Recenzja Disintegration – amerykańska masakra Grawilotem odrzutowym

Wincenty Wawrzyniak
2020/06/16 14:00
0
1

Plusy? Gra, stworzona między innymi przez Marcusa Lehto, jednego z twórców serii Halo, to przede wszystkim frajda. Minusy? Poza frajdą nie ma praktycznie niczego więcej.

Niedaleka przyszłość. Dystopijny świat wyniszczony przez globalne epidemie, ludzi jest coraz więcej, a jedzenia coraz mniej. Wszystko wali się na łeb na szyję i nie wiadomo, co właściwe z tym faktem byłoby najlepiej zrobić – aż do momentu opracowania Integracji, zabiegu, który pozwala wszczepić ludzki mózg do ciała robota (lub, jak kto woli, metalowego szkieletu), a pacjenci poddani takiemu zabiegowi zostają Zintegrowani.

I chociaż Integracja miała być rozwiązaniem tymczasowym, tak ostatecznie ludzie zwyczajnie nie byli w stanie wynaleźć innego, jakkolwiek lepszego sposobu na przetrwanie. Mijały miesiące, lata, dekady, a Zintegrowanych pojawiło się na tyle dużo, że z czasem wyróżniła się jeszcze inna grupa zwana Rayonne. Zintegrowani należący do tej grupy najzwyczajniej w świecie uznali, że Integracja jest jedynym dobrym i słusznym rozwiązaniem problemu, nie chcąc żadnych innych alternatyw. Ba, zaczęli nawet pozostałych przy normalnym życiu ludzi szukać, aby przymusowo poddać ich zabiegowi. Gdzie w tym wszystkim gracz?Recenzja Disintegration – amerykańska masakra Grawilotem odrzutowymGracz wciela się w Romera Shoala, jednego ze Zintegrowanych, który dzięki wypadkowi w jednej z siedzib robotów po zabiegu Integracji zyskuje wolność i postanawia, razem z innymi Zintegrowanymi, powstrzymać Rayonne. Wszelkie ważniejsze kwestie fabularne i ogólny rozwój akcji poznajemy praktycznie w każdym przypadku podczas przerywników filmowych. I chociaż Disintegration nie sprawia wrażenia wysokobudżetowego projektu z kategorii AAA, wygląda bardzo dobrze. Wspomniane cutscenki oglądałam z przyjemnością, aczkolwiek równie miło wypadał świat, który przyszło mi podczas grania zwiedzić. Gorzej z resztą, ale o tym zaraz.

Powiem szczerze: gdybym nigdy nie wiedziała, że Disintegration to dzieło V1 Interactive – studia założonego sześć lat temu przez Marcusa Lehto, byłego dyrektora kreatywnego Bungie oraz jednego z twórców serii Halo, podeszłabym do Disintegration z nieco innymi oczekiwaniami. Ale od początku; rozgrywka jest bardzo przyjemna. Jeśli szukacie gry, która najzwyczajniej w świecie pozwoliłaby Wam się przysłowiowo rozerwać, Disintegration to kandydat idealny. Wszystkie zdarzenia obserwujemy z perspektywy pierwszej osoby poruszając się Grawilotem, opancerzoną bojową maszyną odrzutową. Mamy szerokie pole do popisu, praktycznie przez całą grę ucząc się panować nad maszyną i celnie trafiać do przeciwników jednocześnie. Na całe szczęście, nie jesteśmy sami – dowodzimy nie tylko prowadzonym przez nas pojazdem, ale całą drużyną. Ba, po którejś misji orientujemy się, że tak naprawdę jesteśmy jedynie wsparciem, a najważniejsze jest sprawne dowodzenie poszczególnymi członkami zespołu.

GramTV przedstawia:

W tym momencie na horyzoncie pojawia się pierwsza rzecz, przez którą nieco mi to wszystko zgrzytało – choć rozgrywka sama w sobie, jak już powiedziałam, jest przyjemna, tak kiedy już trochę pogramy, łatwo się znudzić. Bo to rzeczywiście jest amerykańska masakra Grawilotem odrzutowym i nic więcej. Jasne, jeżeli ktoś jest miłośnikiem strzelania, wielkich robotów, science-fiction, czy ekscytuje się na samą myśl o sterowaniu wielkim mechem, Disintegration na pewno przypadnie mu do gustu. Ja na przykład w grach najbardziej uwielbiam słuchać historii (w szczególności, gdy twórcy decydują się przeplatać jakieś pomniejsze, ciekawe, ale jednocześnie nieco głębsze – a już najlepiej, gdy również nieco humorystyczne – wątki poboczne z główną historią), jednak w przypadku Disintegration jedyne, co mamy w ofercie, to jeden konkretny wątek główny bez angażujących opowieści wybiegających poza schemat. A szkoda. Chociaż trzeba przyznać, że mimo wszystko gracz zostaje dobrze zapoznany ze zdarzeniami.

Rozgrywka więc, mimo że przyjemna, nie porwała mnie jakoś szczególnie. Ba, zadania, które otrzymywaliśmy w bazowym komputerze, szybko stały się boleśnie monotonne. Praktycznie we wszystkich przypadkach mamy do czynienia z przemierzeniem lokacji, zabiciem wszystkich po kolei i dotarciem do celu. Nic więcej – zero interesujących zagadek, zero dodatkowych wyzwań czy przypadkowych questów. Nie porwały mnie również mapy, ponieważ zostały w podobny sposób – sztuczny – ograniczone. Sprawy nie polepsza fakt, że teoretycznie możemy latać naszym Grawilotem (jak sama nazwa wskazuje), bo system i tak w którymś momencie nie pozwoli nam wzbić się ani centymetra wyżej, nie wspominając już o kompletnym braku możliwości zwiedzenia otaczającego nas świata. Też szkoda.

Do tego wszystkiego dochodzi również rozgrywka wieloosobowa w trzech różnych trybach: Retrieval (Capture the Flag), Collector (Kill Confirmed), and Zone Control (King of the Hill). Pierwszy z wymienionych polega na wykradzeniu pewnego rdzenia przeciwnikom oraz zniszczenia go. Drugi polega na prostej eliminacji innych graczy, za które dostajemy następnie punkty, a trzeci jest po prostu dominacją, gdzie przejmujemy punkty na mapie i staramy się możliwie jak najdłużej je utrzymać. Jak wypadłam w swoim pierwszym wieloosobowym pojedynku? Tragicznie, delikatnie rzecz ujmując. System wrzucił mnie do gry, a potem był już tylko jeden wielki chaos – ba, miałam wrażenie, że kiedy już przeciwnikom uda się zdobyć przewagę, to pojedynek staje się praktycznie niemożliwy do wygrania. Wiecie, nie było żadnych emocjonujących momentów, kiedy to szala zwycięstwa znienacka się przechyla na drugą stronę – no, chyba że to po prostu wina mojej drużyny (bardzo prawdopodobne).Jeśli chodzi o elementy techniczne, na swojej drodze nie spotkałam żadnych błędów, które jakkolwiek utrudniałyby rozgrywkę. Całość przebiegała płynnie, przerywniki filmowe też zachowywały się normalnie. Na wszystko miło się patrzy, fajnie się strzela i w ogóle, ale… To chyba po prostu jest problem niewykorzystanego potencjału. Pomysł naprawdę świetny, można by z niego ulepić coś niesamowitego, a tutaj po prostu mam wrażenie, że komuś się odechciało pod koniec i wszyscy zgodzili się, żeby grę po prostu wydać. Kampania dla jednego gracza może dla większości odbiorców okazać się więc nieciekawa i zbyt mało angażująca, a rozgrywka wieloosobowa najprawdopodobniej dostarczy prawdziwej frajdy jedynie przez określony czas. Choć naprawdę nie uważam, że to zła produkcja, tak szczerze wątpię, że kiedykolwiek do niej powrócę.

6,0
Czuć wyraźnie, że maczał w tym palce jeden z twórców legendarnej serii Halo, ale jednocześnie wydaje się, że coś jakby poszło nie tak.
Plusy
  • umiejętne połączenie dynamicznej akcji z elementami strategii
  • elementy humorystyczne, zabawne kwestie w dialogach
  • przesympatyczni bohaterowie, których nie da się nie lubić
  • różnorodność w umiejętnościach drużyny i możliwościach na polu bitwy
  • przyjemność ze strzelania i ogólna frajda z naparzania przeciwników nabojami
Minusy
  • wrażenie, że cała gra została w co najmniej 40% zrobiona "na kolanie"
  • niewykorzystany (a ogromny!) potencjał
  • nieangażujące misje, powtarzalność zadań
  • sztucznie ograniczone mapy
  • kampania dla jednego gracza mogłaby być bardziej rozbudowana
  • chaotyczna gra w trybie wieloosobowym, dla wielu zbyt wysoki próg wejścia
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!