Sword of the Stars: The Pit - recenzja

Sławek Serafin
2013/04/10 10:41

Co siedzi w Dziurze? Sympatyczny, choć wredny, rogalik z grafiką przywodzącą na myśl czasy grania na Amidze. Niezły sposób na zmarnowanie kilkunastu godzin życia.

Dobra, nie wiem dlaczego to się dzieje, ale bardzo mi się to podoba. A co? No oczywiście wchodzenie rogalików do głównego nurtu. Ja wiem, że puryści i ortodoksi rogalikowi nie uznają niczego, co wygląda inaczej niż nieczytelny chaos kodów ASCII, ale przecież hardkorowy prąd tego gatunku nie został naruszony - po prostu wyrosła nowa gałąź, sięgająca w kierunku normalnych ludzi, którzy myślą, że ADOM to niepoprawnie wymówione imię Adam. Wyrosła całkiem niedawno, prawdę mówiąc, bo dopiero w ostatnim roku zaczęły się pojawiać rogaliczki bardziej przyjazne dla zwykłego zjadacza chleba - nadal trudne, nadal trzymające się ustalonych zasad, ale z bardziej zrozumiałym interfejsem i czytelniejszą oprawą graficzną. Ta nowa filozofia dała nam fenomenalne FTL: Faster Than Light i wcale nie gorsze Tales of Maj'Eyal, a także bezlitosnego Teleglitch, którego opiszę już wkrótce. No i oczywiście Sword of the Stars: The Pit.

Sword of the Stars: The Pit - recenzja

Jeśli kojarzycie skądś tytuł, to bardzo dobrze, bo Sword of the Stars to dwie kosmiczne strategie studia Kerberos. Bardzo dobre zresztą, mimo kiepskiego startu, jaki miała część druga, która przez długi czas była dziurawa i niegrywalna. The Pit osadzone jest w tym samym uniwersum co strategie i ich fani z pewnością ucieszą się z możliwości postrzelania do wojowników Tarka, wściekłych Zuuli czy błąkających się mimochodem Hiverów. Ale znajomość tła nie wydaje się tu w ogóle konieczna, bo fabuła gry jest mało istotna, jak to zwykle w rogalikach. Jest planeta, zaraza, podziemny kompleks, na dole lekarstwo albo coś tam innego, bla, bla, żadna ekspedycja jeszcze nie wróciła. Złaź do Dziury jeśli ci życie miłe! A właściwie niemiłe...

Sword of the Stars: The Pit jest taką lżejszą, mniej skomplikowaną wersją klasycznego rogalika. Bardziej przystępną w tym sensie, że łatwą do zrozumienia i niewymagającą wielu godzin nauki podstaw. W kilka minut przelatujemy samouczek i jesteśmy gotowi by zejść na dół, na kolejne poziomy morderczych podziemi. A są one właśnie mordercze, bo choć The Pit to rogalik z ludzką twarzą, to serce ma czarne i złośliwe, jak każda dobra gra tego gatunku. Zapis stanu gry jest tylko jeden, gdy z niej wychodzimy, więc jeśli zdarzy nam się zginąć (a zdarzy się, oj zdarzy) to już koniec. I oczywiście także początek, bo nic tak nie zachęca do rozpoczęcia gry nową postacią, jak śmierć poprzedniej. Bo teraz zrobimy wszystko lepiej, mądrzej i na dodatek będziemy mieli więcej szczęścia niż ostatnio. Ta, akurat...

Do wyboru mamy tylko trzy postacie - żołnierza, inżyniera i zwiadowcę płci żeńskiej. Każdy z bohaterów ma ten sam zestaw umiejętności, ale inaczej rozkładają się w nich punkty - komandos dobrze sobie radzi z bronią wszelaką i ma predyspozycje do wyważania drzwi siłą, inżynierowi rewolwer wypada z ręki, ale programuje znakomicie i potrafi zbudować coś z niczego, a zwinna zwiadowczyni radzi sobie w miarę dobrze ze wszystkim, a z karabinem snajperskim najlepiej. Na początku wydaje się, że najłatwiej gra się żołnierzem, bo bezproblemowo przebija się on przez pierwsze poziomy ze swoim karabinem i maczetą. Prawda jest jednak taka, że twardziel ma później mocno pod górkę, gdy potrzeba już bardziej zaawansowanego sprzętu, który zwykle zamknięty jest w skrytkach, a tych biedak nie za bardzo jest w stanie otworzyć. Inżynier z kolei zrobi to bezproblemowo, ale jeśli tylko dotrze do nich przez hordy stworów, z którymi musi sobie poradzić za pomocą wiernego noża i rewolweru. Głównie noża, bo już po pierwszym zgonie i powtórnym rozpoczęciu zabawy wiemy, że amunicję należy tutaj cenić bardziej niż zdrowie.

Tak swoją drogą to miło, że broń biała jest w grze przydatna przez długi czas - wydawałoby się, że w takim sci-fi to tylko lasery będą i inne cuda. I są, a jakże, w szerokim asortymencie - ale noży, mieczy i rękawic z pazurami też nie brakuje i rozsądni gracze właśnie z ich pomocą będą radzić sobie z wieloma przeciwnikami. To zresztą jest też cecha charakterystyczna Sword of the Stars: The Pit - ciągle żonglujemy tutaj bronią. Po jakimś czasie będziemy mieli kilka różnych zabawek dobrych na inne okazje - miecz na dni powszednie, śrutówkę na imprezy masowe, karabin magnetyczny od święta, a karabin snajperski na imieniny cioci. Każda broń ma inne współczynniki celności, zadawanych obrażeń, przebijania pancerza i szybkostrzelności - a wrogowie są mniej lub bardziej mobilni, opancerzeni i żywotni, więc trzeba dostosować do nich nasze narzędzie do zabijania. I to sprawia, że The Pit jest o wiele bardziej taktyczny niż większość rogalików. Strategiczne dziedzictwo Sword of the Stars dało o sobie znać - i to w dobry sposób.

Walka jest centralnym punktem gry, ale nie spycha w cień pozostałych elementów rozgrywki, takich jak eksploracja, rozwój postaci i wszystko to, co związane jest z ekwipunkiem. Badanie kolejnych poziomów podziemi jest ekscytujące nie z uwagi na znajdujących się tam wrogów, ale na to, co możemy tam znaleźć... czyli mnóstwo różnych rodzajów komputerów, szafek, skrytek, skrzyń i innego sprzętu, do którego można się włamywać, który można hakować, naprawiać, psuć i rozbrajać. W każdej coś się może kryć, z każdej może nam wypaść coś cudnego i zwykle wypada, bo w Sword of the Stars: The Pit nie ma śmieci. Każda znaleziona broń to święto lasu, każda amunicja to prezent pod choinką, a nawet z bebechów stworów wypada coś, co się może przydać później, gdy już dorwiemy się do kuchenki albo laboratorium. Tak, można tutaj montować nowe przedmioty z różnych znalezionych. I tak, jest to takie fajne, jak być powinno, o czym się przekonacie, gdy już przykręcicie ostatnią śrubkę przy własnoręcznie wykonanym karabinie snajperskim. Jedyny problem jest taki, że przepisy na to wszystko są perfidnie ukryte w zaszyfrowanych plikach w komputerowych terminalach i trzeba by chyba przejść grę kilka razy inżynierem, by odkryć choć połowę z nich. No, ale od czego są oficjalne fora fanowskie...

Rozwijanie postaci, choć dość uproszczone, to też fajna zabawa. Punktów mamy zawsze za mało, to raz. Po drugie, umiejętności, które nam będą potrzebne w późniejszej fazie rozgrywki są zwykle na początku niskie. Po trzecie, taniej jest rozwijać te umiejętności, które się używa - a te, które się używa, bardzo często rosną powoli same. System nie jest szczególnie skomplikowany i głęboki, ale pozwala się pobawić w różne strategie rozwoju i sprawia, że każda kolejna nowa rozgrywka jest atrakcyjna, bo możemy od samego początku realizować swój niecny plan stworzenia idealnego bohatera... który pewnie znów nam zginie gdzieś między dziesiątym a dwudziestym poziomem z ogólnej liczby trzydziestu.

GramTV przedstawia:

The Pit to nie spacerek, chyba że przyznamy się do własnej niemocy i będziemy grać na niskim poziomie trudności. Poziom normalny to solidne wyzwanie nawet dla weteranów gatunku, a są jeszcze dwa wyższe dla tych, którzy szukają wrażeń zbliżonych do walenia się młotkiem w duży palec od stopy. Gra nie raz sprowokuje nas do werbalnej agresji, zrezygnowanych westchnień i może nawet cichego łkania z uwagi na podłość i niesprawiedliwość świata... ale, jak w porządnym rogaliku, każda następna gra jest coraz lepsza i coraz fajniejsza. I nawet do tej monotonnej grafiki można się przyzwyczaić.

Tak, Sword of the Stars: The Pit wygląda bardzo sympatycznie, jak jakiś stary, dobry znajomy z czasów komputerów 16-bitowych. Ale losowy generator poziomów, choć całkiem niezły, nie oferuje zbyt wielu urozmaiceń i po kilkunastu godzinach już nam te wszystkie widoki mocno spowszednieją. Jasne, ciągłe polowanie na sprzęt i potwory sprawia, że emocje nigdy nie opadają do poziomu poniżej jak najbardziej akceptowalnego, ale ja osobiście nie obraziłbym się, gdyby okoliczności przyrody były jednak trochę bardziej niepowtarzalne. I gdyby muzyka grała bardziej i częściej - melodie są fajne i świetnie pasują do klimatu, ale przerywane są tak długimi okresami ciszy, że w końcu wyłączyłem muzykę w ogóle i grałem przy mojej playliście (swoją drogą ścieżka z The Thing dziwnie dobrze tutaj pasuje). Ale nie narzekam w sumie, bo to są pomniejsze problemy.

Ogólnie muszę przyznać, że się w Dziurze świetnie bawiłem. Na początku wydawało mi się, że gra jest zbyt płytka i nie wytrzymuje porównania z konkurencją, ale po kilku zgonach i kolejnych dniach przyszła mądrość i zrozumienie - to nie jest najlepszy rogalik jaki powstał, ale do poślednich też się nie zalicza. Fani gatunku nie powinni go pominąć, zwłaszcza jeśli grali w strategiczne Sword of the Stars, ale przede wszystkim The Pit nadaje się dla tych, którzy z hardkorowymi rogalikami nie mieli zbyt wiele do czynienia - sensowny interfejs (oprócz celowania klawiszami kursora, kto to wymyślił...), czytelna oprawa i prosta, ale niepozbawiona głębi mechanika sprawiają, że łatwo jest zacząć grać. I trudno przestać... chyba, że kogoś zrazi to, że ciągle ginie. Ale taki już urok rogalików - to nie są gry, które trzymają za rączkę, głaszczą po główce i na każdym kroku nagradzają za wykonywanie najbardziej banalnych czynności.

Jeśli jesteście zainteresowani, a powinniście być według mnie, to po pierwsze, ściągnijcie wersję demo, która daje całkiem niezły wgląd w to, czym jest Sword of the Stars: The Pit, a po drugie, poszukajcie jakiejś dobrej okazji w jednym z sieciowych sklepów - do Dziury można się dostać za niewiele więcej niż bilet do kina, więc cena zaporowa nie jest.

I jedna rada na koniec - klawisz Z oddala widok. To najważniejsza opcja w grze, wierzcie lub nie.

8,0
Nie taka Dziura czarna jak ją malują - przyjemnie się w niej spedza czas i traci kolejne życia
Plusy
  • bardziej przyjazna niż zwykły rogalik
  • trudna, ale daje satysfakcję
  • fajna stylizacja graficzna
  • ciekawa, emocjonująca walka
  • dużo zabawy ze sprzętem i rozwojem postaci
Minusy
  • tylko trzech bohaterów
  • losowo generowane poziomy powoli powszednieją
  • czasami zabija nam postać ze zwykłej złośliwości chyba
Komentarze
13
KeyserSoze
Gramowicz
Autor
24/04/2013 12:22

> Gra nie jest take trudna ale irytuje durnymi rzeczami typu - znajdujesz biomodyfikację> do broni, używasz i okazuje się że pogarsza ci broń, albo mutageny które zmniejszają> ci staty itp.Trzeba je identyfikować :) Można znaleźć specjalne urządzenie do tego albo zrobić sobie jednorazowe

KeyserSoze
Gramowicz
Autor
24/04/2013 12:22

> Gra nie jest take trudna ale irytuje durnymi rzeczami typu - znajdujesz biomodyfikację> do broni, używasz i okazuje się że pogarsza ci broń, albo mutageny które zmniejszają> ci staty itp.Trzeba je identyfikować :) Można znaleźć specjalne urządzenie do tego albo zrobić sobie jednorazowe

Usunięty
Usunięty
23/04/2013 23:28

Gra nie jest take trudna ale irytuje durnymi rzeczami typu - znajdujesz biomodyfikację do broni, używasz i okazuje się że pogarsza ci broń, albo mutageny które zmniejszają ci staty itp. No i w cholerę znajdujemy itemów z którymi nie ma co robić bo nie znamy przepisów. A znaleźć je nie jest łatwo, bo cały czas random. To taki typ gry przy któym masz porzucie że gra próbuje cię wkurwić niemal co krok a ty nie masz co z tym zrobić. Jak na mój gust to raczej lipa...




Trwa Wczytywanie