Polecamy dzieła popkultury, dzięki którym zaznacie klimatu Watch Dogs jeszcze zanim zagracie.
Polecamy dzieła popkultury, dzięki którym zaznacie klimatu Watch Dogs jeszcze zanim zagracie.
Prawdopodobnie najważniejszy i jednocześnie najmniej wiarygodny film o hakerach w dziejach kinematografii. To w nim początek miały wszystkie absurdy oraz klisze związane z "pracą" cyberwłamywacza, którymi już przez niemal dwie dekady żyje Hollywood. Głupie pseudonimy, włamy na serwery wyglądające niczym Wipeout dla ubogich, bezsensowne stukanie w klawiaturę, hakerzy jako grupa wyzwolonych, atrakcyjnych, śmigających na rolkach techno-imprezowiczów w ekstrawaganckich ciuchach (a nie flanelowych koszulach) - znajdziemy tu każdą możliwą głupotę. A mimo to film z młodziutką Angeliną Jolie doczekał się w pewnych kręgach miana kultowego, w zasadzie w pojedynkę kładąc fundament nowej ery kinowego trendu (pierwszy szał na hakerów wybuchł w Hollywood po premierze Gier wojennych w 1983). Kiczowatość Hakerów na pewno się do tego statusu przyczyniła, ale nie zapominajmy, że w połowie lat 90-tych wielu komputerowych laików faktycznie mogło tak sobie żywot internauty wyobrażać.
Bezwzględny polityk pragnie za wszelką cenę przepchnąć przez Kongres ustawę, na mocy której władze mają prawo do totalnej inwigilacji obywateli. Nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć cel, czego dowód daje mordując w nowojorskim Cenral Parku sprzeciwiającego się ustawie kongresmena. Zbrodnię rejestruje przypadkowo na taśmie fotograf przyrody, a nagranie w trakcie pościgu trafia do losowego przechodnia, adwokata nazwiskiem Robert Dean.
Dean staje się w tym momencie tytułowym wrogiem publicznym. Jego życie staje na głowie, traci pracę i rodzinę, staje się ofiarą polowania służb dysponujących nowoczesną technologią szpiegowską pozwalającą śledzić każdy ruch uciekiniera.
W roku 1998 wizja społeczeństwa pod ciągła obserwacją wydawała się co najmniej naciągana, ale zeszłoroczna afera z ujawnionymi przez Edwarda Snowdena kontrowersyjnymi praktykami NSA mocno ją uwiarygodniła. Wróg publiczny pokazuje wczesne wyobrażenia świata naczyń połączonych, w którym zawsze czujemy na sobie oko kamery. Świata, w którym niebawem rozgościmy się za sprawą Watch Dogs.
Jeden pomysł, dwa filmy. Pierwszy z 2007 roku w produkcji chińskich filmowców. Drugi to jego remake z zeszłego roku według wizji ich kolegów po fachu z Południowej Korei. Oba skupiają oko kamery na... oczach kamer. Akcja filmów kręci się wokół specjalnego oddziału policji, który przy pomocy przemysłowych kamer oraz zaawansowanych technik inwigilacyjnych tropi szajkę terroryzujących miasto rabusiów. To nie tylko filmy porządnie nakręcone, ale i pokazujące, że życie pod ciągłą obserwacją potrafi intrygować twórców niezależnie od szerokości geograficznej czy kręgu kulturowego. Żyjemy przecież w wielkiej globalnej wiosce.
Chcemy tego czy nie, każdego dnia (zwłaszcza, gdy mieszkamy w - pojęcie względne - większej metropolii) urywki naszego życia zostają uwiecznione w oku kamer. Szacunki mówią, że przeciętny Amerykanin dziennie staje się "bohaterem" nagrań z kamer przemysłowych 170 razy. Co się stanie, kiedy spróbujemy z tych na pozór niepowiązanych ze sobą, wyrwanych z kontekstu urywków żywotów obcych sobie ludzi stworzyć spójną mozaikę? Odpowiedzi na to pytanie szukajcie w Look. Gwarantuję, że będziecie nią zaskoczeni.
Brytyjskie społeczeństwo jest jednym z najsilniej obserwowanych na świecie. W nie tak dużym przecież kraju zainstalowano już ponad 6 milionów kamer przemysłowych, a dane przeciętnego Brytyjczyka znajdują się w ponad 700 bazach danych. Jeden z nich, David Bond postanawia sprawdzić, jak głęboko sięgają inwigilacyjne macki, a po poznaniu oszałamiającej prawdy sprawdza, czy pojedynczy człowiek jest w stanie zwyczajnie zapaść się pod ziemię.
Na koncie nieudacznika Jerry'ego pojawia się nagle ogromna suma pieniędzy, do jego mieszkania trafia transport broni, a w słuchawce telefonu słyszy głos kobiety, która śledzi każdy jego krok i uprzedza o rychłym przybyciu policji. Jerry nie ma wyjścia, musi uciekać. Gdzie i po co? Tego póki co nie wie nikt, ale głos ze słuchawki wplątuje w sidła także samotną matkę, grożąc śmiercią jej dziecka. Duet nieznajomych zostaje wciągnięty w intrygę sięgająca znacznie głębiej, niż mogliby kiedykolwiek przypuszczać.
Eagle Eye to żadne arcydzieło. Gra w nim Shia LaBeouf, nazwanie go nawet filmem porządnym można by uznać za nadużycie, ale całkiem nieźle radzi sobie z jedną rzeczą: pokazaniem w akcji bezwzględnej, technologicznej machiny rządu USA. Jasne, nie obyło się bez głupot, głupotek, niespójności czy pogardy dla logiki, jednak jako lekki techno-thriller na wieczór przed zagraniem w Watch Dogs sprawdzi się wybornie.
Oparty o prozę Philipa K. Dicka film Stevena Spielberga łączy z Watch Dogs jeden z głównych motywów: technologia pozwalająca przewidzieć zbrodnię zanim do niej dojdzie. W grze Ubisoftu za zapobieganie przestępstwom odpowiada analizujący niezliczone algorytmy system ctOS, w filmie robią to paranormalnie uzdolnione jednostki. Na tym różnice się nie kończą. Chicago z Watch Dogs to wciąż miejsce pełne zbirów i morderców, w połączonych wizjach Dicka i Spielbera wykreowano społeczeństwo nieskalane już odbieraniem życia innych. Przynajmniej do czasu.
Nie zbliżymy się dzisiaj bardziej klimatem do Watch Dogs. Impersonalni (w oryginale Person of Interest) to serial o stworzonym przez miliardera-filantropa systemie przewidującym zbrodnie zanim do nich dojdzie. Rzeczony miliarder zatrudnia do egzekwowania orzeczeń systemu uznanego za zmarłego agenta CIA, który w pojedynkę - wyposażony w możliwości "zajrzenia w przyszłość" - rzuca wyzwanie szumowinom Nowego Jorku. To serial zbliżony i tematyką, i stylistyką do Watch Dogs tak bardzo, że do premiery powstającego filmu na kanwie gry nie doczekamy się niczego bliższego przygodom Aidena Pearce'a. Dla zajawionych Watch Dogs seans obowiązkowy.
O opus magnum George'a Orwella powiedziano i napisano już wszystko. Powieść o inwigilacji, od której wszystko się zaczęło. Powieść, która zamiast tracić na znaczeniu, staje się coraz bardziej aktualna z każdym rokiem od premiery (a tych minęło już 65). Książka ponadczasowa. Książką, którą przeczytać po prostu wypada.
Jest też naprawdę udana adaptacja filmowa nakręcona w roku... tak jest, zgadliście.
Już sam tytuł wskazuje, że w wydanej w 2008 roku powieści Cory'ego Doctorowa nie brakuje odniesień do Orwella. Wizja państwa policyjnego została tu jednak przystosowana do obecnych nastrojów społecznych. Łączący San Francisco z Oakland most Bay Bridge staje się celem ataku terrorystycznego. O dokonanie zamachu podejrzana zostaje grupka nastolatków, którzy szybko zostają osadzeni w tajnym więzieniu. Pobytowi w takim przybytku daleko do wczasów w czterogwiazdkowym hotelu, ale prawdziwe problemy głównego bohatera, Marcusa Yallowa, zaczynają się po jego opuszczeniu. Młodzieniec trafia w sam środek policyjnego miasta, gdzie wolność jednostki zdaje się być jedynie reliktem minionej epoki.
Zaintrygowani? Autor udostępnił za darmo anglojęzyczne wydanie powieści na swojej stronie internetowej na mocy licencji Creative Commons.
Cyberpunkowe światy utożsamiamy jednomyślnie z totalną inwigilacją ich obywateli. Uznajemy to za gatunkowy standard, ale nie było tak zawsze. Swoją cegiełkę do takiego stanu rzeczy dokładał na przykład Philip K. Dick, ale beton na fundamenty wydał dopiero William Gibosn w wydanej w 1984 roku "biblii cyberpunka" - Neuromancerze.
Na koniec zamieńmy prozę na literaturę faktu. Reporter Shane Harris wybrał się na krucjatę z celem rzucenia światła na drogę, jaką w ciągu 30 lat przebył system monitorowania aktywności obywateli Stanów Zjednoczonych. Inwigilacyjne zapędy zaczęły kiełkować pod prezydenturą Ronalda Reagana w roku 1983, gdy jego doradcą w sprawach bezpieczeństwa narodowego został generał John Poindexter. Ten sam, który 18 lat później, po zamachu z 11 września 2001 roku objął to samo stanowisko w administracji George'a W. Busha. Harris korzystając z wypracowanych przez lata koneksji w najważniejszych strukturach amerykańskiej władzy rysuje obraz kraju, w którym troska o bezpieczeństwo dawno temu przyćmiła troskę o swobodę.
Książka niestety nie doczekała się wydania w polskiej wersji językowej, jednak warto zadać sobie odrobinę trudu dotarcia do oryginału.
Panie i Panowie, pierwsza gra o hakowaniu wyszła spod dłuta Activision w roku 1985. Ówczesne możliwości komputerów klasy Commodore 64, ZX Spectrum czy Apple II pozwalały na stworzenie jedynie pospolitej wówczas przygodówki tekstowej, jednak Activision zadbało o na wskroś "hakerski" klimat. Weźmy na przykład pierwszy pokaz gry, gdy zgromadzeni dziennikarze obserwowali zmagania Jima Levy'ego z kilkoma komputerami odmawiającymi współpracy przy pokazie tajemniczej gry. Po krótkiej maskaradzie Levy zalogował się na dziwny, nienależący do Activision komputer, by po chwili oznajmić zgromadzonym, że właśnie byli świadkami zabawy z grą. Hacker trafił ponadto do sklepów bez żadnych instrukcji dotyczących rozgrywki (rzecz wówczas niespotykana). Gracz musiał sam rozgryźć niuanse, co tylko potęgowało uczucie bycia hakerem z krwi i kości.
Trzy lata później premierę miał znacznie trudniejszy (choć już z instrukcją w pudełku) sequel z podtytułem The Doomsday Papers.
Wyobraźcie sobie przygody Phoeniksa Wrighta z hakerami zamiast prawników i łamigłówkami opartymi o "hakerskie" zajęcia pokroju łamania haseł czy naprawiania zepsutych programów. Dacie radę? Voila, macie w zasadzie pełen obraz tej wydanej w 2006 roku tylko na terenie Japonii przygodówki na DS-a.
Mówiliśmy już dziś o stereotypowym hakowaniu z hollywoodzkich filmów, a Uplink to swego rodzaju hołd dla tego podejścia do tematu. Sama gra opiera się o schematy rozwiązywania problemów podejrzane w filmach, na każdym krok puszczając do najważniejszych tytułów oczko. Wydana pierwotnie w 2001 roku na PC gra doczekała się dwa lata temu konwersji na iPada i tablety z Androidem, więc samodzielne zagranie w nią nie powinno nastręczać takich problemów, jak przy poprzednich trzech pozycjach z tej listy.
Najświeższa pozycja na liście, co widać w samej rozgrywce, jak i w sposobie finansowania. Republique trafiła na Kickstartera w maju 2012 bez problemu zbierając pół miliona dolarów. Twórcy nie roztrwonili pieniędzy, bo w grudniu zeszłego roku na PC, Maca i iOS trafił pierwszy epizod historii o tytule Exordium. Bohaterką gry jest obywatelka fikcyjnego, tytułowego, totalitarnego reżimu. Gracz pomaga zakapturzonej heroinie kontrolując infrastrukturę miasta, na którą składają się kamery przemysłowe, otwierane zdalnie drzwi oraz wszystko, co może pomóc w odwróceniu uwagi patrolujących teren sługusów dyktatury.
Na koniec zanurzymy się w muzyce na różne sposoby rysującej świat inwigilacji, szpiegostwa, hakerów i zaniku swobód obywatelskich. Będzie tak różnorodnie, jak tylko się da, by każdy znalazł coś dla siebie.
Tydzień z Watch Dogs to wspólna akcja promocyjna firm Ubisoft Polska i gram.pl.