Recenzja gry Ion Fury. Wyobraźcie sobie, że tak mógłby wyglądać Duke Nukem Forever

Adam "Harpen" Berlik
2020/05/13 19:00
1
0

Lubisz Duke’a? Musisz zagrać w Ion Fury!

Recenzja gry Ion Fury. Wyobraźcie sobie, że tak mógłby wyglądać Duke Nukem ForeverHistoria przedstawiona w Ion Fury jest jedynie pretekstem do zabijania kolejnych, coraz mocniejszych przeciwników. Warto jednak wiedzieć, że mamy tutaj do czynienia z fabularnym prequelem niekoniecznie udanej strzelanki Bombshell wydanej w 2016 roku. Zarówno w tamtej produkcji, jak i w recenzowanym tytule wcielamy się w postać Shelly "Bombshell" Harrison, która musi rozprawić się z armią złego Jadusa Heskela. Ów jegomość wypuścił bowiem na ulice Neo DC członków swojego cybernetycznego kultu. Jak nietrudno się domyślić, musimy zrobić wszystko, by uratować świat przed najeźdźcami z kosmosu.

Ion Fury nie mogłoby mieć jakiejś poważnej, rozbudowanej i wielowątkowej fabuły, bowiem w dosłownie każdym aspekcie gra nawiązuje do hitów sprzed wielu lat. Patrząc na dołączone zrzuty ekranowe można pomyśleć, że jest to remaster gry wydanej przed 2000 rokiem, lecz tak naprawdę Ion Fury zadebiutowało pierwotnie niespełna 12 miesięcy temu na PC, a jutro ma premierę na Xbox One, PlayStation 4 i Switcha. Testowałem produkcję na ostatniej z wymienionych platform sprzętowych i muszę przyznać, że niestety nie do końca nadaje się ona do komfortowego grania w Ion Fury. Dlaczego? Zaraz do tego dojdziemy. Najpierw jednak należy skupić się na oprawie wizualnej tytułu.

Jak to się stało, że Ion Fury wygląda tak, a nie inaczej? Autorzy gry ze studia Voidpoint wzięli na tapet oryginalny silnik BUILD, który wykorzystano ponad dwie dekady temu w Duke Nukem 3D, Blood, Shadow Warrior oraz kilku innych produkcjach, a następnie odpowiednio go zmodyfikowali, w efekcie czego otrzymaliśmy FPS-a rodem sprzed wielu lat wzbogaconego o sporo nowych efektów graficznych. Ktoś powiedziałby, że w ten sposób autorzy poszli po linii najmniejszego oporu, ale hej – nie widziałem jeszcze tak dopracowanych i bogatych w detale lokacji wykorzystujących ową technologię. Ion Fury udowadnia, że nadal tkwi w niej ogromny potencjał. Mimo wszystko docenią go jedynie ci, którzy niegdyś zagrywali się przede wszystkim w Duke Nukem 3D, bo to właśnie z niego garściami czerpie recenzowana produkcja.

Pamiętacie charakterystyczne, wysokie budynki z Duke Nukem 3D lub też efektowne, jak na tamte czasy, eksplozje? Jeśli tak, to eksplorując świat Ion Fury natychmiast poczujecie się jak w domu. A wiecie, kto użyczył głosu Jadusowi Heskelowi, o którym wspomniałem w pierwszym akapicie? Jon St. John. Jeśli to nazwisko nic wam nie mówi, to tak – możecie się wstydzić. Poza tym Ion Fury wydała legendarna przecież firma 3D Realms. Ale licznych powiązań dzieła Voidpoint z klasykami można doszukać się także podczas samej rozgrywki. Przejdziecie kilka pierwszych etapów, to natychmiast zauważycie, że to gra zrobiona od fanów dla fanów. Czuć to dosłownie w każdej sekundzie zabawy, naprawdę.

Ion Fury to gra, w której nie chodzimy, lecz… hm, pływamy? Ten charakterystyczny ruch naszej postaci od razu powoduje uśmiech na twarzy. Sama rozgrywka nie jest rewolucyjna, bo oferuje to, co dokładnie znamy z klasycznych strzelanek pierwszoosobowych. Zwiedzamy kolejne tereny, gdzie rozprawiamy się z napotkanymi przeciwnikami, a następnie zbieramy karty dostępu, by odblokować wejście do kolejnych obszarów. Brzmi znajomo? A jakże. Do tego poziomy w Ion Fury są dość rozległe. To nie korytarzówka, bowiem wielokrotnie zdarza się, że musimy powracać do odwiedzonych wcześniej miejsc celem użycia znalezionej karty dostępu. Niektórym może przeszkadzać to, że cofając się niekiedy na sam początek danej mapy po drodze spotkamy wrogów, których wcześniej wybiliśmy. Mnie to odpowiada, bo dzięki temu w Ion Fury cały czas coś się dzieje.

GramTV przedstawia:

Lokacje skonstruowano tak, że momentami łatwo się w nich zgubić, ale tylko w ten sposób uda nam się odkryć sekretne pomieszczenia. I pisząc sekretne nie mam na myśli naprawdę dobrze ukryte pokoje, a nie takie, które odkryjemy jedynie po uderzeniu w ścianę. W międzyczasie znów można uśmiechnąć się pod nosem, bowiem czasem zdarza się, że na ekranie pojawia się napis „loading”, choć w istocie gra nie musi zapewne niczego wczytywać. To jednak ukłon w stronę fanów klasyki, którzy pamiętają nie tylko gry na silniku BUILD, ale także np. Half-Life 2. Tam również mieliśmy do czynienia z podobnym rozwiązaniem, które po kilku latach od premiery w wersji na Xbox 360 i PlayStation 3 nie zostało wyeliminowane, by zachować ducha oryginału.

Jako że testowałem Ion Fury na Switchu, ocena będzie odpowiednio niższa niż gdybym otrzymał do recenzji edycję na PC. Nawet mimo rzekomo włączonego w opcjach automatycznego celowania korzystanie z prawej gałki analogowej czy to w trybie stacjonarnym, czy też przenośnym, woła o pomstę do nieba. Gra, która wymaga natychmiastowej reakcji, nie pozwala mi w mgnieniu oka namierzyć przeciwników. Kolokwialnie rzecz ujmując celownik bardzo często „lata po ekranie”, co na niskim poziomie trudności nie jest aż tak problematyczne, natomiast na wyższych kończy się rychłą śmiercią mojej bohaterki. Powiecie – to naucz się grać i nie marudź. Nie, to nie to, bo gram w wiele FPS-ów na padzie, a z tak dużym brakiem precyzji spotykam się po raz pierwszy. Prywatnie kupię sobie Ion Fury na PC, by zagrać na klawiaturze i myszce.

Na ukończenie kampanii potrzeba około 10 godzin, w trakcie których zwiedzimy między innymi ulice miasta Neo DC wypełnione drapaczami chmur, neonami i animowanymi reklamami, a także centrum handlowe, tajne laboratorium i nie tylko. Na różnorodność w tym aspekcie nie ma co narzekać. Podczas rozgrywki skorzystamy z raptem kilku rodzajów broni, ale dobra wiadomość jest taka, że niektóre z nich posiadają alternatywny tryb strzału. W naszym ekwipunku znajdziemy przede wszystkim karabin maszynowy, pistolet łańcuchowy, strzelbę, rewolwer, granatnik, a nawet kuszę. Z jednej strony mało, z drugiej – wystarczająco. Za pomocą tych narzędzi będziemy zabijać nie tylko wspomnianych kultystów, bo pod lufę będą pchać się nam również gigantyczne mechy, jakieś dziwne hybrydy robotów z czołgami, superludzie, mutanty oraz drony i pająki, które szczególnie zalazły mi za skórę. Poważnie – nawet pieski w Soulsach nie frustrowały mnie tak, jak te małe…. No!

Ion Fury ma coś, czego – moim zdaniem – brakuje wielu współczesnym FPS-om. Syndrom jeszcze jednego poziomu, jeszcze jednej walki… Wielokrotnie łapałem się na tym, że już miałem odkładać Switcha, podczas gdy chwilę później znów brałem go do ręki, chcąc sprawdzić, co kryje się w następnym pomieszczeniu, do którego chwilę wcześniej zdobyłem kartę dostępu. Do gustu przypadł mi również model strzelania, ale może to wynikać z faktu, że w Duke Nukem 3D grałem wiele lat temu praktycznie codziennie, więc mam ogromny sentyment do tej produkcji. Jeśli wy również macie podobne odczucia, to powinniście dać szansę Ion Fury, przymykając oko na wyżej wymienione minusy.

P.S. Ion Fury przypomniało mi, że opcja szybkiego zapisywania i wczytywania rozgrywki to zło w czystej postaci. Nie zrozumcie mnie źle, bo tak naprawdę piszę trochę pół-żartem, pół-serio, ale wspomniane rozwiązanie znów obudziło we mnie manię nieustannego korzystania z „quick-save’a”. Co dziesięć sekund, czasem do dwadzieścia…

8,0
Nostalgia ma silną moc, ale poza tym Ion Fury to naprawdę świetny FPS w starym stylu
Plusy
  • wciągająca rozgrywka
  • rozległe, różnorodne poziomy wypełnione sekretami
  • wystarczająca liczba rodzajów broni
  • charakterystyczne dla klasyków rozwiązania w mechanice zabawy
  • wielokrotnie puszcza oczko w kierunku starszych graczy (np. poprzez wyświetlanie napisu "loading")
Minusy
  • nieprecyzyjne celowanie na padzie od Switcha
Komentarze
1
GandalfCzarny666
Gramowicz
13/05/2020 19:55

"Wyobraźcie sobie, że tak mógłby wyglądać Duke Nukem Forever" - eee... nie. Duke Nukem Forever, tak miał nie wyglądać. A co do samej gry - jakoś za mało mi w niej... szaleństwa? Bezkompromisowości? Brutalności? Nie ma nawet startu do takiego Blooda czy Shadow Warriora. Polecam zagrać w polskiego Project Warlock, który o wiele lepiej radzi sobie jako hołd dla shooterów tamtych lat.