Komiksy: „Lanfeust w kosmosie: W poszukiwaniu bakterii” i „Brzoskwinia” t. 10

Trashka
2007/06/18 22:29

Szalony misz-masz

Szalony misz-masz

Szalony misz-masz, Komiksy: „Lanfeust w kosmosie: W poszukiwaniu bakterii” i „Brzoskwinia” t. 10

Tak to już bywa, że gdy twórcy nie wiedzą, co zrobić z bohaterem, a wciąż istnieje popyt na jego przygody, pakują go w kosmos. A jak nie jego osobiście, to niemal identycznego potomka. Do tego ostatniego przypadku należy na przykład postać centralna opowieści Usagi w kosmosie, a do pierwszego – Lanfeust, bohater cyklu Lanfeust z Troy. Troy okazało się być nie tyle „zwykłym”, pełnym magii światem, jakich wiele w twórczości z gatunku fantasy, co częścią wielkiego międzygalaktycznego uniwersum, prezentowanego w kolejnym cyklu: Lanfeust w kosmosie. Tak więc mamy teraz do czynienia z mariażem fantasy i nader surrealistycznej space opery.

Oto piąty tom serii - Lanfeust w kosmosie: W poszukiwaniu bakterii – którego akcja, jak sam tytuł wskazuje, kręci się wokół problemu pewnej ważnej bakterii.

Oprócz znanych jeszcze z poprzedniego cyklu bohaterów, czyli przede wszystkim tytułowego Lanfeusta (młodziana obdarzonego wielkim magicznym darem wskutek kontaktu z kością mitycznego stworzenia Magoha-Motha), jego narzeczonej C’ixi (odważnej do szaleństwa, wesołej, złośliwej, a przy tym diabelnie zazdrosnej – w dodatku z rysem nimfomanki – dziewoi) oraz trolla Hebiusa, spotkamy tu szereg nowych postaci. Najważniejsze z nich (a przynajmniej dla niniejszego tomu serii) to sprytny Shlimak z niezwykle rzadkiej, długowiecznej rasy Orgnobich i Dżin – nowa towarzyszka przygód Lanfeusta i spółki.

Lanfeust, Shlimak i Dżin trafiają (niekoniecznie z własnej woli) na planetę Fatacelsję, której mieszkańcy słyną z niecnego procederu kradzieży wody na skalę galaktyczną. Tam czeka ich istna oszalała karuzela niezbyt przyjemnych, acz nader zabawnych przygód. Ogólnie cała piąta część cyklu obfituje w zuchwałe pościgi i szalone ucieczki, a nawet odwrotnie. Akcja pędzi na złamanie karku, rozgrywając się nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Trzeba jasno powiedzieć, że pomysł na fabułę nie jest zbyt mądry, lecz z drugiej strony przygody byłego pomocnika kowala, który z nagła stał się jednym z najpotężniejszych ludzi świata Troy, nigdy nie skłaniały czytelników do intelektualnego wysiłku i nie temu miały służyć. Komiks ów charakteryzuje się specyficznym humorem, który jednym przypadnie do gustu, innych zaś zniesmaczy. Jest on dość charakterystyczny dla francuskich komiksów – znajdziemy tu i czystą abstrakcję (choćby scenki z kozą i kurą, pętającymi się po kadrach), i nader obsceniczne żarciki rysunkowe (vide Lanfeust z opuszczonymi portkami). Dziełko Arlestona i Tarquina przesycone zostało erotyką, momentami dość wulgarną. Sporo tu niewybrednych żartów wszelkiego rodzaju, choćby w formie wycieczek do postaci sławetnego agenta Jej Królewskiej Mości, Jemesa Bonda (oddany duszą i ciałem kosmicznemu prawu – by nie rzec prawu i sprawiedliwości – Dżem Swąd, agent światowego trybunału) albo postać włoskiego kucharza, sprzedającego pizzę na Fatacelsji. Występuje tu też szereg gagów sytuacyjnych, odnoszących się klimatem do książek z serii Autostopem przez galaktykę Douglasa Adamsa.

Do niezaprzeczalnych atutów należy kompozycja kadrów – na pierwszy rzut oka szalony misz-masz, na drugi – zręczna robota stanowiąca parodię filmów akcji.

Podobnie jak rodzaj zaprezentowanego humoru także i rysunki mogą zostać odebrane jako zaleta lub też jako wada. Miłośnicy i miłośniczki nowych trendów we francuskiej szkole komiksowej będą z pewnością usatysfakcjonowani. Francuskie ilustracje często uderzają w swoistą groteskę, choćby cykl W poszukiwaniu Ptaka Czasu (Loisel) bądź Kryształowa szpada (Crisse). Tarquin ma oczywiście swój własny styl, lecz tutaj również postacie humanoidalne są karykaturalne, inne zaś stanowią kuriozalną zabawę formą i treścią (na przykład Orgnobi, jak wiemy, przedstawiciel najbardziej inteligentnej rasy we wszechświecie, przypomina absurdalnego pucułowatego zajączka). Tak więc polecamy serię o Lanfeuście osobom, którym przypadły do gustu wspomniane tytuły.

Plusy: + specyficzne poczucie humoru + kompozycja + charakterystyczna francuska szkoła rysunku Minusy: - specyficzne poczucie humoru - charakterystyczna francuska szkoła rysunku

Scenariusz: Christophe Arleston Rysunki: Didier Tarquin Kolory: Claude Guth Tytuł: Lanfeust w kosmosie: W poszukiwaniu bakterii Przekład: Maria Mosiewicz Wydawnictwo: Egmont, 2007 rok Wydanie: oprawa miękka, kreda, kolor, 52 str. Cena: 24,90 zł

Różowy koszmarek

Różowy koszmarek, Komiksy: „Lanfeust w kosmosie: W poszukiwaniu bakterii” i „Brzoskwinia” t. 10

Shōjo to rodzaj mangi przeznaczony przede wszystkim dla nastoletnich dziewcząt (w wieku 13-16 lat), choć podobno zdarza się, że nabywają toto także młodzieńcy cierpiący na brak romantycznych uniesień. Jest to rodzaj szczególnie upiornej rysunkowej „telenoweli”, zaś motyw przewodni stanowi oczywiście Miłość przez duże M, tylko że na miarę wyobrażeń dzieciaka. Czymś takim okazuje się również tasiemcowata seria Brzoskwinia Miwy Uedy. Prezentujemy tom 10-ty, niestety 11-ty w przygotowaniu.

GramTV przedstawia:

Dlaczego „niestety”? Przecież jak to w zacnym filmie Rejs powiedziano: „Nikt tu nikogo pod pistoletem nie trzyma (...)”. Parafrazując nieco: nikt nikogo nie zmusza do nabycia tegoż. Problem w tym, że ktoś może niebacznie pomyśleć, iż to fajna rzecz dla dziewczynki. Tymczasem owe dziełko to produkt toksyczny, nie tylko pod względem samego wykonania. Miwa Ueda nie zalicza się bynajmniej do grona autorów prezentujących solidny warsztat. Oferuje odbiorcom nieczytelny keks tak w rysunkach, jak i napisach. Te ostatnie chwilami wydają się być umieszczone losowo. Postacie są tak podobne do siebie, że czasem nie wiadomo, na kogo patrzymy. Komiks ten jest także niestrawny pod względem koszmarnych stereotypów, które nachalnie wpiera. Lansowanych wręcz durnych postaw i wzorców.

Nie ma nic złego w romantycznej miłości wbrew wszelkim przeszkodom, z zajadłą dawną „przyjaciółką” na czele, i zapewne shōjo, w postaci mangi i anime, może prezentować różny poziom (na przykład Czarodziejka z Księżyca – pomimo momentów, przy których nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać – wygląda całkiem interesująco). Jednakże ogromna ilość pozycji z tej półki to makulatura – rzeczy autentycznie spreparowane do jednorazowego użytku. Podobno tego typu mangi drukowane są w setkach tysięcy egzemplarzy, nabywane i czytane przez uczennice (albo zanudzone na śmierć „kury domowe”, nie posiadające hobby) w drodze do szkoły czy też dokądkolwiek, po czym wrzucane do kosza na śmieci. Brzoskiwnia aż prosi się o wylądowanie w koszu nawet bez czytania. Seria ta przedstawia „straszliwe” perypetie Momo, czyli tytułowej Brzoskwini, bez pamięci zakochanej w Kairim. Oczywiście ma wroga – niejaką Sae, która wszystkiego zazdrości naszej bohaterce i nienawidzi jej z bliżej nieokreślonych powodów (zapewne dlatego, że czuje się gorsza, ale tak naprawdę nie wiadomo). Natychmiast zagina parol na każdego przedstawiciela płci przeciwnej, który choć trochę interesuje się Momo, w dodatku usiłuje pognębić domniemaną „rywalkę” na wszelkie możliwe sposoby. W tomie 10-tym tytułowa bohaterka poznaje brata swojej miłości, niejakiego Okayasu, który zaczyna czynić jej dziwne awanse, okazując się przy tym bardziej makiaweliczny od samego Makiawelli. Naturalnie każda średnio rozgarnięta dziewoja zajarzyłaby, że coś jest nie tak... Ale nie Momo. Ponadto rozgrywa się istny galimatias związany z Moriką, byłą dziewczyną Kairiego... a także jego brata.

Powstaje pytanie, kto tak naprawdę czyta takie brednie? Odpowiedź jest prosta. Osoby, które czują, że mają szare życie, i bardzo chciałyby je wypełnić jakimiś niezwykłymi porywami serca tudzież w ogóle „czymś”. Byle się działo. To taki Harlequin dla nastolatek lub kogoś o mentalności nastolatki. Zawartość shōjo nie ma nic wspólnego z realnymi uczuciami i relacjami i tylko zaśmieca umysł. Lansuje wzorzec, że inne dziewczęta to wrogowie, a faceci to albo idioci, albo ostatnie świnie. Sugeruje, że jeśli dziewczyna zachowuje się jak idiotka, to będzie jej się dobrze wiodło. Choć gwoli oddania sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że pod koniec tomu 10-tego pojawia się scena, która może pokusić się o wymiar wychowawczy. Lecz niezbyt wielka to pociecha.

Natomiast warto zwrócić uwagę na pewną ciekawostkę: otóż bohaterka, choć ewidentnie Japonka, wygląda nie przymierzając jak Barbie – nimfetka. W anime często widzimy Azjatki wyglądające jak białe dziewczątka – ciekawostka dla badaczy tej pop-kultury. W Brzoskwini kłania się nam marzenie – plastikowa „idealna” dziewczyna w plastikowym różowym świecie. Koszmar. Nie kupujcie tego dziewczynkom z rodziny, postarajcie się raczej zainteresować je jakąś ambitniejszą mangą.

Plusy: + wgląd w sposób formatowania przeciętnej japońskiej nastolatki + „wychowawcze” ostrzeżenie Minusy: - makabrycznie głupia fabuła - nieczytelne rysunki - sprawiające wrażenie losowych napisy w dymkach

Scenariusz: Miwa Ueda Rysunki: Miwa Ueda Tytuł: Brzoskwinia, tom 10 Przekład: Zbigniew Kiersnowski Wydawnictwo: Egmont, 2007 rok Wydanie: oprawa miękka, 175 str. Cena: 19 zł

Komentarze
10
Usunięty
Usunięty
19/06/2007 22:50

Lanfeust z Troy trzymał poziom przez całą serię, ale Lanfeust w kopsmosie to juz odgrzewanie kotletów :/po dwóch pierwszych zeszytach sobie odpuściłem, zmienilo sie cos dalej pozytywnie?to samo tyczy się Trolli z Troy - 7 zeszytów aż przetrwałem i to i tak za duzo było

Usunięty
Usunięty
19/06/2007 08:45

Ale szmira jak można być tak głupim żeby to kupić?

Usunięty
Usunięty
19/06/2007 00:21

Lanfeust był swietny, Trolle z Troy do przyjecia, a Lanfeust w kosmosie to porazka... lepiej sięgnąc po KRAN''a Barbarzynce :)




Trwa Wczytywanie