Recenzja czwartego sezonu Domu z Papieru. Bezsens goni bezsens

Kamil Ostrowski
2020/05/13 13:35
0
0

Netflix wygrzebał z niebytu hiszpański, odrobinę przeleżały serial i zmienił do w światowy hit. Idzie więc za ciosem, aczkolwiek zaczynają pojawiać się potworne zgrzyty.

Recenzja czwartego sezonu Domu z Papieru. Bezsens goni bezsens

Po tym jak trzeci sezon nieco odświeżył formułę i pozwolił twórcom na zaprezentowanie zupełnie nowej historii i zupełnie nowego planu, byłem umiarkowanie zadowolony. Chociaż w dalszym ciągu niewiarygodnie irytowała mnie część postaci, które chcąc nie chcąc, zmuszeni jesteśmy oglądać na ekranie (Tokio i Rio, na zawsze najgorsza para w historii napadów), tak bywały momenty, nie tak rzadkie znowu, godne uwagi, a nawet ciekawe. Niestety, im dalej serial idzie w las, tym więcej jest potknięć, a mniej chwil, kiedy oczy otwierają się widzowi z zaskoczenia. A przecież o to napięcie i ten efekt “łał” zawsze chodziło w historiach o brawurowych rabunkach, które widzowie na całym świecie uwielbiają. Bo przecież nie o jakieś lewicowe umoralnianie, relacje międzyludzkie (zwłaszcza ukazane bez ładu i składu) czy dorabianie filozofii do działalności czysto przestępczej. A przynajmniej tak mi się do niedawna wydawało.

Wiadomo, że większość z Was, która czyta tę recenzję, ma przynajmniej jako takie pojęcie na czym stanęliśmy, warto jednak przypomnieć (tutaj ostrzegam przed spojlerami, o ile nie oglądaliście trzeciego sezonu). Genialny plan Profesora, zakładający zrabowanie hiszpańskich rezerw złota zaczyna się nieco sypać. Lisbona, jedna z nowych członkiń gangu, a prywatnie oblubienica szefa, stojącego za napadem, została złapana przez stróżów prawa. W samym banku centralnym Hiszpanii sprawy też nie mają się najlepiej - ranny uczestnik napadu, bunty, niepokoje, słowem nie jest najlepiej. A do tego ta piekielnie inteligentna agentka która przetrąca kręgosłup wszystkim planom naszej szajki.

Praktycznie cały czwarty sezon sprowadza się do odzyskiwania kontroli przez Profesora. Na początku metody są dosyć chaotyczne, a nasi bohaterowie są testowani - przede wszystkim ich silna wola, a w dalszej kolejności ich umiejętność działania pod wpływem stresu. Początek nie jest ładny, a do głosu dochodzą wszystkie najbardziej irytujące wady Domu z Papieru. Bohaterowie zostają porwani przez wir bezsensownych decyzji, dziwacznych relacji, własnych słabostek charakteru. Zaczyna się mieć wrażenie, że największą przeszkodą do realizacji planu są oni sami. Przecież nie o to chodzi w kinie typu “heist”.

GramTV przedstawia:

Oczywiście prym wiodą te same głupawe postaci, które irytowały już wcześniej, ale na nasze nieszczęście i inne zaczynają się psuć. Alicia Sierra, świetna pani negocjator z poprzedniego sezonu, zaczyna tutaj odgrywać mniejszą rolę, co czyni serialowi sporą szkodę. Palermo, który w poprzednim sezonie balansował na granicy wiarygodności, zupełnie ją traci w czwartym. Na domiar złego w diabły idą całkiem niezłe układy romansowe, które w sposób zupełnie bezsensowny zaczynają się burzyć. Tym samym zostaje nam już tylko podziwiać jak rozwija się plan Profesora i ewentualne przyjemne dla oka wysoki czy odzywki ostatnich niedobitków z tych postaci, które jeszcze nie działają nam na nerwy.

Tyle trzeba przyznać, że bardzo odświeżająca była końcówka, której nie mogę odebrać dramatyzmu. Dwa ostatnie odcinki śledziłem z prawdziwą przyjemnością. Wreszcie serial skupił się na tym, co najważniejsze - na błyskotliwym planie, jego wykonaniu, ewentualnych przeszkodach i działaniach których bezczelność sprawia, że wszyscy członkowie tych wydarzeń rozdziawiali usta z zaskoczenia. Tego właśnie chciałem, a nie jakiejś durnej telenoweli, w której najważniejsze są uczucia poszczególnych aktorów dramatu. Czy ja jestem socjopatą?

Netflix biorąc produkcję pod swoje skrzydła nie mógł się oczywiście powstrzymać przed wciśnięciem gdzie się da swojej progresywnej… no nie użyję słowa “propagandy”, ale z pewnością można mówić o “agendzie”. Nie jestem uprzedzony, większość z postulatów leżących na tej linii mi zresztą odpowiada, ale są one dosłownie wciśnięte. Zupełnie bez jakiegokolwiek uzasadnienia pojawia się wątek transseksualizmu. Nie ma on żadnego uzasadnienia dla fabuły. Wystarczyłoby dać postać, po której widać przemianę, ale nie, pogadajmy o tym, że miała wsparcie rodziców. Ja rozumiem, że chodzi o społeczne zaangażowanie popkultury, ale czy to musi być takie łopatologiczne? Albo kwestia gwałtu. To samo - wciśnięte bez ładu, składu i powodu. Wręcz jakby ktoś dopiero po napisaniu całego scenariusza przypomniał sobie “aaaaaa no taaaak, jeszcze elementy wrażliwe i odpowiedzialne społecznie!”.

Nie mogę z czystym sumieniem polecić czwartego sezonu Domu z Papieru. Tam gdzie serial miał wady, tam tylko się pogłębiły. Czwarta seria drażniła mnie do granic, postaci z głupich zrobiły się po prostu skretyniałe, a na domiar złego nie dostałem za wiele z tego, co mi się najbardziej w serialu podobało. Sympatyczna końcówka to za mało. Daję serialowi szansę na jeszcze jeden sezon i na dobre skreślam go ze swojej listy pozycji które mam “na biegu”.

4,3
Serial skretyniał już do granic możliwości i nawet sympatyczna końcówka nie uratowała całości
Plusy
  • Niezłe ostatnie dwa odcinki
  • Wciąż zdarzają się momenty, które trzymają napięcie
Minusy
  • Bohaterowie, a razem z nimi scenariusz, skretyniali do reszty
  • Napad zaczyna sprawiać wrażenie tak nieprofesjonalnego, że aż się irytowałem
  • Cała plejada najbardziej wkurzających postaci w historii telewizji
  • Na siłę wciskana progresywna agenda (a piszę to jako lewak)
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!