
Growy światek jakoś to jednak przetrawił, szczególnie, że Japończycy z Nintendo mieli niezłe wytłumaczenie, dobrze się wpisujące w ogólną strategię firmy. Powtarzali, że nowa platforma to sprzęt stricte do gier i tym ma pozostać, odróżniając się od multimedialnych kombajnów konkurencji. No i nie brzmiało to tak źle – w końcu czytniki DVD są już dość powszechne i raczej nikt nie zrezygnuje z kupna konsoli dlatego, że nie będzie ona w stanie zastąpić stacjonarnego odtwarzacza.
Warto tu też wspomnieć niedawną wypowiedź jednego z przedstawicieli Nintendo - Pierre'a-Paula Trépaniera z kanadyjskiego oddziału firmy – krytykującą konkurencję za tworzenie problemów nieobchodzących specjalnie graczy i zajmowanie się sprawami tak nieistotnymi, jak formaty zapisu filmów. "Kiedy kupuję konsolę do gier, obchodzą mnie przede wszystkim gry" – mówił. Fakt, że chodziło mu o czytniki następnej generacji i "wojnę na górze", w którą wciągani są gracze, ale w kontekście ostatniej decyzji firmy brzmi to mimo wszystko dość zaskakująco.
Decyzji, w której konsekwencji w przyszłym roku (i to raczej w jego drugiej połowie) na półkach sklepowych pojawi się ulepszona wersja Wii. Kosztować będzie więcej od podstawowej i pozwoli na odtwarzanie filmów na DVD. I rzecz jasna nie ma w tym pomyśle niczego złego, ale trudno oprzeć się wrażeniu schizofreniczności posunięć Nintendo. Można też na koniec zaryzykować stwierdzenie, że chyba lepszym pomysłem było trzymanie się oryginalnej strategii i utrzymywanie, że tej funkcjonalności miało nie być od początku, niż dawać nabywcom pierwszej serii Wii do zrozumienia, że kupują wersję zubożoną...