Goodbye Deponia - recenzja

Sławek Serafin
2013/11/20 23:52

Nadszedł czas pożegnania z planetą śmieci. Jak się kończy trylogia Deponii?

Jaka jest definicja szaleństwa? Szaleństwo to powtarzanie tych samych czynności z nadzieją na inny efekt, tak? Jeśli rzeczywiście to jest szaleństwo, to ktoś w niemieckim studio Daedalic Entertainment z pewnością ma odrobinę nie po kolei w głowie. A dokładniej jest to ktoś odpowiedzialny za scenariusz, fabułę i kreację bohaterów w grze, a właściwie we wszystkich trzech grach z serii Deponia. Ale dlaczego? Oczywiście, przez Rufusa.

Goodbye Deponia - recenzja

Jeśli graliście w poprzednie części, to już go znacie, jeśli zaś nie, to spieszę poinformować, że Rufus to główny bohater. Niestety. Jest to jedna z najbardziej antypatycznych postaci w całej historii gier. Bezczelna, egotyczna, durna i chamska, a do tego narcystycznie zapatrzona w siebie. Samo w sobie nie jest to jakieś złe, wręcz przeciwnie nawet, to fantastyczny punkt wyjścia do opowiedzenia historii przemiany tego patentowanego pacana coś przypominającego człowieka. Tyle ani pierwsza gra, ani druga, ani ta trzecia, Goodbye Deponia, tego nie robią. Pod koniec każdej z nich wydawało się, że Rufus jednak wydorośleje i charakter zmieni mu się odrobinę na taki mniej irytujący... a potem na początku następnej tenże wracał taki sam odpychający jak wcześniej. W Goodbye Deponia taka zapowiedź przemiany następuje dwa razy - w finale już tradycyjnie a także w pewnym momencie w grze, w którym Rufusa dotyka osobista tragedia, która każe mu zrewidować pogląd na świat i na swoją rolę w nim. I robi to... na pięć minut, po których jakikolwiek ślad uszlachetniającego cierpienia znika i wraca ten sam zadowolony z siebie, sypiący kiepskimi żartami fajans. I to jest właśnie to szaleństwo twórców gry. Wiedzieli, że za pierwszym razem nikt nie polubił Rufusa. Za drugim więc... pozwolili mu pozostać takim samym, jakby w nadziei, że jednak się przekonamy. Oczywiście, nie przekonaliśmy się. I co dostajemy w trzeciej grze? Znów tego samego antypatycznego bohatera do sympatyzowania i identyfikowania się. To już lekko przechodzi ludzkie pojęcie, prawda? Prawda. I jeśli ktokolwiek ukończy Goodbye Deponia, to nie dzięki Rufusowi, a pomimo niego. I prawdopodobnie z ulgą odetchnie w finale, bez żalu żegnając się z Deponią - bez żalu, bo to jednocześnie pożegnanie z Rufusem, obyśmy nigdy nie musieli już mieć z nim nic do czynienia.

Goodbye Deponia zamyka sagę śmieciowej planety. Deponia, zawalona pozostałościami cywilizacji technicznej, to brudne, rozsypujące się, ale kolorowe i generalnie dość zabawne miejsce. Jego nieliczny mieszkańcy nauczyli się żyć między śmieciami i dzięki śmieciom. Nie wszyscy jednak. Część najbogatszych przedstawicieli ludzkości wiele lat wcześniej uciekła na orbitę, do utopijnej stacji Elyzjum, gdzie żyją w dostatku a nawet luksusie. Jeśli komuś kojarzy się to z pewnym filmem, który ostatnio wyświetlano w kinach, to... kojarzy się prawidłowo, bo film ów bazuje na podobnym koncepcie i nawet zachodzi tu bardzo interesująca zbieżność nazw. Nie wiadomo jednak, czy twórcy filmu Elyzjum kiedykolwiek słyszeli o Deponii i raczej wątpliwe jest, by się na niej wzorowali pisząc swój scenariusz.

Wracając jednak na ziemię, to znaczy na Deponię. W pierwszej grze okazało się, że mieszkańcy Elyzjum zamierzają zniszczyć Deponię, przekonani, że nikt w tym śmietniku nie przeżył. Zniszczenia miała dokonać armia bezwolnych sługusów Organon, ale udało się temu zapobiec dzięki Rufusowi oraz Goal, dziewczynie z Elyzjum. A właściwie nie zapobiec, lecz odwlec w czasie - w drugiej części gry Rufus i Goal muszą ponownie uratować Deponię przed straszliwym losem i... w trzeciej także, tym razem definitywnie, serwując łzawy choć nieco naciągany happy end dla wszystkich. No, prawie wszystkich - szczegółów zdradzał nie będę, ale muszę przyznać, że samo zakończenie wypadło nie najgorzej. Było trochę nagłe, trochę naciągane, usiane dziurami logicznymi w stopniu znacznym, ale udało się wszystkie wątki albo zebrać albo elegancko przyciąć i doprowadzić całą tę historię do całkiem znośnego i możliwego do zaakceptowania zakończenia. To się chwali. I wiele innych aspektów Goodbye Deponia również zasługuje na pochwałę.

Po pierwsze i najbardziej widoczne - oprawa techniczna. Goodbye Deponia, podobnie jak dwie poprzedniczki, jest grą wielkiej urody. Kreskówkowej, przesadzonej, karykaturalnej, ale tym niemniej wielkiej. Najlepsze wrażenie robią oczywiście lokacje, tętniące śmieciowym życiem i obfite w pieszczące oczy szczegóły. Postacie znów wypadają nieco gorzej, głównie przez rwane, dość ubogie animacje - w bezruchu są przeurocze jednak. Równie dobrze co oprawa graficzna wypada udźwiękowienie, w którym na pierwszy plan oczywiście wybijają się fantastycznie podłożone głosy w dialogach i scenkach przerywnikowych. Muzyka też jest przyjemna, choć niektóre tematy wzięto bezpośrednio z poprzednich gier i tak jak i tam czasem zbyt długo w danej lokacji towarzyszy nam ten sam zapętlony utwór, co zaczyna po jakimś czasie nieco irytować. Ogólnie jednak poziom wykonania Goodbye Deponia, jeśli chodzi o stronę techniczną, grafikę, dźwięk, interfejs i takie tam, jest wyjątkowo wysoki.

Nieco gorzej jest już z łamigłówkami. Deponia nigdy nie słynęła z logicznych wyzwań i sensownym ciągów przyczynowo-skutkowych, ale w trzeciej części trylogii twórcy miejscami naprawdę zdrowo przesadzili. Niektóre zadania są pozbawione jakiegokolwiek sensu i praktycznie rzecz biorąc nie da się wpaść na ich rozwiązanie posługując się zdrowym rozumowaniem - trzeba albo dojść do tego metodą prób i błędów albo... poszukać podpowiedzi w sieci. To nie jest dobre, zwłaszcza, że takich "nieszablonowych" łamigłówek jest tu sporo, proporcjonalnie więcej niż w poprzednich grach chyba. Zawyżają poziom trudności i dają satysfakcję, gdy już wpadnie się na rozwiązanie, ale ta satysfakcja jest bardzo mocno zabarwiona ulgą, że w końcu możemy przejść dalej, do być może sensowniejszych wyzwań. I takich lepiej wykorzystujących potencjał nowych pomysłów. Goodbye Deponia ma bowiem dla nas w zanadrzu niespodziankę - całą długą sekwencję, rozbudowany rozdział, w którym kierujemy nie jednym, lecz trzema niezależnie działającymi bohaterami. Jest to rozwiązanie ciekawe, ale moim zdaniem jego potencjał nie został zrealizowany. Można było ten pomysł dopracować, wymusić więcej interakcji między tymi postaciami, w ciekawy lub zabawny sposób je sobie przeciwstawić - przykładów na dobrze zrealizowaną wielowątkowość daleko szukać nie trzeba przecież, ot choćby świetne Resonance zrobiło to o niebo lepiej. Jasne, to przygodówka w innym stylu i utrzymana w innym klimacie, ale w porównaniu z nią trzyosobowa część Goodbye Deponia wypada słabiej niż by mogła i niż powinna.

GramTV przedstawia:

Słabiej w stosunku do poprzednich gier wypadają też żarty, co stwierdzam z dużym smutkiem. To był mocny punkt serii - jej wszechobecny humor może czasem był trochę męczący jeśli wiązał się z Rufusem, może nad poziomy nie wylatywał, ale był lekki, przyjemny i relaksujący. W Goodbye Deponia jednak momentami szoruje po dnie, sięgając po autentycznie niekomfortowe, chamskie żarty bazujące na rasistowskich lub seksistowskich stereotypach. Nie robi tego na szczęście często i zdecydowana większość żartów trzyma dobry poziom, a niektóre sceny potrafią rozbawić do łez. Więcej jest też tutaj nawiązań popkulturowych niż w poprzednich grach, które rzadko uciekały się do tego rodzaju humoru - tym razem Deponia częściej mruga do nas okiem, czasem w bardzo zaskakujący sposób (fani Team America powinni zwrócić uwagę na przemowę Rufusa do armii Organon, bo to bardzo elegancki hołd dla pewnego strasznie wulgarnego apelu z finału filmu). Goodbye Deponia rozśmiesza więc równie dobrze jak poprzedniczki i jest jedną z najzabawniejszych przygodówek ostatnich lat... jeśli nie brać pod uwagę tych kilku momentów autentycznego zażenowania, gdy poziom żartów nagle leci w dół na łeb na szyję.

Ponownie też twórcy mają problemy z utrzymaniem tempa. To już chyba taka tradycja w tej trylogii i Goodbye Deponia ją podtrzymuje - po niezłym i dynamicznym zawiązaniu akcji trafiamy do przeciągniętej, rozgrywającej się w ślimaczym tempie środkowej części gry, która przyspiesza dopiero w finale, gdzie łamigłówki są prostsze a wydarzenia następują po sobie tak błyskawicznie, że w kilku miejscach sami autorzy widocznie nie nadążyli za narzuconym przez siebie tempem i musieli w mało zgrabny sposób iść na skróty domykając w ostatniej chwili niektóre wątki. Rozwlekła środkowa część gry i gnający na złamanie karku finał mocno ze sobą kontrastują - można było jednak trochę bardziej zróżnicować dynamikę rozgrywki. Dobrze, że przynajmniej postarano się tym razem o większą ilość różnych lokacji - Goodbye Deponia jest większa od swoich poprzedniczek, dłuższa i odwiedzamy w niej o wiele więcej różnych ciekawych i przede wszystkim inaczej wyglądających miejsc, co pozwala zwalczyć monotonię nawet w niespiesznej rozgrywce w środkowej części gry.

Podsumowując więc - jaka jest Goodbye Deponia? Na pewno jest... ostatnia, z czego się bardzo cieszę, bo naprawdę mam już serdecznie dość Rufusa. Jest też solidnym, choć nie pozbawionym wad zamknięciem dobrej serii gier. Nie była ona idealna, ale zapadła w pamięć i zapisze się w historii gier przygodowych jako jedna z tych lepszych. Goodbye Deponia pokazuje, że Niemcy z Daedalic Entertainment mają mnóstwo talentu, zapału i miłości do gier przygodowych i... jednego czy dwóch kiepskich scenarzystów, którzy są jak te łyżki dziegciu w beczce miodu. Po Goodbye Deponia z optymizmem czekam na kolejne produkcje tego studia, jeśli tylko pacjent, który wymyślił Rufusa zostanie zwolniony lub też oddelegowany do sprzątania toalet, czy też gdziekolwiek indziej, byle dalej od scenariusza nowej gry.

Dla fanów serii Goodbye Deponia to pozycja obowiązkowa. Dla miłośników przygodówek z dużą dawką humoru i zakręconymi łamigłowkami również, choć sugerowałbym jednak rozpocząć od pierwszej gry, by prześledzić cała historię od początku - zaczynanie przygody z jakąkolwiek trylogią od trzeciej części nigdy nie jest dobrym pomysłem.

7,0
Wysypisko może być zabawnym miejscem, ale trzeba uważać na śmieci
Plusy
  • piękna kreska, wspaniała grafika
  • świetnie udźwiękowienie, zwłaszcza podłożone głosy
  • dużo dobrego, lekkiego humoru
  • łamigłówki w dużych ilościach, pomysłowe i oryginalne
  • zadowalający finał trylogii
Minusy
  • kilka naprawdę obraźliwych żartów
  • niektóre łamigłówki nie mają w ogóle sensu
  • problemy z dynamiką i dziurami logicznymi w finale
  • znienawidzony Rufus!
Komentarze
49
Usunięty
Usunięty
02/12/2014 00:33

Wszystko byłoby w tej grze fajne (może oprócz etapu drugiego i niewykorzystania nawiedzonego motelu w stopniu na jaki zasługiwał) gdyby nie to zakończenie. Zostało zrealizowane w najgorszy możliwy sposób zważywszy iż nie planuje się kontynuacji tejże serii.Rufus jest mimo wszystko jednym z ciekawszych bohaterów jakich spotkałem, który mimo swego zachowania ma kilka zalet jak chociażby ośli upór i zdecydowane dążenie do celu. Poza tym gdyby to jakaś jednoznacznie dobra postać obrywała jak Rufus nie byłoby to śmieszne.

Usunięty
Usunięty
28/11/2013 13:52

@maniekk redaktor normalny, tylko trochę bardziej wrażliwy

Usunięty
Usunięty
28/11/2013 09:15

piękna rozmowa




Trwa Wczytywanie