Recepta na przekręt – recenzja filmu. Wilczyca z farmaceutyki

Radosław Krajewski
2023/11/01 15:00
0
0

Na Netflixie zadebiutował nowy film z Emily Blunt i Chrisem Evansem. Oceniamy, czy jest to nowy hit platformy.

Opioidowe szaleństwo

Ameryka mierzy się z wieloma problemami, ale żaden z nich nie jest tak głośny, jak kryzys opioidowy. Wielkie firmy farmaceutyczne na potęgę produkowały silnie uzależniające leki, które przez przekupionych lekarzy były przepisywane na niemal każdą dolegliwość. Białe kołnierzyki zarabiały ogromne pieniądze na śmierci niewinnych pacjentów, nie mając żadnych skrupułów i wyrzutów sumienia. Nie dziwi więc, że przemysł filmowy chętnie sięga po ten temat, przedstawiając kolejne szokujące historie, będące przestrogą dla przyszłych potencjalnych ofiar, ale i ostrzeżeniem dla korporacji, że lekowe El Dorado już się zakończyło. Recepta na przekręt jest więc kolejną próbą opowiedzenia o kryzysie opioidowym po Lekomanii od Hulu i Zabić ból od Netflixa. Czy równie udana jak dwa wspomniane seriale? Niekoniecznie, ale ma dwa atuty, dzięki którym i tak warto obejrzeć ten film.

Opioidowe szaleństwo, Recepta na przekręt – recenzja filmu. Wilczyca z farmaceutyki

Liza Drake (Emily Blunt) to samotnie wychowująca nastoletnią córkę striptizerka, która większy talent ma do urabiania klientów rozmowami, niż prezentowaniem swoich wdzięków. Pewnego dnia trafia na Pete’a Brennera (Chris Evans), który pod wpływem alkoholu oferuje kobiecie pracę w firmie farmaceutycznej. Gdy Phoebe (Chloe Coleman) zostaje wyrzucona ze szkoły, Liza traci pracę i wyjeżdża z miasta. Postanawia skontaktować się z Brennerem i wykorzystać nadążającą się okazję. Pracownik Insys Therapeutics poznaje kobietę ze swoim szefem doktorem Neelem (Andy Garcia), który daje jej pierwsze zlecenie. Liza zostaje akwizytorką, mającą urabiać lekarzy, aby przepisywali pacjentom ich nowy spray przeciwbólowy. Kobieta jednak nie wie, że szybkie pieniądze wiążą się z ogromnym ryzykiem i moralnymi rozterkami, które wystawią na próbę jej całe życie.

Recepta na przekręt kolejny raz pokazuje ten sam mechanizm, który firmy farmaceutyczne wykorzystywały, aby zalać swoim produktem cały kraj. Wszystko rozpoczynało się od namawiania lekarzy, którzy korzystali na hojnych ofertach koncernów. Korporacje nie oszczędzały, dzieląc się i tak niewielkim ułamkiem zysków ze sprzedaży swoich produktów. Najnowszy film Netflixa nie skupia się jednak na ofiarach, ale osobach z samej góry, które najmocniej przyczyniły się do wybuchu kryzysu opioidowego. Nie jest to wcale nowa perspektywa, ale pozwala lepiej zrozumieć, dlaczego ktoś schował do kieszeni własną moralność, aby wzbogacić się na krzywdzie ludzie. To historia niczym z Wilka z Wall Street, choć ze zdecydowanie mniejszym polotem.

I jest to największy problem Recepty na przekręt, której historia została odmierzona jak od linijki. Została odarta z całego dramatycznego ciężaru, raczej skupiając się na rozrywkowym aspekcie, który ma być jak najbardziej atrakcyjny dla widza. Ale przy tym twórcy zapomnieli nadać temu jakieś większej stawki, ekscytujących wątków, które wzbudzałyby jakiekolwiek większe emocje. Tę historię śledzi się dobrze, ale nie wzbudza aż takich odczuć, jak wspomniana wcześniej Lekomania, potrafiąca trafić w emocjonalny punkt. Reżyser David Yates po latach spędzonych przy pracy nad kolejnymi filmami z uniwersum Harry’ego Pottera, najwidoczniej zapomniał, jak kręci się historie dla nieco starszych widzów.

Jak po lekach

Całość jednak ratuje wspaniała Emily Blunt, dla której Receptę na przekręt po prostu chce się obejrzeć do końca. Aktorka tworzy przekonującą, ambiwalentną postać, której rodzinnie tragedie napędzają dalsze działania, ale pozwalają na jej uczłowieczenie, nawet w momentach, gdy świadomie dopuszcza się złych czynów. Blunt kapitalnie sprawdza się zarówno jako ciepła matka, jak i sprawna bizneswoman, która jest w stanie przekonać każdego do swoich racji. Również Chris Evans daje radę, przypominając po ostatnich porażkach w kinie akcji, że lepiej sprawdza się w dramatycznych rolach, szczególnie odgrywając zimnokrwistych szaleńców.

Jak po lekach, Recepta na przekręt – recenzja filmu. Wilczyca z farmaceutyki

GramTV przedstawia:

Co jednak najmocniej w Recepcie na przekręt przeszkadza, to strona wizualna. Film zupełnie wyprany jest z kolorów, jakby ktoś zapomniał popracować nad pokolorowaniem w postprodukcji. Wiele scen jest szarych, nudnych i nieatrakcyjnych dla oka, na domiar złego zlewających się w jedną, nijaką całość. Technicznie film nie potrafi zrobić żadnego wrażenia, wyłącznie nudząc swoją standardową, mało energiczną formą. Tu naprawdę był potencjał na kobiecą wersję Wilka z Wall Street, ale David Yates to nie Martin Scorsese, a Liz Drake nigdy nie była i nie będzie Jordanem Belfortem.

Recepta na przekręt mogłaby być zdecydowanie lepszym filmem, gdyby dłużej nad nią popracowano w postprodukcji. Historia broni się na wielu płaszczyznach, a produkcja może pochwalić się przynajmniej dwiema mocnymi aktorskimi występami, ale zatrudnienie do tej produkcji Davida Yatesa najwyraźniej nie było dobrym pomysłem. Reżyserowi zabrakło spójnej wizji, aby wraz z ciekawą, chociaż niewykorzystującą swojego potencjału fabułą, pozbawioną większych emocji, czy napięcia, poszła również atrakcyjna strona wizualna. Mimo to warto Receptę na przekręt obejrzeć, tym bardziej, gdy problem kryzysu opioidowego wciąż jest dla Was tajemnicą.

5,0
Twórcy nie znaleźli odpowiedniej recepty na w pełni udany film.
Plusy
  • Porusza ważny problem
  • Historia ma swoje momenty
  • Emily Blunt i Chris Evans spisali się bez zarzutów
Minusy
  • Fabuła odmierzona od linijki
  • Brak większych emocji i zaangażowania widza w historię
  • Strona techniczna to jakiś nieśmieszny żart
  • Wszechobecna szarość i brak kolorów szybko zaczyna nużyć.
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!