Bruce Beresford – „Kontrakt na zabijanie” - recenzja filmu DVD

Mastermind
2007/10/10 23:52

Survival z płatnym zabójcą

Survival z płatnym zabójcą

Survival z płatnym zabójcą, Bruce Beresford – „Kontrakt na zabijanie” - recenzja filmu DVD

Choć Kontrakt na zabijanie jest produkcją z gatunku „direct to DVD” trzeba przyznać, że może się poszczycić nie tylko niezłą obsadą, ale również niezgorszym scenariuszem. Przy pewnych zastrzeżeniach, rzecz jasna...

Zawiązanie akcji następuje w momencie, w którym Ray Keene (John Cusack) pragnie zbliżyć się nieco do syna Chrisa Keene (Jamie Anderson), z którym stracił kontakt po śmierci żony. Postanawia, że wybierze się z nim na ojcowsko-synowski survival. Jak się niebawem okaże, termin ten nabierze w kontekście filmowej rzeczywistości zupełnie nowego sensu. Oto bowiem panowie wydobędą z górskiego potoku sztywnego policjanta i przykutego do niego więźnia. Tym ostatnim okaże się być niejaki Frank Carden (Morgan Freeman), były rządowy specjalista do zadań specjalnych, a obecnie freelancer, który kulkę gotów jest wlepić byle komu, oczywiście za sowitą opłatą. By nie psuć widzom zabawy, powiedzmy jeszcze tyle, że Ray decyduje się odstawić więźnia na najbliższy posterunek (ach to poczucie obowiązku u byłego gliniarza), a tropem Franka podążają kumple, którzy chcą go odbić. Zresztą w zabawę w dzikich leśnych ostępach włączają się jeszcze siły stanowe i FBI, więc robi się naprawdę ciekawie.

Kontrakt na zabijanie ogląda się z prawdziwą przyjemnością od pierwszej do niemal ostatniej minuty. To jednak kino dość nietypowe. Niby thriller, niby akcja, ale wcale nie one wysuwają się tutaj na pierwszy plan, choć – by nie było wątpliwości – są obecne. Magnesem jest jednak nieszablonowe potraktowanie bohaterów i kilka zwrotów akcji, które nie są tak oczywiste, że przeczuwamy je po kwadransie.

Ciekawa jest również nieoczekiwana więź, która tworzy się w miarę upływu czasu między Frankiem i Rayem. Najpierw obaj panowie podchodzą do siebie z dystansem. Zwłaszcza płatny zabójca stara się zniechęcić byłego gliniarza do pomysłu eskortowania go. Przekonuje, że Ray sobie z tym nie poradzi, a kiedy to nie skutkuje, próbuje go nawet zastraszyć. Jednak zachowanie Raya sprawia, że Frank zaczyna darzyć swojego nieoczekiwanego strażnika coraz większą sympatią graniczącą momentami z podziwem. Okazuje się bowiem, że były gliniarz - a obecnie belfer - nie jest mięczakiem, za jakiego go uważał.

Postać Franka została zresztą ciekawie nakreślona. Ma on sporo nietypowych cech jak na płatnego zabójcę i świetnie wyłamuje się z konwencji tego typu bohaterów. Szpakowaty jegomość w sile wieku, spokojny, opanowany i pewny tego, że kumple go uwolnią, wydaje się czekać na to, co nieuchronne i zupełnie nie przejmować swoim losem. To jednak pozory, po których poznaje się profesjonalistę, potrafiącego działać w najmniej oczekiwanych momentach.

Obu bohaterom twarze dali znakomicie aktorzy, więc w sumie nic dziwnego, że wypadli na ekranie tak przekonująco. Mina, z jaką Freeman rzuca kwestię: „I don't have to help. I'm the bad guy with a straight face”, godna jest wszystkich pieniędzy, a tego typu perełek jest w filmie więcej. Australijski Reżyser Bruce Beresford (Wożąc panią Daisy, Zbrodnie serca) nie pozwolił aktorom przeszarżować, ale najwyraźniej dał im jasno do zrozumienia, co chce z nich wydobyć.

Niezwykle urokliwe są również zdjęcia, które powstały wśród malowniczych szczytów w Bułgarii, która zagrała filmowy stan Washington, miejsce akcji. Film ma jednak kilka mankamentów w tzw. logice zdarzeń. Chodzi o to, że wydarzenia na ekranie powinny zostać w stu procentach uprawdopodobnione, żeby widz nie zastanawiał się ani przez sekundę „zaraz, zaraz, a czy oni czegoś tu nie pokręcili? Czy nie poszli na łatwiznę? A pytanie to pojawia się kilkakrotnie, głównie pod koniec seansu. Jak chociażby, w scenie, w której kumple starają się odbić Franka z opuszczonego schroniska, czyniąc to wielce naiwnie, jak na profesjonalistów. Szkoda, że takie drobiazgi studzą nieco zapał widza w kluczowych momentach, ale na szczęście nie zmienia to faktu, że Kontrakt na zabijanie to film wart zobaczenia. Żadne tam dzieło wybitne, ale po prostu niezłe kino.

GramTV przedstawia:

Plusy: + niezła obsada + nietypowe kino akcji + urokliwe zdjęcia Minusy: - momentami naiwny

Tytuł: Kontrakt na zabijanie Reżyser: Bruce Beresford Scenariusz: Stephen Katz, John Darrouzet Zdjęcia: Dante Spinotti Muzyka: Normand Corbeil Obsada: Morgan Freeman, John Cusack, Jamie Anderson, Alice Krige Produkcja: USA/Niemcy, 2006 Dystrybucja: Monolith Films Cena: 50.00 zł Strona WWW: tutaj

Komentarze
19
Vojtas
Gramowicz
17/10/2007 23:42

A np. w radiu słychać piosenkę, którą spiker zapowiada "Pamięci Jungle Julii". :DJeśli ktoś uwielbia filmy takie jak "Martwica mózgu", będzie sie czuł jak u siebie w domu. "Planet Terror" to czarna komedia - to nie jest film, o jakich myślą egzaltowane małolaty, gdy wypowiadają słowo "horror". Ergo: aby ten film naprawdę docenić trzeba znać trochę kina, orientować się w popkulturze, również w tym co zrealizowała spółka Tarantino-Rodriguez. Wtenczas można go w pełni docenić. Ten film zupełnie nie przypadnie do gustu ludziom, którzy nie kumają kina absurdu. To po prostu wyższa szkoła jazdy.

Usunięty
Usunięty
12/10/2007 22:56

Chyba fajny film:) trzeba będzie obejrzeć:)

Virganius
Gramowicz
11/10/2007 17:49

Tutaj gra FERGIE!!!!!! Co prawda CAŁE 5 minut, ale zawsze... :D




Trwa Wczytywanie