The Club - rzut okiem

Mejste
2008/02/11 20:30

Welcome in The Club!

Welcome in The Club!

Welcome in The Club! , The Club - rzut okiem

Kiedy nie tak dawno temu publikowaliśmy zapowiedź The Club, byliśmy tą grą mocno zaintrygowani. Nie dość, że za ten tytuł wzięło się studio znane graczom głównie z dobrej serii wyścigów samochodowych, to na dodatek pomysł na połączenie strzelanki z wyścigami wydał nam się niezmiernie ciekawy. Nie musieliśmy nawet długo czekać, bo oto jako jedni z pierwszych (jeśli nie pierwsi!) mogliśmy na własnej skórze przekonać się, co oferuje The Club w edycji dla PC – i do tego w polskiej wersji językowej.

Też mi Klub...

Całą otoczką rozgrywki jest tytułowy tajemniczy Klub. Z intra dowiadujemy się, że trzyma nad nim pieczę niejaki Sekretarz, który „zaprosił” do uczestnictwa w Klubie ósemkę wybrańców. Oczywiście, głównym naszym zadaniem będzie przetrwanie na specjalnie przygotowanych lokacjach i zadowolenie możnych zdobyciem jak największego wyniku punktowego. Jednak tematyka nielegalnych turniejów aż prosi się o jakieś głębsze rozwinięcie fabularne. Niestety, przez całą grę o tytułowym Klubie dowiadujemy się jedynie tyle, że istnieje i że posiada osiem posiadłości, na których toczymy nasze boje. Również postaci, w jakie przyjdzie nam się wcielić, nie powalają. Różnią się od siebie jedynie wyglądem oraz jedną z trzech statystyk: szybkością, siłą i wytrzymałością, które w ferworze walki i tak nie robią nikomu różnicy. Zapowiedzi twórców, jakobyśmy mieli poznać historię każdego z zawodników, można już spokojnie wsadzić między bajki. O danym uczestniku Klubu możemy się dowiedzieć jedynie szczątkowych informacji, mieszczących się w dwóch, trzech zdaniach. Również zakończenia, chociaż każde jest zależne od tego, jaką postacią ukończyliśmy turniej, wołają o pomstę do nieba. Równie dobrze mogłoby ich nie być i nikt by nie płakał...

Gotów?

Pomijając fakt braku jakiejkolwiek zaczepki fabularnej dla rozgrywki, warto przyjrzeć jej się z bliska, bo przecież tu jednak o radość z grania chodzi, a nie przeżywanie wielowątkowej, wzruszającej historii. Główną, a zarazem najważniejszą opcją, od której zaczniemy swą przygodę w The Club, jest Turniej. Po wyborze jednego z ośmiu dostępnych zawodników kolejno będziemy brać udział w walkach na ośmiu przygotowanych przez autorów lokacjach. Dosłownie kolejno, bo żeby odkryć następną mapę, wcześniej trzeba ukończyć poprzednią miejscówkę. Zanim jednak zaczniemy rozgrywkę, przed każdym turniejem mamy możliwość wyboru poziomu trudności. O ile poziom normalny jest wręcz banalny, tak już kolejne stanowią spore wyzwanie. Już na drugim stopniu trudności zaczynają się w niektórych momentach schody, co dopiero zatem mówić o ostatnim poziomie, który nie dość, że trzeba odblokować, ostro pocąc się już przechodząc „łatwiejsze” etapy, to do tego wyniki wymagane do ukończenia tego poziomu są horrendalne i tylko prawdziwi hardcore’owi gracze będą mogli sprostać temu wyzwaniu.

Kiedy ukończymy już Turniej, dostaniemy dostęp do kolejnych dwóch opcji: Szybkich Zawodów oraz Strzelaniny. Pierwsze, jak sama nazwa wskazuje, pozwalają nam na szybko rozegrać wybraną postacią jeden etap z wybranej lokacji. Strzelanina natomiast to takie miniturnieje, składające się z kilku etapów w różnych lokacjach, rozgrywanych w różnych trybach. Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, by samemu ułożyć sobie listę z własnymi zasadami, a następnie rozegrać zaplanowane zawody.

6 na 8

Znacie już zarys trybów, przejdźmy więc do szczegółów. Po wyborze postaci i poziomu trudności nareszcie przyjdzie nam stanąć do walki. W turnieju weźmiemy udział w walkach na terenach ośmiu lokacji: huty stali, Wenecji, cel więziennych, statku pasażerskiego, magazynu, posiadłości, bunkra oraz w strefie wojny. W każdym miejscu przyjdzie nam się sprawdzić w sześciu poziomach (wyjątkiem jest Wenecja – tu poziomów jest siedem), z których niemal każdy to inny tryb gry i wycinek planszy. Niestety, przez cały czas poruszamy się po wyznaczonej przez autorów ścieżce, z której raczej ciężko zboczyć. Z jednej strony wiemy, że był to zabieg celowy, wzięty z wyścigów samochodowych, w których trasa jest jasno wyznaczona, z drugiej jednak szkoda, że nie udostępniono nam trybu, w którym moglibyśmy zmierzyć się z wrogami na pełnym, niczym nieograniczonym terenie, a nie ciągle ganiać się jak szczury w labiryncie. O samym poziomie i wyglądzie lokacji raczej nie można powiedzieć złego słowa. Wytyczone ścieżki są szybkie i pełne czyhających wrogów. Ich design również cieszy oko, a to dzięki zróżnicowaniu lokacji i ich dobremu dopracowaniu. Szkoda tylko, że w grze jest stosunkowo mało sekretnych przejść czy też miejsc, w których możemy wykonać efektowną akcję.

GramTV przedstawia:

Tryby i trybiki

Jak już wspomnieliśmy wcześniej, w trybie dla jednego gracza znajduje się pięć wariantów rozgrywki, z którymi prędzej czy później, biorąc udział w Turnieju, doskonale się zapoznamy. Pierwszym z nich jest Sprint, polegający na przebyciu drogi z punktu A do punktu B z jak najlepszym wynikiem końcowym. Oczywiście w tym celu należy jak najefektowniej eliminować oponentów (strzały w głowę czy też zabicie ostatnim pociskiem znajdującym się w magazynku są dużo lepiej punktowane niż zwykłe fragi), podtrzymując przy tym kombo, które zwiększa mnożnik punktacji wraz z każdym poległym z naszych rąk wrogiem. Utrzymanie komba to jednak wcale nie taka łatwa sprawa, jak by mogło się wydawać. Przede wszystkim im jest wyższe, tym mniej mamy czasu na utrzymanie mnożnika. Z pomocą przychodzą nam tu czaszki, będące specjalnymi blaszkami poprzybijanymi w różnych częściach mapy, za których trafienie przedłużamy tykający licznik uciekającego nam mnożnika. Początkowo nasze wyniki nie będą zbyt wysokie, jednak odrobina wprawy i czasu wystarczy, by po paru godzinach spędzonych z The Club uzyskiwać wyniki liczone w milionach.

Kolejnym trybem jest Oblężenie. Jest to jeden z bardziej wymagających trybów, szczególnie na wyższych poziomach trudności. Cała zabawa polega na tym, że nasza postać stoi w bardzo małym polu ograniczonym pachołkami drogowymi oraz wyrysowanymi kredą na ziemi liniami. Naszym zadaniem jest eliminacja przez określony czas kolejnych wrogów napierających na nas z różnych stron. Teren jest wąski, więc jedyną obroną jest w tym wypadku atak. Oczywiście, możemy opuścić wyznaczony teren, lecz jeśli to zrobimy, mamy zaledwie pięć sekund na powrót. Jeśli w tym czasie nie wrócimy w wytyczony obszar, wybuchną mikroładunki umieszczone w naszym ciele... Trybem bardzo podobnym do Oblężenia jest Przetrwanie. Zasady są tutaj takie same, różnicą jest natomiast obszar, po jakim możemy się poruszać – jest on dużo większy. Wiąże się to jednak z jeszcze większą ilością wrogów, którzy mnożą się i wyrastają jak spod ziemi w zastraszającym tempie, przez co nie mamy nawet czasu porządnie przeładować spluwy.

W ostatnich dwóch opcjach jednoosobowej rozgrywki główną rolę odgrywa uciekający czas. Wyzwanie to nic innego jak Sprint, tyle że tutaj nie dość, że musimy wykręcić jak najlepszy wynik, to dodatkowo musimy zdążyć na metę przed upływem wyznaczonego czasu. Jednak naszym faworytem jest zdecydowanie Walka z Czasem. Tutaj mamy bardzo mało czasu i nie możemy pozwolić na to, by wskaźnik zegara dobiegł do zera. Oczywiście cenne sekundy możemy „wykupić”, bądź to zabijając kolejnych adwersarzy, bądź strzelając do specjalnych blaszek, lub zbierać porozstawiane na planszy zegary. Walka w tym trybie jest emocjonująca i wciągająca, bowiem zazwyczaj musimy pokonać kilka okrążeń, zanim ukończymy ten morderczy wyścig.

Niestety, trudno nam cokolwiek w tym momencie powiedzieć o trybie multiplayer, bowiem w momencie, kiedy czytacie tę recenzję, gry jeszcze nie ma na sklepowych półkach, a więc tryb dla wielu graczy nie został uruchomiony. Wiadomo jednak, że w internetowych bojach znajdą się trzy opcje rozgrywki dla jednego gracza oraz aż pięć przeznaczonych do gry drużynowej. Nie zabraknie typowego deathmatcha, jak i bardziej wyszukanych, morderczych trybów, dzięki którym śmiemy przypuszczać, że wiele osób nie odejdzie od komputera, póki nie uzyska lepszego wyniku od swoich znajomych. Mała integracja

Chyba największą bolączką The Club jest reakcja wrogów oraz elementów otoczenia na nasze działania. I nie mówimy tu o sztucznej inteligencji, bo ta stoi na dobrym poziomie i jest adekwatna do stopnia trudności rozgrywki. Mowa tu o reagowaniu na nasze pociski. W grze mamy dostęp do sporej ilości broni, począwszy od zwykłych pistoletów, poprzez automaty, na wyrzutniach rakiet i granatach kończąc. Sęk w tym, że wrogowi nie sprawia różnicy, czy dostanie potężną rakietą między oczy, czy też zostanie draśnięty w paznokieć pociskiem kalibru 9mm. W każdym przypadku zachowuje się tak samo. Nie ma tu mowy o jakiś latających kończynach, zwijaniu się z bólu czy też hektolitrach krwi, tryskającej w rytm radosnej rzezi. W The Club krwi jest jak na lekarstwo, a wszyscy oponenci potraktowani tu zostali jak ludzkie tarcze treningowe, które potrafią się poruszać i odpowiadać ogniem. Również demolka otoczenia sprowadza się jedynie do wybicia kilku szyb i strzelania do wybuchających beczek. Spodziewaliśmy się większej brutalności i rozwałki, o którą ten tytuł aż się prosi. W zamian zaś dostaliśmy ugładzoną do przesady zręcznościową strzelankę.

W bunkrze też może być ładnie

Oprawa graficzna w The Club stoi na dobrym poziomie. Szczególnie widać to po modelach naszych postaci oraz elementach otoczenia, które budują dobry klimat. Gorzej ma się już sprawa z wyglądem naszych wrogów, którzy często są klonami samych siebie. Nieco niedopracowana jest również animacja. Specjalne akcje, jakie ponoć miał wykonywać nasz zawodnik, tak naprawdę sprowadzają się do kopnięcia, przewrotu czy też przeskoczenia przez jakąś barierkę. A przecież o ile efektowniej wyglądałaby walka, jeśliby naszej postaci dodano kilka unikalnych ruchów? Również oprawa dźwiękowa nie zachwyca. Odgłosy broni są zbyt podobne do siebie, a na muzykę w ferworze walki nawet nie zwraca się uwagi, bo staccato strzałów oraz wykrzykiwana dookoła przez wrogów łacina podwórkowa skutecznie ją zagłuszają. Na szczęście polska wersja jest wersją kinową, zatem usłyszymy wszelkie „dialogi” w oryginale.

Idzie się wyżyć

Co jak co, ale The Club pomimo licznych niedociągnięć i wad jest dobrym, a przede wszystkim niesamowicie grywalnym tytułem. Nawet jeśli tryb dla jednego gracza może wydawać się krótki, to przecież zawsze pozostaje multiplayer. Poczekajmy, jak zostanie uruchomiony, wtedy przekonamy się naprawdę, czy The Club wart jest swojej ceny...

Komentarze
43
Usunięty
Usunięty
25/02/2008 18:09

Tak mi sie skojarzyło z Serious Samem na punkty

Mejste
Gramowicz
Autor
21/02/2008 20:48
Dnia 21.02.2008 o 07:00, Homeja napisał:

>>Pomijając fakt braku jakiejkolwiek zaczepki fabularnej dla rozgrywki, warto przyjrzeć jej się z bliska, bo przecież tu jednak o radość z grania chodzi, a nie przeżywanie wielowątkowej, wzruszającej historii. Tak? To pewnie przeżywanie wielowątkowej historii jest nudne, nie daje nam frajdy z gry, a wręcz ją nam odbiera (już wiem dlaczego Oblivion był takim hitem, po prostu nie miał wielowarstwowej otoczki fabularnej, która zanudziłaby gracza na śmierć). Rozumiem takie kwiatki u kogoś, kto jest wolontariuszem i pisze za darmo, ale drogi Mejste, Ty bierzesz za to pieniądze, więc oczekuję od Ciebie profesjonalizmu.

Ech, najwyraźniej nie zrozumiałeś kontekstu zdania... "(...) bo przecież tu jednak o radość z grania chodzi, a nie przeżywanie wielowątkowej, wzruszającej historii." "Tu", czyli w The Club, arcade''owej strzelance, w której fabuła nie gra pierwszych skrzypiec. Nie pisałem tego w odniesieniu do ogółu gier komputerowych.Pozdrawiam

Usunięty
Usunięty
21/02/2008 07:00

>>Pomijając fakt braku jakiejkolwiek zaczepki fabularnej dla rozgrywki, warto przyjrzeć jej się z bliska, bo przecież tu jednak o radość z grania chodzi, a nie przeżywanie wielowątkowej, wzruszającej historii.Tak? To pewnie przeżywanie wielowątkowej historii jest nudne, nie daje nam frajdy z gry, a wręcz ją nam odbiera (już wiem dlaczego Oblivion był takim hitem, po prostu nie miał wielowarstwowej otoczki fabularnej, która zanudziłaby gracza na śmierć).Rozumiem takie kwiatki u kogoś, kto jest wolontariuszem i pisze za darmo, ale drogi Mejste, Ty bierzesz za to pieniądze, więc oczekuję od Ciebie profesjonalizmu.




Trwa Wczytywanie