March of the Eagles - recenzja

Sławek Serafin
2013/02/20 13:55
4
0

Maszerują orły, maszerują, karabiny błyszczą, szary strój... prosto ze Szwecji, od twórców Europy Universalis.

Dlaczego "szary strój"? Maszerowanie i karabiny, a także orły oczywiście mają sens, ale żadna armia w czasach napoleońskich, a o nich opowiada March of the Eagles, nie miała szarych mundurów (chyba, zabić się za to stwierdzenie nie dam). Więc skąd one? Bo były w piosence? Nie. Szary strój bierze się stąd, że wszystko tu wygląda zgrzebnie i nijako, tak szaro właśnie. Niestety, pierwsze wrażenie po uruchomieniu nowej gry twórców Europy Universalis jest z gatunku tych graniczących z rozczarowaniem. I nudą.

March of the Eagles - recenzja

March of the Eagles skupia się wyłącznie na okresie napoleońskim w Europie, od 1805 do 1820 roku. Jest trochę jak seria Hearts of Iron ze swoją fiksacją na II wojnie światowej, tyle że Hearts of Iron ma wielką skalę i jest niedorzecznie rozbudowane w głąb. A March of the Eagles nie. Ekonomia i handel jest tutaj kwestią z czwartego bądź piątego planu. Rozwój technologii też jest uproszczony. Kwestie społeczne i politycznie nie istnieją w ogóle. Dyplomacja w teorii jakaś tam jest, ale też jest pocięta i spłycona w porównaniu do tego, co oferowały inne gry studia Paradox. Wszystko co mamy, to wojna. Słabo, nie? Tak... też tak myślałem na początku.

Mówi się, że zaczynanie wojny z Rosją to błąd. W zasadzie wszyscy, oprócz Mongołów, się na tym przejechali, włącznie z tymi, co teoretycznie te wojny wygrywali, jak na przykład Polacy. Ale ja nie mam wyboru. To znaczy, teoretycznie mam. Mógłbym grając tymi moimi Prusami ciułać punkty prestiżu, wywołać kilka mniejszych wojenek w okolicach Rzeszy, może jeszcze raz pobić Szwedów i zająć kolejny, tym razem już zbędny kawałek Skandynawii. Albo znów wbić nóż w plecy Napoleona i wypowiedzieć mu wojnę w celu zajęcia kilku prowincji nad Renem, gdy desperacko ogania się przed Austrią, Anglią i kilkoma innymi przeciwnikami. Mógłbym wygrać bezpiecznie. Ale można też wygrać z klasą i to mnie korci... tyle, że prowadzi do wojny z Rosją. Z Rosją, która ma prawie dwukrotnie liczniejszą armię, dobrze wyszkoloną i doświadczoną po właśnie zakończonej, pięcioletniej zwycięskiej wojnie z Turcją. Z Rosją, która ma generała Zimę i taktykę spalonej ziemi. Strasznie trochę, nie? Ale wyzwania są po to, by im stawiać czoła. Poza tym czuję, że skoro dałem radę pobić Napoleona...

March of the Eagles jedną rzecz uchwyciło bardzo dobrze, a są to warunki zwycięstwa. Jasne, logiczne i trudne, ale nie niemożliwe do osiągnięcia. W końcu. Gry z serii Europa Universalis zawsze miały ten feler, że mierzyły sukces abstrakcyjną liczbą, jakimś prestiżem czy czymś innym, równie umownym. Nie było jakichś ram, warunków zwycięstwa, takich jak w Cywilizacji chociażby, gdzie wysyłasz rakietę na Alfa Centauri albo zostajesz wybrany Sekretarzem ONZ (wiem, nie w tej ostatniej) i czujesz, że wygrywasz. W March of the Eagles też można to poczuć, jest coś, do czego można dążyć. Coś, czyli hegemonia na lądzie i morzu w Europie.

Hegemonia nie oznacza jednak podboju wszystkiego, bo to by było bezsensowne. Nie, dla każdej z europejskich ówczesnych potęg to coś innego. Każda ma swój zestaw prowincji, które musi kontrolować, żeby wygrać - część z nich, w głębi lądu, liczy się jako elementy dominacji naszej armii, część z nich, na wybrzeżach, symbolizuje potęgę naszej floty. I tak na przykład Prusy, którymi grałem - bo nie są takie łatwe jak Anglia czy Francja, ale też nie tak trudne jak Szwecja - muszą kontrolować basen Bałtyku łącznie z Sundem, by uzyskać 100% swojej potęgi morskiej. To oznacza pójście na noże z Danią, Szwecją i Rosją. Żeby zaś "zrobić" hegemonię na lądzie, Prusy muszą kontrolować prawie cały teren dawnej Rzeczpospolitej - czyli odebrać jej kawałki od Rosji i Austrii, siłą oczywiście... a także zjednoczyć pod swoją władzą tereny niemieckie, czyli pochłonąć Saksonię, Bawarię i Hanower, przy czym to ostatnie jest kontrolowane przez Francję. Krótko mówiąc, żeby wygrać Prusami, trzeba zrobić sobie wrogów ze wszystkich ówczesnych europejskich potęg, wyłączając Anglię... jeśli będziemy mieli szczęście i nie zagwarantuje ona niepodległości jakiejś Meklemburgii czy innego niemieckiego państewka, które musimy anektować. Ciężko. Ale jest to wykonalne. I, przede wszystkim, strasznie fajnie się do tego dąży. Co więcej, każde z państw, tych większych, bo tylko nimi się tu gra, ma inne cele - więc będzie się nim inaczej grało, jeśli zdecydujemy się na kolejne podejścia. I oczywiście owe cele się wzajemnie wykluczają w przypadku bezpośrednich sąsiadów, więc nie ma mowy o jakichś trwałych sojuszach ułatwiających życie - tutaj wszyscy na siebie polują. To może być świetny materiał na grę wieloosobową.

March of the Eagles w singlu jest bardzo szybkostrzelne, jak na grę Paradoxu. W czasie jednej nocy zaliczyłem właściwie całą grę Prusami, wyłączając ostatnie pięć lat i tę decydującą wojnę z Rosją. Żadnej gry z serii Europa Universalis nie da się skończyć tak szybko - zwykle potrzeba przynajmniej tygodnia, w wersji minimum, a nie jednego dnia. Czy to źle? No właśnie nie. Na początku wydaje się, że tak, że owszem, że zdrada o świcie - co to za gra Paradoxu, która wystarcza na 5-7 godzin?! Cóż, to nowa gra Paradoxu, inna niż poprzednie. Inaczej pomyślana, inaczej przygotowana, oparta na innych założeniach. I, jak się wydaje, przede wszystkim nastawiona na rozgrywki sieciowe. Antagonizowanie państw warunkami zwycięstwa, nastawienie na "akcję" czyli ciągłe wojny, relatywnie skondensowana i krótka rozgrywka - jeśli to nie są kroki w kierunku zrobienia dobrego multiplayera na bazie Europy Universalis, to ja się nie znam.

GramTV przedstawia:

W takim kontekście to, co na początku wydawało się wadami, przeradza się w... no, może nie w zalety, ale zaplanowane posunięcia. Ekonomii, polityki i działań społecznych nie ma, bo spowalniałyby tempo rozgrywki - no i czasy napoleońskie nie obfitowały w jakieś przełomy w tych dziedzinach, więc wszystko jest zgodne z historią. Dyplomacja prosta i uboga w opcje też jest zrozumiała, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że gracze i tak będą się ze sobą umawiać poza grą lub na czacie. Nie ma reszty świata, tylko Europa, bo cała reszta była zupełnie nieważna w tym kontekście. I zostaje wojowanie, rozbudowana wersja systemu znanego z Europy Universalis III, nie tak zaawansowane jak w Hearts of Iron, ale wystarczająco pogłębione, by nie sprowadzało się do zbierania wojska w jedną wielką armię i zajmowania kolejnych prowincji. To jest atrakcyjne.

Nawet bardzo atrakcyjne, bowiem wojny zostały bardzo ciekawie rozwinięte, żeby oddać specyfikę tamtych czasów. Już samymi armiami możemy się bawić długo i upojnie - każda składa się z centrum, dwóch skrzydeł oraz odwodów. Każdą z tych czterech części dowodzi inny generał, przy czym ten odpowiadający za odwody jest traktowany jako dowódca całej armii i z jego atrybutów korzystają wszystkie jednostki, podczas gdy z cech dowódców skrzydeł korzystają tylko podległe im oddziały. A tych cech jest sporo, bo generałowie nie tylko mają podstawowe współczynniki, takie jak wojna manewrowa, atak i obrona, ale też zdobywają w boju dodatkowe cechy, często dające jednocześnie i premie, i kary do różnych atrybutów. Doświadczeni dowódcy mają swoje preferencje, ulubione rodzaje wojsk i lepiej sprawdzają się w takich, a nie innych sytuacjach. Zarządzanie nimi, komponowanie armii, ustalanie składu jednostek i tego, jak są rozmieszczone na skrzydłach i w odwodach to przyjemna zabawa. I ma znaczenie w późniejszej bitwie, gdyż wpływa na poszczególne jej fazy - można naszym generałom ustawić nawet preferowane taktyki przed danym starciem.

Ciekawie pomyślany jest też szczebel operacyjny gry. Do tej pory w produkcjach z tej serii walczyliśmy o każdą prowincję. W każdej był jakiś fort czy inny zamek do zdobycia. A tutaj nie. Większość prowincji zajmuje się po prostu wmaszerowując do nich. Ważne są tylko stolice regionów oraz twierdze - te ostatnie znakomicie bronione i zdolne wytrzymać długie oblężenia. Każde miasto oraz forteca kontroluje okoliczne prowincje, więc jeśli się go nie zdobędzie, utraci się kontrolę w momencie opuszczenia ich przez nasze wojska. Trzeba albo zdobyć te strategiczne punkty, co kosztuje czas i ludzi, albo zostawić jakiś pułk do osłony linii zaopatrzeniowych, co też nie jest rozwiązaniem idealnym. Tak czy inaczej, proste atakowanie szerokim frontem, znane z Europy Universalis, nie ma tu sensu - zamiast tego uderzamy armiami według osi natarcia, planowo i w określonych celach. To nie rewolucja w stosunku do poprzednich gier Paradoxu, ale czuje się, że gra nabrała jakiejś głębi w tym wojennym aspekcie. To miłe.

Nie wystarcza jednak do samotnego grania na dłuższą metę - jeśli ktoś chce prawdziwej globalnej strategii, w którą może się wgryźć, to lepsze będą inne gry Paradoxu, a jeśli pragnie nurzać się w barwnym okresie napoleońskim, to widowiskowy Napoleon: Total War jest dużo szczęśliwszym wyborem. Coś czuję jednak, że March of the Eagles będzie hitem wśród tych, którzy marzą i o wielkiej strategii, i o Napoleonie, a także chcą mieć obie te rzeczy w sieci z innymi graczami. Nawet gdyby mieli kierować jednym krajem w dwie osoby, bo March of the Eagles ma taką zabawną opcję. Być też może, że nowa gra spodoba się tym, których do tej pory odstraszały te "duże" gry szwedzkich mistrzów gatunku - March of the Eagles, dzięki swoim uproszczeniom, jest dość przystępne i przejrzyste... jak na gry tego studia rzecz jasna. Całkiem nieźle nadaje się na "moją pierwszą grę Paradox Interactive".

A ja wracam do grania, bo w końcu znalazłem patyk, którym mogę zacząć szturchać rosyjskiego niedźwiedzia. Patyk nazywa się Gebhard Leberecht Fürst Blücher von Wahlstatt i jest pogromcą Napoleona z bitwy pod Rohrbach. Ma pod swoimi rozkazami 60 tysięcy doborowych pruskich żołnierzy, weteranów kampanii alpejskiej i nadreńskiej, którzy zaraz wymaszerują z Warschau w kierunku na Kowno... Vorwarts!!! Jeder schuss - ein Rus!!!

7,5
Nowa jakość od Paradox Interactive - gra nastawiona prawie wyłącznie na tryb wieloosobowy
Plusy
  • dynamiczna rozgrywka z niezłym tempem
  • przemyślane uproszczenia przygotowane pod rozgrywki wieloosobowe
  • dobrze pomyślane warunki zwycięstwa
  • pogłębiony, rozbudowany system wojowania
Minusy
  • za krótka, za płytka do samotnego grania
Komentarze
4
Martimat
Gramowicz
25/02/2013 22:43

> > O Kielce są na mapce :O>> Jesteś z Kielc? Winszuję.Jest i kolejna ważna (dla mnie) ciekawostka terytorialno-historyczna. Mianowicie na mapce jest Wolin i Stargard (tereny do kontrolowania) a brak Szczecina :)Wojny "przenne" na pomorzu zachodnim się kłaniają.Stargard Pozdrawia!

Vojtas
Gramowicz
20/02/2013 22:01
Dnia 20.02.2013 o 18:42, Bartimeus napisał:

O Kielce są na mapce :O

Jesteś z Kielc? Winszuję.

Bartimeus
Gramowicz
20/02/2013 18:42

O Kielce są na mapce :O




Trwa Wczytywanie