FTL: Faster Than Light - recenzja

Sławek Serafin
2012/09/17 16:22
0
0

Jakim cudem coś takiego małego jak FTL może pożerać takie ilości czasu?

Jakim cudem coś takiego małego jak FTL może pożerać takie ilości czasu?

FTL: Faster Than Light - recenzja

Dobra, wiedzieliśmy jak się sprawy mają. Znaliśmy granice galaktyki, mieliśmy wytyczony kurs i wydawało się, że nic się przed nami nie ukrywa. Myśleliśmy, my, fani grania w kosmosie, że w tym roku - data gwiezdna 2012 - mieliśmy już swoją największą atrakcję. I byliśmy zadowoleni, że jest to świetne, turowe, strategiczne Endless Space, zaspokajające nasze apetyty na podbój przestrzeni. Prawda, że byliśmy? A teraz będziemy zadowoleni w trójnasób, bo małe, niepozorne FTL właśnie eksplodowało niczym supernowa. Tak, jest aż takie dobre.

Uwielbiam takie recenzje jak ta, wiecie, takie w których mogę wyciągnąć na światło dzienne jakąś mało znaną, niskobudżetową, nigdzie nie reklamowaną grę, która niesamowitą grywalnością przebija dowolną inną konkurencję - i to nie w ramach własnego gatunku, tylko dowolną ostatnio wydaną. Porzuciłem granie w największe premierowe tytuły, żeby zarywać noce przy Faster Than Light. I wy też będziecie je zarywali, jestem o tym przekonany. FTL to nie jest po prostu jeszcze jedna gra z syndromem jeszcze jednej tury - to jest ekstrakt tego syndromu, pacjent zero, skumulowany efekt uzależniający. A to nawet nie gra turowa... To znaczy, częściowo jest turowa a częściowo nie, bo tak naprawdę mamy tu do czynienia z taktycznym symulatorem erpegowym statku kosmicznego. Czyli całkowitym pomieszaniem gatunków, które działa lepiej niż można by sądzić, patrząc na części składowe.

Fabuła jest mało istotna. Mamy okręcik, jesteśmy kapitanem Federacji, nadlatuje flota rebeliantów, musimy zwiewać by przewieźć bardzo ważne dane do naszej głównej floty, osiem sektorów dalej. I nasza załoga może mieć tylko nadzieję, że nikt później nie powie, że wielu dzielnych bothan zginęło, by zdobyć te dane - bo chłopaki i dziewczyny chcą przecież przeżyć. Nawet jeśli nie są bothanami, bo akurat w FTL występują nieco inne rasy, każda ze swoimi unikalnymi cechami. Oczywiście, ludzie żadnych cech nie mają, bo jesteśmy bardzo nudną i szarą rasą, ale już tacy kamieńcy są bardzo twardzi i niewrażliwi na płomienie, choć poruszają się dwa razy wolniej niż inni, a modliszcy są na przykład szybcy, zwinni i zabójczy w walce wręcz, ale z tymi swoimi szablołapami nie radzą sobie z naprawami sprzętu. Dlatego najlepiej wykorzystywać ich w drużynie abordażowej, a do obsługi podsystemów naszego okrętu wyznaczyć kogoś innego.

Filarem rozgrywki w FTL, jednym z kilku, ale ważnym bardzo, jest zarządzanie załogą. Nasz okręt dzieli się na wiele różnych pomieszczeń, a w części z nich umieszczone są konkretne systemy - silniki, tarcze energetyczne, kierowanie ogniem i tak dalej. Niektóre z nich są autonomiczne, inne zaś choć działają same, to mają większą efektywność, gdy są obsługiwane przez kogoś z załogi. Musimy zatem dbać by mieć pilota przy sterze, inżyniera w maszynowni oraz oficerów zajmujących się tarczami i bronią. No i przydałaby się jeszcze przynajmniej dwuosobowa drużyna abordażowa, która będzie nas bronić przed wdzierającymi się na pokład wrogami. A gdy już kupimy platformę teleportacyjną, będziemy mogli naszych gierojów wysłać na wroga, by nieśli śmierć, zniszczenie i takie tam. I będzie nam też potrzebny zespół kontroli uszkodzeń, choćby i jednoosobowy - czyli koleś, który biega po okręcie w ogniu walki, łata przebity pokład, gasi pożary i naprawia uszkodzone podsystemy.

Starcia rozgrywają się w czasie rzeczywistym, ale z aktywną pauzą, w czasie której można sobie wszystko zaplanować. A jest co planować, bo zarządzanie załogą nie jest naszym jedynym i nawet nie tym największym zmartwieniem, zwłaszcza w boju. Jak na taką prostą na pierwszy rzut oka grę, FTL rozwija przed nami niesamowicie wielki wachlarz możliwości, jeśli chodzi o starcia w przestrzeni. Nie tylko mamy tutaj wielgachny arsenał składający się z różnego rodzaju broni energetycznej, jonowej i rakietowej, ale też kilka rodzajów dronów bojowych ofensywnych oraz defensywnych i kilka różnych podsystemów, takich jak teleporter do abordażu czy maskowanie do unikania ataków. Tych różnych czynników wpływających na starcie jest tak wiele, że na ich bazie można budować przeróżne, mniej lub bardziej skuteczne taktyki. A właściwie nie można, ale trzeba i lepiej, żeby jednak były skuteczne... bowiem FTL błędów nie wybacza, zapisać stanu gry nie pozwala, a jak się traci okręt, to na amen i trzeba zaczynać od nowa. Bezkompromisowe podejście, prawda? Ale jakie świeże. Jak to miło w końcu nie być głaskanym po główce, jak miło mieć wyzwania, którym trzeba sprostać, jak miło dla odmiany zagrać w trudną grę. Grę, w której trzeba sporo główkować. I mieć jeszcze więcej szczęścia.

GramTV przedstawia:

Całe FTL jest losowe. Każda rozgrywka jest inna. Mapy są wygenerowane na nowo za każdym razem, a spotkania, przeciwnicy i misje dobrane losowo z całej puli. Zaczynamy z określonym okrętem, na początku jednym tylko, ale potem możemy odblokować mnóstwo innych. Ten okręt ma bardzo mizerne uzbrojenie, a także szczątkową załogę i tylko część podsystemów całej puli, na dodatek niezbyt zaawansowanych. Wszystko trzeba zdobyć i rozwinąć w trakcie gwiezdnej ucieczki przed Rebelią, która cały czas ściga, cały czas naciska, cały czas nie pozwala spokojnie sobie polatać i pozwiedzać. Taki damoklesowy miecz wiszący nam nieustannie nad głową może się wydawać irytujący, ale dodaje grze dynamiki, klimatu i dodatkowo jeszcze ją utrudnia - to następne wyzwanie, które trzeba pokonać. I które da nam mnóstwo satysfakcji, kiedy w końcu się uda.

Satysfakcja i w ogóle cała gama emocji czeka nas też po drodze. Będzie radość, gdy znajdziemy w jakimś wraku świetną broń. Będzie ulga, gdy dolecimy na oparach paliwa naszym mocno postrzelanym okrętem do jakiejś stacji handlowej, gdzie da się go naprawić i uzupełnić bak. Będzie autoagresja, gdy nie wyłączymy lasera na czas, przez co zniszczy on wrogi okręt, który właśnie miał zostać zdobyty przez naszych marines, a my stracimy doświadczonych weteranów. Będzie strach, będzie nadzieja, będzie też pewnie sporo różnych odmian gniewu. I niedowierzanie, gdy w końcu staniemy do walki z końcowym bossem, bo jest on z rodzaju tych, których generalnie pokonać się nie da. Choć w sumie to się da. Za czwartym podejściem, w moim przypadku. A każde zajęło mi jakieś dwie godziny z hakiem mniej więcej.

Od FTL nie można się oderwać. Badanie nieznanej przestrzeni, rozwijanie okrętu, zdobywanie nowych broni, werbowanie kolejnych członków załogi, walki różnego rodzaju i proste misje zmuszające do podejmowania ryzykownych decyzji - to wszystko wciąga. Niesamowicie. Potwornie. Niewymownie. Dawno już mnie żadna gra aż tak nie zaabsorbowała. To znaczy, żadna gra singlowa. FTL pochłania bez reszty, a to dlatego, że jest naprawdę świetne. Bardziej niż świetne, fenomenalne jest, rzekłbym nawet. I bezkonkurencyjne. Jedyna produkcja, która dorównuje FTL pokładami niesamowitej grywalności to legendarne Space Rangers 2. Tyle, że tamten tytuł to zabawa na dłużej, a Faster Than Light to gra na krótkie sesje... teoretycznie. W praktyce bowiem nie kończy się na jednorazowej próbie przejścia - jeśli się nie uda (czyli w większości przypadków), to próbujemy jeszcze raz, by naprawić swe błędy. A jeśli się uda, to lecimy na nowo - albo nowym okrętem, albo na wyższym poziomie trudności... i tak aż do bladego świtu.

Przez dłuższy czas zastanawiałem się nad tym, czy FTL ma w ogóle jakieś wady, czy też jest doskonałe w każdym calu. I znalazłem feler, jeden tylko, ale znalazłem. Gra nie ma edytora, który pozwalałby tworzyć nowe okręty, nowe światy, nowe misje i wrogów. Nie da się jej modować. Wielka szkoda... ale może dwójka autorów Faster Than Light teraz, po premierze, pomyśli nad rozbudowaniem gry w tym kierunku. Tylko tego mi tu brakuje - wszystko inne jest perfekcyjne, włącznie z idealnie pasującą dwuwymiarową grafiką oraz fenomenalną, ambientową ścieżką muzyczną.

Mówiąc krótko i dosadnie - musicie zagrać. Koniecznie i nieodwołalnie. Dziesięć dolarów na Steamie czy GOG.com to nie majątek, ba, biorąc pod uwagę, że dostaje się taką wspaniałą grę jak FTL, to prawie darmo.

9,5
Najlepszy symulator okrętu kosmicznego... i całkiem inny niż pozostałe
Plusy
  • oryginalna hybryda kilku gatunków
  • wpadająca w ucho muzyka
  • niesamowicie wciągająca
  • za każdym razem inna rozgrywka
  • trudna, ale satysfakcjonująca
Minusy
  • nie ma modów (na razie)
  • strasznie zżera czas
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!