Monaco: What's Yours Is Mine - recenzja

Sławek Serafin
2013/05/02 09:42
1
0

Nieślubne dziecię namiętnego, choć zakazanego związku gry zręcznościowej oraz klasycznej skradanki z przestępczym zacięciem. Czy warto się z nim zapoznać bliżej? Owszem, jeśli...

Monaco obwołano niezależną perełką na długo przed premierą. Nagrody na festiwalach, zachwyty krytyków, unisono pochlebnych opinii ze wszystkich stron. Wyglądało na to, że to kolejna wspaniała gra indie, którą będzie można postawić na piedestale, nieźle już zresztą zatłoczonym. I nie da się ukryć, że gra ma świetny styl, jest bardzo pomysłowa i oryginalna, a także oferuje coś, czego nie można znaleźć nigdzie indziej. Ale ma też jedną dużą wadę, w zasadzie dyskwalifikującą. Jaką? Cóż, najpierw może wyjaśnię co to w ogóle jest i jak się w to Monaco gra.

Monaco: What's Yours Is Mine - recenzja

Rzecz dzieje się w tytułowym Monako. Z więzienia ucieka tu czterech oprychów, którzy następnie próbują się wydostać z kraju z pomocą innych bandytów, którzy po kolei dołączają do szajki - naszej szajki, bo ci kryminaliści to nasi bohaterowie. I to bardzo sympatyczni bohaterowie, bo nakreślono ich tutaj z humorem, w stylu slapstickowej komedii, a nie na poważnie. Owo kreślenie odbywa się głównie za pomocą scenek dialogowych, odkrywanych w minimalistycznym stylu przed każdą z misji. I choć nie wyglądają one jakoś porywająco ani nie serwują wstrząsających emocji, to trudno jest się przy nich nie uśmiechnąć. Nawet jeśli tworzą tylko mało istotne tło i tak naprawdę jedynie charakteryzują i tak już mocno stereotypowych bohaterów, bez żadnych prób ich pogłębiania i uwiarygodniania.

Każdy z naszych antybohaterów jest dobry w innej dziedzinie przestępczego fachu: włamywacz najszybciej otwiera zamki drzwi i sejfów; czujka jest spostrzegawcza i widzi zagrożenia z daleka; kieszonkowiec ma małpkę, która szybko zbiera całą kasę; czyściciel ogłusza zaskoczonych wrogów; kopacz umie robić tunele w ścianach; dżentelmen przebiera się za niewiniątko; ruda uwodzi strażników, a haker... cóż, chyba wiadomo co może robić haker. W sumie postaci jest osiem, ale tak naprawdę wyjątkowe są tylko niektóre, bo podstawowe akcje dostępne są dla wszystkich - każdy z naszych bandziorów umie włamać się do sejfu czy komputera, a także posługiwać się znalezioną bronią. Musi tak być, by każdą z tych postaci dało się przejść do kolejnej misji w singlowej kampanii. A właściwie w dwóch kampaniach równoległych. Najpierw przechodzimy kilkanaście kolejnych misji według narracji włamywacza, a potem bierzemy udział w tych samych wydarzeniach, tyle że opowiedzianych z perspektywy kieszonkowca, więc wszystko wygląda nieco inaczej i... jest o wiele trudniejsze. Tak jakby nie było trudne już przy pierwszym podejściu, zwłaszcza na późniejszych poziomach, w których nie obędzie się bez męczącego i mało zabawnego rozgryzania ich metodą radzieckiego sapera, czyli seryjnych prób, błędów i restartów. Ale na szczęście najprawdopodobniej do tego nie dojdzie. Dlaczego?

Dlatego, że samotne granie w Monaco jest po prostu mało zabawne. Szybko powszednieje i się nudzi, a jedyna motywacja do ciągnięcia tego dalej, to odblokowanie wszystkich postaci i kolejnych map, na których można się potem bawić w kilka osób. To właśnie tryb kooperacji jest tutaj podstawą całej gry. Dopiero w nim używanie niektórych zbędnych w singlu postaci zaczyna mieć sens, dopiero tutaj można formułować i realizować skomplikowane plany skoków i dopiero w ten sposób można czerpać pełnię przyjemności z gry. Tyle, że... nie jest to wcale takie proste. I nie chodzi bynajmniej o to, że w kilka osób gra się trudniej.

GramTV przedstawia:

Z pozoru bowiem granie kooperacyjne ułatwia rozgrywkę. Po pierwsze, jest nas więcej, więc więcej możemy osiągnąć przez działania równoczesne - w samotnej grze nie da się przeprowadzić wielu akcji, które w kooperacji nagle zaczynają mieć sens i prowadzą do celu o wiele prostszą drogą. Dlaczego więc jest trudniej? Bo im więcej osób, tym większe ryzyko, że ktoś da ciała, uruchomi jakiś alarm, da się zauważyć strażnikom czy coś w tym stylu. A wtedy, cóż, wtedy gra robi się najfajniejsza. Tak, to paradoks, ale najzabawniej jest właśnie gdy wszystko idzie źle i panicznie próbujemy ratować resztki oryginalnego planu tudzież w locie wymyślić następny, lepiej dostosowany do sytuacji. Oczywiście, zwykle się to nie udaje i Monaco zmienia się w chaotyczne bieganie po mapie w akompaniamencie wybuchów śmiechu. To znaczy, tylko wtedy, gdy gramy z kolegami i komunikujemy się głosowo. Z przypadkowymi ludźmi nie mamy najmniejszych szans ani na uknucie planu, ani na przezabawne jego spartolenie - w takim przypadku od razu zaczyna się od chaosu i dezorientacji, co o dziwo tym razem wcale nie jest zabawne. I to niestety jest naczelny problem Monaco - żeby czerpać z tej gry prawdziwą przyjemność, potrzebna nam jest trójka znajomych, którzy będą w to grali i wkręcali się razem z nami. I to trójka naprawdę zacięta i zdeterminowana, by grać dalej, bo po dwóch czy trzech skokach, czy to udanych, czy też nie, Monaco raptownie traci swój urok i niestety staje się tak samo nudne, jak w kampanii singlowej. Choć może "nudne" to złe słowo - raczej "niegrywalne".

Prawdę mówiąc, chyba pierwszy raz spotykam się z taką grą jak Monaco, z grą, która jest tak godna podziwu, tak przemyślana i tak dopieszczona w każdym aspekcie. Z grą, w którą zupełnie nie mam ochoty grać. Tak jakby była właśnie do podziwiania, a nie do grania. A jest czym się tutaj zachwycić. Choćby ścieżka muzyczna, nie tylko pełna fenomenalnych fortepianowych kompozycji przywodzących na myśl ragtime, ale też dynamicznie dopasowująca się do wydarzeń - jest autentycznie kapitalna i złego słowa o niej powiedzieć nie można. Podobnie jest z oprawą graficzną. Jest pikselowa, ale wysmakowana i bardzo estetyczna, a początkowe uczucie zagubienia i dezorientacji szybko mija, gdy tylko "nauczymy" się czytać wizualny język gry. Wszystko jest tu tak świetnie przemyślane, w tak wspaniały sposób dopasowane od siebie, od lekkiego zabawnego klimatu po francuskie odzywki gliniarzy i ochroniarzy tych wszystkich kasyn, banków i rezydencji, do których będziemy się włamywać w celu wyniesienia lub wyprowadzenia kogoś. A mimo to... granie szybko traci swój urok i staje się męczące i mało zabawne. Nawet w dobrym towarzystwie, a przecież wiadomo, że takiego nie będziemy mieli do dyspozycji non stop.

I właśnie dlatego, z bólem serca, odradzam Monaco: What's Yours Is Mine. Z bólem, bo to jednak jest prawdziwa perełka, fantastycznie zrealizowana i godna pochwał. Tyle, że nie pochwał za to, że jest grą - to raczej dzieło elektronicznej sztuki oderwane od grania jako takiego. Nie ma tu śladu tego, co trzymało nas przy takich grach kooperacyjnych jak Left 4 Dead lub komediowa Magicka przez wiele, wiele godzin. Monaco ma mnóstwo uroku, tyle że tylko na samej powierzchni, a gdy wgryziemy się głębiej, to okazuje się, że robi się o wiele mniej zabawnie i ciekawie. I każdą inną grę krytykowałbym za ten brak głębi, ale Monaco jest mimo wszystko tak urocze, że po prostu nie chcę tego robić. Co nie znaczy jednak, że uczciwość recenzenta nakazuje mi odradzać zakup - w najlepszym wypadku spędzicie z tu dwie czy trzy pełnie uśmiechów godziny i może zagracie dwa czy trzy razy ze znajomymi. Będziecie się fantastycznie bawić za pierwszym razem, ale potem sami nie będziecie wiedzieć, dlaczego nie chce wam się już do tej gry wracać, skoro była tak dobra. Wielka szkoda, że tak wyszło, naprawdę wielka szkoda.

6,5
Gra do podziwiania, ale nie do... grania
Plusy
  • idealnie dopasowana muzyka
  • unikalny klimat kreowany przez ścieżkę dźwiękową i scenki dialogowe
  • oryginalny, niespotykany pomysł na rozgrywkę - tylko tutaj można zaplanować i wykonać prawdziwy bandycki skok
  • porażki są zabawniejsze niż sukcesy
Minusy
  • to gra w zasadzie tylko do grania czteroosobowego w gronie znajomych
  • rozgrywka bardzo szybko powszednieje i nudzi
Komentarze
1
Usunięty
Usunięty
02/05/2013 12:40

Pfff Wonziu,Głaziątko i pare innych osób grało na live i wyglądało to fajnie, dobra zabawa (jak wszystko w co-opie) ale tekst że gra nie jest do grania ale do powdziwiania jest jak dla mnie zły.