Luftrausers - recenzja

Mateusz Kołodziejski
2014/04/20 12:00
3
0

Achtung! Jeśli już samą myśl o indie i retro robi się Wam niedobrze, to Luftrausers raczej nie zmieni tego nastawienia.

Luftrausers - recenzja

Co znaczy Luftrausers? W zasadzie nic, bo to tylko bezsensowny zbitek niemieckich słów. Jednak idiotyczny tytuł to tak naprawdę najmniejszy problem nowej produkcji Vlambeer.

W grze przejmujemy kontrolę nad bezimiennym pilotem sił powietrznych niedwuznacznie kojarzących się z Luftwaffe z okresu drugiej wojny światowej. Wystrzeleni z podwodnego lotniskowca musimy zniszczyć jak najwięcej nacierających zewsząd rywali zanim sami spoczniemy na dnie oceanu. A o to postarają się już dziesiątki myśliwców, odrzutowców, rakiet, łodzi podwodnych, krążowników, niszczycieli i najpotworniejszy ze wszystkich - megasterowiec! Jak widzicie konwencja jest dość pokręcona, ale człowiek z miejsca kupuje ten klimat.

Wyobrażacie sobie teraz pewnie, że macie do czynienia z kolejną arcade’ową strzelanką, w której liczy się wyłącznie refleks i szybkość w naciskaniu spustu. Nic z tych rzeczy. Kluczem do przeżycia przynajmniej minuty jest wykorzystanie prawa grawitacji. Kiedy dożynamy silnik daje nam on duże przyspieszenie, za to w momencie gdy puszczamy gaz samolot zwalnia i lotem ślizgowym zmierza na spotkanie z oceanem. Dzięki sprytnemu wykorzystaniu tego manewru często unikniemy wymierzonej w nas serii z działek przeciwlotniczych i uratujemy się od zguby. Szanse na przetrwanie znacząco podnosi też kręcenie beczek i latanie tuż nad powierzchnią wody.

Podobne efekciarskie ewolucje już po chwili wykonuje się z dziecinną łatwością, bo sterowanie jest bardzo intuicyjne. Podczas całej rozgrywki korzystamy wyłącznie z jednego analoga i pojedynczego przycisku odpowiedzialnego za strzał. I tutaj dochodzimy do największego atutu Luftrausers - ta gra pozwala nam poczuć się jak prawdziwy as przestworzy. Wystarczy kilkanaście minut, żebyśmy byli w stanie lawirować między setkami pocisków, unikać zestrzelenia przez 10 myśliwców, które siedzą nam na ogonie i jeszcze atakować niszczyciel, który wcale nie pozostaje nam dłużny. Jest to niesamowicie satysfakcjonujące, nawet jeśli trwa góra 5 minut - nasz los i tak jest w końcu przesądzony.

Choćbyśmy wykonywali najbardziej karkołomne ewolucje i tak w końcu zostaniemy trafieni, ale to jeszcze nie powód do paniki. Nasz samolot naprawi się samoczynnie jeśli tylko nie będziemy przez chwilę strzelać. Tylko jak tu odpuścić, kiedy zewsząd ciągną w naszym kierunku wrogowie? Mechanizm regeneracji życia w Luftrausers zmusza nas więc do ciągłego rachunku strat i korzyści, a jest to tym trudniejsze, że w grze nie uświadczymy paska zdrowia - stan maszyny musimy oceniać “na oko”, na podstawie tego jak bardzo dymi się mu się spod ogona.

A skoro już o elementach kadłuba mowa, to zarówno on, jak i silnik oraz działka występują w kilku wariantach. Tutaj dochodzimy do kolejnego elementu, który odróżnia niepozorną produkcję Vlambeer od zwykłych arcede’ówek - duże możliwości modyfikacji naszego samolotu. Waszą zmorą są przeciwnicy, którzy czepiają się Waszego ogona? Zamontujcie odrzutowy silnik, który “wypluwa” pociski. Macie kłopoty z trafieniem rywali? Zmieńcie karabin na działo walące pociskami odłamkowymi. Jednak to, co w teorii zapowiada się świetnie, w praktyce nie wygląda już tak dobrze, a to dlatego, że niektóre elementy wyposażenia są zdecydowanie lepsze od innych.

GramTV przedstawia:

Tak jest na przykład z rakietami samonaprowadzającymi, które nie potrafią się na nic naprowadzić albo kadłubem chroniącym przed obrażeniami od chmur. Owszem, wysoko wiszące obłoki są zabójcze, ale można po prostu trzymać się od nich z daleka. Szybko okazuje się, że najlepsze połączenie to działo i kadłub eksplodujący po naszej śmierci niczym atomówka - silnik dobierzcie już sami. Zachętą do używania różnorodnych zestawów są za to wyzwania, które powinniśmy realizować, czyli chociażby konieczność zniszczenia określonej liczby wrogów albo osiągnięcia maksymalnego licznika kombo. Niektóre z nich są diabelnie trudne, a przynajmniej jedno z nich jest w tej chwili niewykonalne. To niestety ewidentna wtopa twórców, która podniesie ciśnienie wszystkim łowcom trofeów takim jak ja.

Muszę przyznać, że najciekawszej rzeczy związanej z modyfikowaniem samolotu przez długi czas nie zauważałem. Tym większe było moje zdziwienie, kiedy zorientowałem się, że montaż i demontaż części wpływa na soundtrack. Ścieżka dźwiękowa gry to w zasadzie jeden utwór, ale za to jaki! Nawiązuje do monumentalnej muzyki z przedwojennych filmów propagandowych i momentalnie wpada w ucho - wiecie, to jeden z tych kawałków, które po odłożeniu pada nuci się potem pod prysznicem. Aby jednak pojedynczy motyw za szybko się nie znudził, każdy z dostępnych elementów samolotu wnosi do niego coś nowego, mogą to być chórki, elementy dubstepowe i tak dalej. Świetny pomysł, który co najważniejsze osiąga założony efekt, bo nawet po ośmiu godzinach słuchania w gruncie rzeczy tego samego utworu nie miałem go dość.

Grafiki nie mogę ocenić już tak jednoznacznie. Z jednej strony podoba mi to, że jest bardzo oszczędna, a jednocześnie nie brakuje w niej przyciągających oko smaczków. Urzekł mnie chociażby efekt rozbryzgiwania wody przez silniki odrzutowe. Z drugiej jednak ten minimalizm formy idzie zbyt daleko. Nie rozumiem na przykład dlaczego nasz samolot ma niemal identyczny kolor jak wraże wojska. Kiedy na ekranie robi się tłoczno, czyli przez 95% czasu, można mieć problemy z odróżnieniem co jest czym. Do tego dochodzi jeden teatr działań. Nie zaszkodziłoby, gdyby walki można było toczyć też nad miastem czy pustynią, ot tak, dla urozmaicenia.

Wszystko w Luftrausers jest tak oszczędne, że popadając w ten sam co twórcy tok myślenia uprawnione jest zapytać czy ta gra jest warta Waszych pieniędzy. Z zakupu na pewno będę zadowoleni miłośnicy zręcznościowego latania i ci, którym wciąż mało produkcji w wyświechtanej już nieco klasycznej stylistyce. Pozostali powinni już poważnie przemyśleć ten zakup. Wszystkim z kolei zalecam uprzednie przetestowanie Luftrausers w jej flashowej wersji sprzed 3 lat. A nuż już to wystarczy, żeby zaspokoić Wasze lotnicze retro żądze. Nie wiem tylko co na taki minimalizm w Waszym wykonaniu powiedzą księgowi Vlambeer.

6,5
Lufwaffe + River Raid = Luftrausers
Plusy
  • poczujesz się asem przestworzy
  • niby to samo a szybko się nie nudzi
  • modyfikowalna ścieżka dźwiękowa
Minusy
  • ponad 30 zł za flashową grę
  • graficzna oszczędność utrudnia rozgrywkę
  • błędy uniemożliwiające ukończenie wyzwań
  • tylko jedna mapa
Komentarze
3
Usunięty
Usunięty
22/04/2014 10:58

Po pierwsze, nie wiem czemu porównuje się ten tytuł do River Raid. Dla mnie te dwie gry nie mają ze sobą nic wspólnego (poza tym, że lata się samolocikiem). Już prędzej porównałbym to do Wings of Fury, choć to też bardzo dalecy kuzyni.Po drugie, płacić za grę, której pierwowzór jest dostępny w necie za darmo? O_o Jakoś nie bardzo mi się to widzi.Po trzecie, jeśli ktoś chce, linki:Luftrausers: http://not.vlambeer.com/luftrauser/Wings of Fury: http://games.rastaduck.org/WingsOfFury/WingsOfFury.html

Usunięty
Usunięty
22/04/2014 10:20

Klimaty retro bardzo fajna sprawa, nawiązania do starych pozycji jak najbardziej. Ale trzeba mieć jakiś takt i umiar, River Raid to ma milion lat, postęp jednak zobowiązuje.

Nitro2050
Gramowicz
22/04/2014 09:58

Szkoda czasu te grę!




Trwa Wczytywanie