Każda z wersji prezentowanej przez Bezimiennego historii „namalowana” została w innej tonacji kolorystycznej, co daje dodatkowy niesamowity efekt, zmuszający nas jednocześnie do szukania kolejnego klucza do całej opowieści. Rozmach realizacji, perfekcja choreografii walk i malarskie ujęcia, to kolejne z atutów tego niesamowitego filmu. Można uznać ten obraz za pretensjonalny i pompatyczny w swej wymowie, jednego jednak nie można mu z pewnością odmówić – jest po prostu piękny.
Dom latających sztyletów (Shi mian mai fu)
Jest to drugi po Hero film w reżyserii Yimou Zhanga, zrealizowany w konwencji wuxia. Tym razem reżyser opowiada nam historię tajemnej organizacji zwanej Domem Latających Sztyletów, której działania opierają się na janosikowych zasadach: zabrać bogatym i obdarować biednych. Oczywiście bardzo szybko organizacja ta staje się cierniem w oku lokalnych władz, w związku z czym rozpoczyna się nagonka na jej członków. Władzom udaje się doprowadzić do śmierci przywódcy Domu, jednak mimo tego ciosu organizacja działa sprawnie w dalszym ciągu. Do dzieła przystępują kapitanowie Leo (Andy Lau) i Jin (Takeshi Kaneshiro), którzy podejrzewają, iż jedna z tancerek Pawilonu Piwonii, młoda Mei (Ziyi Zhang), jest córką zabitego przywódcy. Za namową Leo, Jin postanawia podstępem usidlić młodą dziewczynę i dzięki temu przeniknąć w szeregi tajemnej organizacji. Rozpoczyna się niebezpieczna gra o najwyższą stawkę. Dom latających sztyletów to film zrealizowany z równie epickim rozmachem, jak pierwsza produkcja Zhanga. Niesamowicie zaaranżowane i zrealizowane sceny pojedynków po raz kolejny bardziej kojarzą się z niebezpiecznym, lecz pięknym tańcem, niż walką na śmierć i życie. Podobnie jak w Hero, to co widzimy na ekranie niejednokrotnie bardziej przypomina obrazy, niż kino. Równie zachwycające jest udźwiękowienie filmu - choćby dla jednej z pierwszych scen, przedstawiającej „zabawę w echo”, warto wybrać się do kina lub zainwestować w głośniki w systemie co najmniej 5.1 z dobrym subwooferem. Niestety, równie wiele dobrego nie da się powiedzieć o samej fabule. Mówiąc krótko, jest to dość trywialna i mało zaskakująca historia miłosna, oparta na wyeksploatowanych schematach, którą starano się urozmaicić pogmatwaną i często mało przekonywującą intrygą. Film warto jednak obejrzeć, choćby dla samych wrażeń estetycznych, jakich dostarcza nam ten namalowany za pomocą kamery obraz. Musa (Wu shi) Film, którego reżyserem jest Sung-su Kim, opowiada o burzliwych wydarzeniach podczas wojny domowej wywołanej przez dwa rywalizujące wielkie rody Yuan i Ming roszczące sobie prawo do władzy w cesarstwie chińskim. W tym właśnie czasie, z kraju Koryo (dzisiejsza Korea) przybywa do władcy z dynastii Ming, z misją dyplomatyczną, grupa posłów eskortowanych przez niewielki oddział żołnierzy. Na miejscu padają oni jednak ofiarą oskarżeń o szpiegostwo, po czym zostają wydaleni poza granice księstwa. Pod przywództwem generała Choi (Joo Jin-mo) podejmują morderczą wędrówkę prowadzącą przez pustynne połacie kraju. W międzyczasie umiera ostatni z posłów, który tuż przed śmiercią wyzwala swego niewolnika, Yeosola (Jung Woo-Sung). W tym samym czasie, rozdarty wojną domową kraj, najeżdżany jest również przez władcę Mongołów, marzącego o odbudowie imperium Dżyngis-chana. Podczas jednego z postojów generał Choi dowiaduje się, że w rękach Mongołów znajduje się należąca do dynastii Ming księżniczka Buyong (Zhang Ziyi). Postanawia ją odbić. Mimo epickiego rozmachu, niesamowitych scen walki i niebywałej plastyczności obrazu, film ten różni się dość znacznie od poprzednio opisanych tytułów. Podstawową różnicą jest całkowity brak elementów baśniowych, to raczej widowisko historyczne, niż fantastyczna opowieść. Bohaterowie dysponują co prawda niesamowitymi umiejętnościami w posługiwaniu się bronią, jednak brutalny i krwawy realizm scen walki sprawia, że śmierć w „Musa” obdarta jest z sztucznego piękna charakterystycznego dla wcześniej zaprezentowanych obrazów Produkcji tej dużo bliżej do gorzkiego wydźwięku filmów takich, jak „Szeregowiec Ryan”. Zresztą sama historia jest oparta na podobnym schemacie - to głównie opowieść o więziach rodzących się podczas wspólnej walki o realizację celu, który tak naprawdę nie jest wart ceny, jaką trzeba zapłacić za jego osiągnięcie. Mimo jednak całego okrucieństwa i gorzkich prawd, film wciąż nasiąknięty jest tym specyficznym dla wschodniego kina klimatem romantycznego bohaterstwa. Przez to, nie tracąc orientalnego i nieco obcego nam smaku, staje się najbardziej strawnym ze wszystkich opisywanych tytułów. Na koniec wyjaśnimy jeszcze tylko jedno pojęcie, które pojawiło się w czasie prezentacji tych czterech filmów. Czym jest bowiem owo tajemniczo brzmiące słowo wuxia? Otóż w ten sposób w Chinach określa się ogół opowieści o niezwykłych bohaterach, mistrzach stylów walki wushu, którzy samotnie, lub wespół z przyjaciółmi, stawiają czoła przeciwnościom losu oraz niezliczonym hordom przeciwników, za którymi stoi główny „czarny charakter”. Gatunek ten ma niesamowicie bogatą historię, ponieważ pierwsze opowieści utrzymane w klimacie wuxia mają już ponad 2000 lat! Oczywiście wraz z rozwojem kinematografii poszerzył się zakres form i obok tradycyjnego nurtu powieściowego (wuxia xiaoshuo), pojawiło się utrzymane w tej konwencji kino (wuxia pian). To właśnie ten gatunek filmowy zwykło się u nas określać mianem „kina kopanego”, „kina kung fu”, bądź też (o zgrozo!) „kina karate”. My zaś mamy nadzieję, że dzięki temu artykułowi, nikt z naszych czytelników i czytelniczek nie popełni już nigdy takiego błędu.