Roland Joffe – „Sadysta” – recenzja filmu

Trashka
2007/08/15 20:46

Mieszane uczucia

Mieszane uczucia

Mieszane uczucia, Roland Joffe – „Sadysta” – recenzja filmu

Roland Joffe, reżyser, który zasłynął choćby malowniczą i niezwykle dramatyczną Misją, tym razem postanowił wyżyć się artystycznie w gatunku dotąd przez siebie nie uprawianym. Wziął się za bary z thrillerem mającym elementy slashera, który to gatunek wznowił triumfalny pochód od czasu sukcesu Piły Jamesa Wana (2004). Reżyser ów nie byłby oczywiście sobą, gdyby przyjęty przezeń scenariusz nie rokował nadziei na przysłowiowe „coś więcej” – w tym przypadku psychologiczne studium kata i ofiary z zaznaczeniem, że w rzeczywistości najgroźniejszym przeciwnikiem jest ona sama. Ofiara walczy tak naprawdę z samą sobą. Cóż jednak wyrosło na Joffe’owej grządce, posianej na „krwawym” poletku?

Zarysy fabuły są banalnie proste – oto znana modelka i aktorka, Jennifer Tree (Elisha Cuthbert), zostaje uprowadzona z imprezy dobroczynnej. Budzi się nagle w zamkniętej celi, posiadając jedynie przebłyski wspomnień. Przez chwilę nie zdaje sobie sprawy z tego, co się dzieje. Obraz słonecznej ulicy, umiejscowiony na ścianie, wkrótce znika. Domniemane okno okazuje się być ekranem. Zapada ciemność. Tak rozpoczyna się najbardziej przerażająca historia w życiu gwiazdy showbiznesu.

Następuje gehenny ciąg dalszy – ekran ukazuje sceny z wystąpień Jennifer, zarejestrowane wywiady. Osoba, która porwała aktorkę, non stop ją obserwuje – obskurny pokoik naszpikowany jest kamerami i podsłuchami. Sadysta zdaje się wiedzieć o niej wszystko, zna jej fobie i pragnienia, jak Jennifer z przerażeniem konstatuje, był nawet w jej domu i zabrał, co chciał. Tajemniczy prześladowca bawi się dziewczyną, torturuje, manipuluje emocjami i postępowaniem, porozumiewając się przy pomocy szuflady, w której znajduje ona rzeczy i polecenia. Lecz bohaterka nie należy do pokornych owieczek, stara się walczyć, podejmuje próby ucieczki. Wkrótce, gdy Jennifer po raz kolejny próbuje wyrwać się z matni, odkrywa, że obok znajduje się druga cela oddzielona szklaną szybą, a w niej kolejny więzień – młody mężczyzna, Gary (Daniel Gillies). Z oczywistych względów szybko nawiązuje się między nimi specyficzna więź.

Tak przedstawia się fabuła, lecz jakie sprawia wrażenie film jako taki? Czy owa historia, jak również sposób jej przedstawienia, posiada przesłanie, generuje przemyślenia czy choćby zapewnia dreszcz emocji, którego oczekujemy, opadając na kinowy fotel? Generalnie rzecz ujmując, obraz Rolanda Joffe’go budzi dość mieszane uczucia...

Jego wielką siłą stanowią zdjęcia Daniela Pearla, ewidentnie zafascynowanego sposobem realizacji filmów Davida Finchera. Zdjęcia w Sadyście także są przepojone atmosferą niepokoju, mroczne i klaustrofobiczne. W chwili gdy obserwujemy „jasne” kadry, mamy wrażenie pewnego fałszu, podskórnie obawiamy się, że to kolejna sztuczka, a z szafy wyskoczą potwory. Także ścieżka dźwiękowa okazuje się udana – właściwie współgra z serwowanymi efektami wizualnymi.

Scenariusz autorstwa Larry’ego Cohena (znanego między innymi z filmu Telefon) ma spory potencjał. Widać, że został zainspirowany nie tylko motywami, którymi kierują się seryjni mordercy, relacjami kat – ofiara, ale także kwestią odnajdywania swojej prawdziwej tożsamości, odkrywania, kim naprawdę jesteśmy i czy w związku z tym poradzimy sobie nie tylko z przeciwnikiem z zewnątrz, ale i z takim, co to ukrywa się w naszej własnej psychice. Ciekawy jest także sam pomysł stworzenia „filmu trojga aktorów” (de facto nawet dwojga), gdyż daje to niezwykłe możliwości interpretacyjne. Naprawdę spory potencjał. Niestety został on zrealizowany połowicznie.

Scenariusz zawiera nieco błędów logicznych. Od momentu gdy odkryta zostaje tożsamość tytułowego sadysty, widzowie zastanawiają się na przykład, jakim cudem mógł zgromadzić wystarczające środki finansowe, by pozwolić sobie na urządzenie tak sprytnej klatki, czekającej na kolejne ofiary. Czy rzeczywiście był w stanie przewidzieć wszelkie posunięcia uwięzionych? Dlaczego nikt z sąsiadów nie zwrócił na nic uwagi? I dlaczego wreszcie policja działa tak opieszale? Jedna z nielicznych stricte slasherowych scen – mielenie gałek ocznych, flaków, tudzież inszych inszości pochodzących ze zwłok poprzedniej nieszczęśnicy – jest tak naprawdę wtryniona na siłę.

Psychologiczne tortury stosowane wobec bohaterki nie należą bynajmniej do szczególnie wyrafinowanych, a przynajmniej wymagający widzowie tak ich nie określą. Sadysta postępuje zgodnie z prostym schematem: „wiem, czego się boisz, więc zagram tymi kartami”. Jennifer boi się ciemności, zakopania żywcem, straty urody... Pełne pole do popisu. Także wolta w scenariuszu jest niestety dla wspomnianych widzów nader przewidywalna.

GramTV przedstawia:

Co zaskakujące jednak, kwestie psychologiczne mimo wszystko stanowią silną stronę filmu. Przekonująco ukazane zostały sadystyczne motywacje, to, że zło istniejące w ludziach, ma często bardzo banalne źródła. Większość seryjnych morderców, jak również gwałcicieli, jeśli już o tym mowa, pragnie przede wszystkim dominować. Żądza władzy i kontroli nad kimś, bywa zadośćuczynieniem za brak tegoż w związku ze swą własną egzystencją. Nie ma to, jak wypełnić pustkę bądź zemścić się za doznane krzywdy, stając się dla kogoś okrutnym Bogiem. Dla kogoś, kto posiada to, o czym nie możemy nawet marzyć.

Interesująca okazuje się postać głównej bohaterki – dziewczyny, która przypominała dotąd ożywionego manekina, sztuczną, nastawioną na konsumpcję malowaną lalę. Sytuacja, w jakiej się znalazła, próba, jakiej zostaje poddana, wydobywa z niej człowieczeństwo; pusta wydmuszka napełnia się treścią. Podobno film Joffe’a miał utrudnione wejście na ekrany w USA (w rezultacie wylądował zaledwie w połowie kin, gdzie miały odbywać się seanse) z powodu szeregu protestów przeciwko przedmiotowemu traktowaniu kobiety, rzekomo lansowanemu przez ów obraz. Po seansie jednak trudno odnieść takie wrażenie.

Pokazana została raczej walka, próba sił, gdzie osoba stojąca na z góry przegranej pozycji, nie jest jednak tak bezbronna, jak mogłoby się oprawcy wydawać. Prześladowca chce ją uprzedmiotowić, ale choć sprawnie nią manipuluje, grając na jej uczuciach i reakcjach jak na instrumencie (piękna scena, gdy zmusza Jennifer do absurdalnych błagań o życie, mimo że ekran na ścianie pokazuje poprzedniczkę, która błagała w identyczny sposób), nie udaje mu się to do końca. Jej wola przetrwania nie zostaje zdławiona – robi wszystko, żeby przeżyć i żeby ocalić swoją psychikę. I co symboliczne – pokazano blondynkę, która dla odmiany stara się robić coś sensownego, zamiast tylko piszczeć i krzyczeć.

To wszystko widać podczas rozwoju sytuacji, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że Elisha Cuthbert (znana przede wszystkim z niezłej roli w serialu 24 godziny i w komedii romantycznej Dziewczyna z sąsiedztwa) nie stanęła na wysokości zadania jako aktorka. Dużo lepiej poradził sobie Daniel Gillies (Spider-Man 2 i Spider-Man 3), któremu udało się ukazać coś naprawdę ciekawego w sensie psychologicznym, ale o tym sza – nie zamierzamy nikomu psuć seansu. Szkoda trochę, że niepokojący i fascynująco odstręczający Pruitt Taylor Vince (Dzikość serca, Harry Angel, Urodzeni mordercy) pojawia się na ekranie przez krótki czas.

Szkoda też, że znów zafundowano nam polski tytuł niezgodny z zamierzeniami reżysera i scenarzysty... Sadysta, owszem, stanowi nader istotną postać w owym filmie, lecz jego głównym tematem był sam stan uwięzienia, uwikłania w coś bez wyjścia, czyli „captiviti” (niewola, uwikłanie).

Sadysta to film z ambicjami i wieloma ciekawymi spostrzeżeniami. Prezentuje sobą swoiste ostrzeżenie tak dla potencjalnego dręczyciela (może jednak warto pójść do psychiatry...), jak i potencjalnej ofiary (zwłaszcza dziś, gdy problem „pigułki gwałtu” jest bardzo na czasie). Jeśli jesteś znaną osobą, nie uzewnętrzniaj się nadmiernie w wywiadach... Ktoś to może wykorzystać. Wszystko pięknie, ale po seansie większość widzów czuje się bardziej znużona niż podekscytowana. W ogólnym rozrachunku, pomimo niewątpliwych zalet, otrzymaliśmy danie dość... nijakie. Ot, mieszane uczucia. Nic dodać, nic ująć.

Plusy: + strona psychologiczna (w tym swoiste ostrzeżenie) + dobre zdjęcia + niepokojąca ścieżka dźwiękowa Minusy: - błędy logiczne - sceny powodujące znużenie widza (i nie ma ono nic wspólnego z lękiem czy empatią) - ogólne wrażenie nijakości

Tytuł: Sadysta (Captivity) Reżyseria: Roland Joffe Scenariusz: Larry Cohen Zdjęcia: Daniel Pearl Muzyka: Marco Beltrami Obsada: Elisha Cuthbert, Daniel Gillies, Pruitt Taylor Vince, Laz Alonso, Michael Harney Produkcja: USA / Rosja, 2006 Dystrybucja: Vision

Komentarze
24
Usunięty
Usunięty
16/08/2007 13:39

Heh, ale początek to zrzyna z Piły... Ten sam motyw uwięzienia i gościa - sprawce tego zdarzenia....

Kafar
Gramowicz
16/08/2007 10:25

Muzyka: Marco BeltramiNo zdziwiłbym się gdyby muzyka nie była dobra :P. A gatunek i struktura filmu jest taka aby tanim kosztem zarobić. Jest to jedna z najbardziej rozchwytywanych struktur filmowych. Każdy lubi takie filmy w kinie.. a to że potem okazują się dobre, średnie, słabe to już kwestia gustu :P

Usunięty
Usunięty
15/08/2007 23:03

Jak na pierwsze dzieło z danego gatunku wygląda, że jednak niezłe, może zobaczę.




Trwa Wczytywanie