Blazkowicz w lateksie - retrorecenzja BloodRayne

Piotr Nowacki
2017/07/03 11:00
2
0

Złe gry potrafią być czasami zaskakująco dobre.

Zwykle recenzowanie gry opiera się na swoistym procesie analizy: dany tytuł jest rozbierany na części pierwsze, by na tej podstawie wydać ocenę, zaznaczając konkretne plusy i minusy. Zdarza się jednak, że taka ścieżka wiedzie na manowce. Klasyczna recenzencka arytmetyka bierze w łeb, kiedy okazuje się, że żaden z poszczególnych elementów gry nie jest dobry, a mimo to nie można się od niej oderwać. Taką grą jest właśnie BloodRayne.

O fabule lepiej za wiele nie mówić. Wcielamy się w Rayne, półwampirzycę, która zamierza się mścić na nazistach za to, że kilka lat wcześniej prawie ją ukatrupili na bagnach Luizjany. Każdy zwrot akcji można przewidzieć z zamkniętymi oczami, jednak nie ma to żadnego znaczenia: ważne, że są hitlerowcy oraz powód, żeby ich mordować. Blazkowicz w lateksie - retrorecenzja BloodRayne

A Rayne zna się na mordowaniu jak mało kto. Jej podstawowym orężem są dwa ostrza, którymi taśmowo rozczłonkowuje nazistów. Nieobca jest jej również broń palna: podobnie jak Blazkowicz, może strzelać z dwóch karabinów jednocześnie, przy czym tę umiejętność opanowała prawie piętnaście lat wcześniej niż najsłynniejszy pogromca faszystów. Na deser pozostaje najważniejsze: jak na (pół)wampirzycę przystało, Rayne odzyskuje zdrowie wpijając kły w tętnice swoich ofiar.

Problemem jest jednak to, że mechanice walki daleko jest do ideału. Teoretycznie Rayne ma do dyspozycji wiele ciosów, ale krojenie przeciwników na kawałki sprowadza się w zasadzie tylko do ciągłego duszenia lewego przycisku myszki. Starcia na dystans nie wypadają wcale lepiej. W tym momencie na wierzch wychodzą konsolowe korzenie gry. W 2002 roku, kiedy BloodRayne miało swoją premierę, twórcy gier na konsole nie opanowali jeszcze sztuki robienia naprawdę dobrych strzelanek, poza paroma chlubnymi wyjątkami. Z tego też powodu BloodRayne jest uproszczone w tej materii do granic możliwości: celowanie odbywa się automatycznie, jedynym wkładem ze strony gracza jest przytrzymanie prawego przycisku myszki.

Walki nie są w stanie urozmaicić umiejętności specjalne. Blood Rage zwielokratnia siłę ciosów Rayne, przez co przechodzi ona przez przeciwników jak przez masło. Przydatne jest tak naprawdę przy starciach z bossami, bo potyczki z szeregowymi naziolami są wystarczająco proste i bez tego. Z kolei tryb spowolnienia czasu jest doskonale bezużyteczny. Seria Max Payne pokazuje czarno na białym, że taka umiejętność pomaga przede wszystkim przy celowaniu. Trudno mi więc znaleźć dla niej jakiekolwiek zastosowanie w BloodRayne, gdzie, jak już wspomniałem wcześniej, Rayne mierzy do wrogów bez naszej pomocy.

GramTV przedstawia:

Inne elementy rozgrywki wcale nie poprawiają sytuacji. Nie pamiętam gry, która miałaby gorzej zaprojektowane elementy platformowe niż Bloodrayne. W dużej mierze wynika to ze sposobu, w jaki Rayne się porusza i skacze. Półwampirzyca może wykonać “normalny” skok, który wynosi ją na kilka metrów w górę, a także skok-korkociąg, wyglądający wypisz-wymaluj jak najbardziej rozpoznawalny cios Tanyi z Mortal Kombat. Jednak to, co się sprawdza w mordobiciu niekoniecznie jest dobre w strzelance TPP. Sposób, w jaki Rayne się porusza się niezręczny i nienaturalny, a marny projekt poziomów wcale nie poprawia sytuacji.

To, co w grze faktycznie sprawia przyjemność, to oczywiście mordowanie nazistów. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że wychodzę na hipokrytę w świetle mojego niedawnego tekstu, gdzie argumentowałem, że być może pora wstrzymać się ze strzelaniem do członków fanklubu Adolfa Hitlera. W BloodRayne jest to wyjątkowo satysfakcjonujące, a to głównie za sprawą możliwości pożywiania się nazistowską krwią. Jest to antyteza bezdusznego, metodycznego zdejmowania przeciwników kryjąc się za osłonami. Kiedy obezwładniamy wroga i wgryzamy mu się w szyję możemy dać upust swoim sadystycznym instynktom. Kluczem jest tu także przedłużenie uśmiercania: pomimo tego, że Blazkowicz potrafi nożem zabić wroga nawet brutalniej niż robi to Rayne, to jednak kluczem dla doświadczenia płynącego z gry jest trwająca agonia. Radość znęcania się przynosi także odcinanie kończyn nazistów: okaleczony przeciwnik nie pada od razu na ziemię, tylko biega bezradnie, krzycząc hilfe i posikując krwią z kikuta.

Oczywiście, chwalenie gry za to, że jest dobrym symulatorem sadysty brzmi co najmniej niezręcznie, delikatnie mówiąc. Jednak nie da się ukryć, że jest to potrzeba na tyle powszechna, że powstały całe gry służące tylko i wyłącznie temu celowi - jak np. Postal czy Hatred, a wielu graczy uruchamia GTA tylko w celu rozjeżdżania niewinnych przechodniów. Jeśli spoglądamy w ten sposób na BloodRayne, niektóre jej wady stają się zaletami. Banalnie prosta walka i dysproporcja między główną bohaterką a jej wrogami wpisuje się w konwencję tych gier, z tą różnicą, że po drugiej stronie nie stoją bezbronne ofiary, tylko dosłownie jedni z najgorszych złoczyńcy w historii.

Kolejnym plusem jest osoba głównej bohaterki. Dzięki swojej hiperseksualności jest niejako przodkinią japońskiej Bayonetty. Pomimo tego, że obie postacie zostały zaprojektowane w dużym stopniu z myślą o męskich graczach, to według mnie nie sprawiają wrażenia uprzedmiotowionych. Zarówno Rayne, jak i Bayonetta zawsze panują nad sytuacją, a swoją seksualnością niejako podważają oczekiwania swoich adwersarzy. Jeśli pominiemy np. żenujące pokazywanie dekoltu na okładce gry, to Rayne wciąż się nieźle broni 15 lat po premierze.

Czy warto więc wracać do BloodRayne? Wszystko zależy od tego, czego się oczekuje jako gracz. Jeśli szukasz dobrej rozgrywki czy fabuły - tego absolutnie nie znajdziesz. Jeśli jednak szukasz ujścia dla swojej nienawiści do nazistów czy też po prostu lubisz rozrywkę w stylu filmów klasy B, to warto bliżej zapoznać się z Rayne.

Komentarze
2
Usunięty
Usunięty
04/07/2017 15:33

Nie pamietam juz zbytnio tej gry, ale pamietam ze gralo mi sie w nia bardzo dobrze zaraz po premierze. Teraz pewnie odrzuciła by mnie na wstepnie, wiec wole nie profanowac pamieci o niej.

MisioKGB
Gramowicz
04/07/2017 09:39

Ta gra miała w sobie to coś, grało się jednym tchem, gore było niesamowite. Pamiętam też drugą część choć już nie tak dobrze jak oryginał.