WWE All Stars - recenzja

Krzysiek_Ogrodnik
2011/05/21 09:11

WWE All Stars jest tym dla bijatyk, czym Burnout dla gier wyścigowych, FIFA Street piłkarskich i NBA Jam koszykarskich. Liczy się frajda – grawitacja schodzi na drugi plan.

WWE All Stars jest tym dla bijatyk, czym Burnout dla gier wyścigowych, FIFA Street piłkarskich i NBA Jam koszykarskich. Liczy się frajda – grawitacja schodzi na drugi plan. WWE All Stars - recenzja

WWE All Stars jest przerysowany pod praktycznie każdym względem. Zawodnicy zamiast samych siebie przypominają idealnych atletów z przesadnie wyrzeźbionymi ciałami, a wykonywane przez nich ciosy to już totalna abstrakcja. Rzucanie kilka metrów wzwyż gigantyczną kupą mięśni to norma, podobnie jak loty przez praktycznie cały ring po wybiciu się narożnika i uderzenia wywołujące mikroskopijne trzęsienia ziemi.

WWE All Stars to prosta zręcznościowa zabawa pełną gębą i świetny imprezowy tytuł, bo wszystkie podstawowe zasady gry da się pojąć w kilka chwil. Mechanika została skrojona tak, żeby gracze czerpali jak największa, pierwotną frajdę z rozgrywki, twórcy starali się zrezygnować z wszelkich elementów, które mogłyby niepotrzebnie komplikować rozgrywkę - nie ma paska zmęczenia, setek statystyk i innych elementów, które spotykamy w „symulatorach” sportów walki jak Fight Night, czy UFC Undisputed.

Wojownicy z WWE All Stars to tacy twardziele, że mają kilka pasków zdrowia. Pierwszy jest zielony, kolejny żółty, następny pomarańczowy, a stawkę zamyka czerwony i czerwony pulsujący na czarno. Zwykłymi ciosami można tak naprawdę okładać się w nieskończoność, walkę da się zakończyć na dwa sposoby – ładując pasek speciala i wykonując morderczego finishera, który dobije wroga, jeśli jego pasek miga na czarno, albo przygwożdżając go do podłoża jakimś bolesnym chwytem, choć z tego drugiego można się stosunkowo łatwo wyrwać szybko naciskając kolorowe klawisze na padzie.

Sterowanie nieco odcina się od bijatykowego standardu – dwa kolorowe klawisze na padzie odpowiedzialne są na silny i słaby cios, a drugi duet to mocny i lekki chwyt. Za tym systemem kroczą dwa bloki (oba bumpery) – jeden chroni przed chwytami, a drugi ciosami. Peleton zamykają spusty – prawym biegamy, a lewym szydzimy z przeciwnika, przez co wskaźnik pozwalający wyprowadzać specjalne ataki rośnie, trzeba jednak z tym uważać. Szyderstwa trwają bardzo długo, a podczas ich wykonywania postać jest bezbronna jak noworodek.

Combosy wchodzą naturalnie, nie trzeba się ich uczyć (tak naprawdę, to nie ma z czego, w grze zbrakło listy ciosów), poza tym niektóre ataki są kontekstowe i wciskanie tego samego klawisza w różnych sytuacjach ma inny efekt – dusząc przycisk odpowiedzialny za cios gdy wróg stoi po prostu walniemy przeciwnika, a gdy oponen wisi na linach nasz kolos na niego wejdzie i wyprowadzi morderczą serię.

Miło, że da się skontrować praktycznie każdy atak, więcej, można wyprowadzić kontrę na kontrę. Gra wyraźnie sygnalizuje wyświetlając specjalny symbol kiedy trzeba nacisnąć klawisz kontry, więc gracze z dobrym refleksem nie powinni mieć najmniejszego problemu z ogarnięciem systemu.

Największa zaleta mechaniki, czyli prostota, jest także niestety jej największą wadą. Po kilku godzinach zabawy system walki nie jest nas w stanie zaskoczyć niczym nowym, przez co gra w pojedynkę staje się nużąca. Problem znika podczas zabawy w kilka osób, oczywiście o ile towarzystwo jest doborowe.

Do dyspozycji gracza (i jego znajomych) oddano trzydziestu zawodników, choć wielu z nich trzeba odblokować zaliczając kolejne wyzwania. To pół na pół legendy wrestlingu i aktualne gwiazdy, które dziś święcą triumfy na ringach w USA. Mi rozpoznać udało się tylko dwóch - Hulka Hogana i Dwayne'a Johnsona, obu znam z filmów, ale fani sportu na pewno znajdą wśród zawodników wiele znajomych twarzy. Jeśli jednak żadna z nich nam nie odpowiada, zawsze można stworzyć swojego współczesnego gladiatora. Możliwości edytora nie są gigantyczne, ale greckiego herosa podobnego do siebie z twarzy powinniście być w stanie stworzyć. Mam niestety wrażenie, że kreacje z niego wychodzące są gorszej jakości niż wojownicy stworzeni przez twórców. Poza tym z niewiadomych przyczyn miniatura twarzy stworzonej postaci, która powinna się wyświetlać przy jej pasku zdrowia, jest zatopiona generyczną grafiką. Poniżej możecie obejrzeć jak ja (postać z edytora) dzielnie walczę z Hulkiem Hoganem. Kto wygrał? Sprawdźcie:

GramTV przedstawia:

Edytor postaci uświadomił mi także, że w grze znajdują się jakieś klasy postaci. Chwila szperania w internecie – próżno szukać o tym informacji w samej grze - i już wiem, że akrobaci najlepiej czują się w powietrzu, ich żywiołem są ataki podczas których skaczą z słupków umieszczonych w narożnikach i wybijają się z lin, ale ich zwykle ciosy i chwyty są słabsze. Brawlerzy polegają głównie na swoich pięściach, zaletą tych zawodników jest możliwość wyprowadzania dłuższych combosów i opcja „ładowania” mocnych ciosów, co zwiększa zadawane obrażenia. Grapplerzy lubią kontakt z przeciwnikiem. Ich mocną stroną są chwyty, które mogą łączyć w serie, a niektóre z nich mogą się zakończyć przygwożdżeniem przeciwnika do ziemi – przytrzymamy go tak trzy sekundy i zwycięstwo jest nasze. Ostatnią grupą są wielkoludy, których wszystkie ataki są mocniejsze od pozostałych klas postaci, ale z drugiej strony te góry mięcha wyprowadzają je znacznie wolniej. Pozostałe klasy nie są w stanie powalić gigantów, (ale olbrzym olbrzymowi da radę), za co wielkoludy płacą niemożnością wykonywania skoków.

Trybów walki jest dość sporo. Prócz standardowych starć jeden na jeden jest jeszcze Triple Threat i Handicap - pojedynki trzech zawodników. Co je różni? Pierwszy to typowy free for all w którym każdy wrestler jest zdany na siebie, wygrywa ten, który jak pierwszy wyeliminuje jakiegoś przeciwnika. Drugi działa na zasadach „dwóch na jednego”, starcia, w zależności od tego po której stronie walczymy, są albo dość łatwe, albo piekielnie trudne. Kolejny poziom to walki czterech osiłków - w Fatal 4 Way każdy z nich jest zdany na siebie, wygrywa ten, który pierwszy wyeliminuje innego zawodnika. Tornado Tag Team to starcia dwóch par siłaczy, przegrywa ta, z której pierwszy zawodnik zostanie powalony.

Prócz trybów są jeszcze dwa, jak ja to sobie prywatnie nazwałem, mutatory. Extreme Rules można połączyć z walkami jeden na jeden, Triple Threat, Fatal-4-Way, Handicap i Tornado Tag Team. Po co? Po to, żeby w pobliżu ringu pojawił się kubeł na śmieci wypełniony wszelkiego rodzaju bronią – kijami baseballowymi, kulami rehabilitacyjnymi, a nawet czymś co wygląda jak... radio samochodowe. Poza tym pod ringiem można jeszcze znaleźć składane krzesło, służące do okładania przeciwnika rzecz jasna. Elimination lubi się z Triple Threat, Fatal-4-Way, Handicap i Tornado Tag Team. Wszystkie z wymienionych trybów to walki większej ilości zawodników, aktywacja dodatkowej opcji sprawia, że pokonanie jakiegoś przeciwnika nie kończy starcia – przegrany po prostu teatralnie schodzi z ringu kulejąc i trzymając się z pełnym bólu wyrazem twarzy za bok.

Poza tym wszystkim są jeszcze walki w klatkach, gdzie ring jest otoczony wysoką na kilka metrów siatką - jakie to daje możliwości graczom? Zawodnicy mogą się na nią wdrapywać, co umożliwia wyprowadzanie nowych ataków – skoków z wysokości prosto na wroga. Dwóch wspinających się zawodników może się także wzajemnie okładać podczas wchodzenia wyżej. Co czeka na samej górze? Skok z rusztowania albo możliwość zakończenia walki poprzez... ucieczkę. Pewnie nigdy nie zrozumiem dlaczego uciekinier jest uznawany za zwycięzcę, ale po wdrapaniu się na sam szczyt, i uprzednim solidnym zmasakrowaniu przeciwnika, uruchamia się prosta minigra. Po krótkim pasku szybko przemieszcza się mały wskaźnik, trzeba pięć razy nacisnąć jeden z klawiszy ataku na padzie w chwili, gdy wskazówka znajdzie się w zielonym polu. Po zrobieniu tego zawodnik zeskakuje po drugiej stronie siatki, gdzie publiczność topi go w entuzjastycznym aplauzie.

W głównym menu można znaleźć też coś w rodzaju prostych kampanii. Path of Champions to trzy proste linie fabularne do wielokrotnego przechodzenia – każda z nich jest serią walk, a końcu której czeka jakiś utytułowany zawodnik o zwiększonych możliwościach. Fantasy Warfare jest natomiast zbiorem kilkunastu starć jednej legendy i jednej aktualnej gwiazdy dobranych do siebie wedle jakiegoś kryterium. Czasem walczy dwóch ulubieńców tłumu, czasem dwóch gigantów, czasem najlepsi akrobaci. Bardzo fajnym smaczkiem są ciekawe filmowe wprowadzenia do każdej walki przedstawiające obu zawodników – możemy obejrzeć przebitki z prawdziwych walk i posłuchać kwestii wypowiadanych przez gladiatorów. Fantasy Warfare jest interesujący także z innego powodu – w wielu walkach uczestniczą zawodnicy, którzy domyślnie są zablokowani w innych trybach. Aby móc nimi zagrać też tam, należy wygrać nimi starcie właśnie w FW.

Co kuleje? W oczy przede wszystkim rzuca się bardzo słaba publiczność - zwróćcie uwagę na te rozmyte sylwetki w tle oglądając gameplay. Podczas starć w kilka osób na wierzch wychodzą także problemy z detekcją kolizji – jeśli jeden zawodnik wykonuje na drugim jakiś skomplikowany chwyt, a trzeci próbuje ich uderzyć, to w większości przypadków nie trafia, jego pięści po prostu przenikają przez przeciwników. Niby nic, ale jednak wkurza. Problem niknie jednak przy ilości ekranów ładowania, jakie trzeba oglądać za każdym, gdy chce się walczyć. Po wybraniu zawodnika ładuje się krótka prezentacja areny, oglądamy ją (albo pomijamy), znów gapimy się na postępy wczytywania, wyświetla się prezentacja jednego zawodnika, kolejny loading, następny wojownik pokazuje na co go stać (cała operacja powtarza się tyle razy, ilu gladiatorów walczy w meczu – maksymalna liczba to czterech), a na koniec gra wyświetla jeszcze raz pasek postępu i dopiero możemy zacząć zabawę. Oszaleć można!

Problematyczny jest też trochę brak treningu, choćby w podstawowej formie, bo niektóre niuanse są trudne do wyczucia. Ja dopiero po kilku starciach w klatce doszedłem do tego na czym polega uciekanie z niej – opisywana kilka akapitów wcześniej minigra odpala się tylko jeśli przeciwnik jest zbity na kwaśne jabłko. Takich elementów jest więcej, pomimo dobrych kilkunastu godzin zabawy na liczniku do tej pory nie wiem jak łączyć chwyty w serie (sztucznej inteligencji wychodzi to nie najgorzej), a dojście do tego jak zorganizować sobie krzesło na ringu, wiecie, takie do walenia nim w przeciwnika, także zajęło mi kilka dobrych walk. Przeszkadza czasem też pikseloza niektórych strojów (widoczna szczególnie mocno w edytorze postaci), poza tym i publicznością grafika jest bardzo ładna, szczególnie jeśli chodzi o zawodników - ci wyglądają bardzo dobrze(nie licząc tych z edytora), a o tego całkiem zgrabnie się ruszają.

WWE All Stars znajdzie swoich fanów. Samotna zabawa może się znudzić po kilku godzinach, ale starcia kilku osób, które siedzą w jednym pomieszczeniu będą długo żywe. Jeśli często robicie imprezy w domu i jakoś tak zawsze wychodzi, że kończą się one przy konsoli, to inwestycja w tą bijatykę jest czymś, co zdecydowanie powinniście rozważyć. Singlom odradzam.

7,5
Tylko dla imprezowiczów
Plusy
  • grywalność
  • zasady łapie się w lot
  • najlepszy zawodnicy z kart historii i aktualne gwiazdy
  • ilość trybów
Minusy
  • mechanika szybko przestaje zaskakiwać
  • ilość ekranów ładowania
  • gra nie jest atrakcyjna dla samotnego gracza
Komentarze
11
Usunięty
Usunięty
25/05/2011 13:54

ja rozpoznałem jeszcze Bi showa, triple h i Breta harta :) Ale z samych zdjęć:)

Usunięty
Usunięty
22/05/2011 08:25
Dnia 21.05.2011 o 18:13, Oblivion2450 napisał:

Bardzo dziecinnie,ale co wy chcecie skoro jak R-Truth na Raw zapalił jakiś czas temu papierosa to już jakieś organizacje się czepiały,że dzieci mogą to naśladować po nim?

Ale okładać się i skakać po sobie już mogą? Doobre :)No tak, zapomniałem, że to przecież na niby i dzieciaki na pewno to wezmą pod uwagę. Kocham ten kraj :P

Usunięty
Usunięty
21/05/2011 18:23

Akurat SvR 9 jest grą bardzo fajną :]




Trwa Wczytywanie