zrobić bohater, jest o wiele fajniejsze, niż wciskanie przycisków. Do tego implementacja Kinecta jest bez wątpienia najlepsza spośród tych, które widziałem. Zombiaki sieka się nad wyraz przyjemnie, a przecież o to chodzi. Druga płaszczyzna, to wszystkie sprawy związane z klasycznymi grami. Grafika trąci myszką, wygląd i zachowanie postaci są słabiutkie, nie ma również wielkiego urozmaicenia jeśli chodzi o etapy czy przeciwników. Nie nastawiajcie się także, że dostaniecie przerażający horror. Fabuła, o której szczegółach nie ma nawet sensu się rozpisywać, nie przykuła mnie do ekranu, bo jest dość sztampowa i zaprezentowana jak w setkach innych tego typu produkcji. Stąd niezbyt wysoka ocena finalna, ale generalnie muszę powiedzieć, że przez 7 godzin bawiłem się całkiem nieźle.

  • Zamów Rise of Nightmares w sklepie gram.pl!

GramTV przedstawia:

5,9
Przyjemna sieczka z zombiakami na Kinecta. Szkoda tylko, że pod względem technicznym nie jest najlepiej.
Plusy
  • sterowanie Kinectem całkiem udane
  • klimat, wczuwka
  • dużo różnych broni
  • zombie
Minusy
  • grafika
  • fabuła
  • animacje
  • sterylne lokacje
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!