LEGO: Piraci z Karaibów - recenzja

Z grami z serii „LEGO vs kinowe hiciory” od zawsze mam problem. Z jednej strony każdą, która wpadnie mi w ręce przechodzę zawsze do końca, za każdym razem bawiąc się wcale nienajgorzej. Z drugiej jednak, od samego niemalże początku narzekam na te same elementy i zauważam ogólną wtórność tejże serii. I jak tu sprawiedliwie ocenić coś, co zarówno bawi, jak i frustruje? Ale cóż począć, taka dola recenzenta.

Z grami z serii „LEGO vs kinowe hiciory” od zawsze mam problem. Z jednej strony każdą, która wpadnie mi w ręce przechodzę zawsze do końca, za każdym razem bawiąc się wcale nienajgorzej. Z drugiej jednak, od samego niemalże początku narzekam na te same elementy i zauważam ogólną wtórność tejże serii. I jak tu sprawiedliwie ocenić coś, co zarówno bawi, jak i frustruje? Ale cóż począć, taka dola recenzenta.LEGO: Piraci z Karaibów - recenzja

Najnowsza gra z cyklu, czyli LEGO: Piraci z Karaibów doskonale wpisuje się w powyższy schemat. Dostarcza całkiem sporo dobrej zabawy, ma kilka fajnych patentów i nieźle zaprojektowanych map, jednak wciąż nie wybija się poza wypracowaną lata temu konwencję. Od razu więc uspokoję wszystkich miłośników i przeciwników filmowych legoludków – Piraci z Karaibów mają małe szanse zmienić wasz stosunek do gier z tej serii.

Zacznijmy od tego, co moim zdaniem dobre. Przede wszystkim, w odróżnieniu do choćby LEGO: Indiany Jonesa, otrzymujemy tutaj poziomy oparte na wszystkich filmach z serii w jednym pakiecie. Uprzedzając wszelkie wątpliwości, dodam, że obecna jest również kampania oparta na motywach czwartego filmu, zatytułowanego Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach, który swą światowa premierę będzie miał dopiero za dziewięć dni, 20 maja.

Jak łatwo się domyślić, rozgrywka w LEGO: Piraci z Karaibów podzielona została na cztery kampanie, z których każda zawiera po pięć rozdziałów. W sumie otrzymujemy więc 20 misji, co daje nam od kilku do nawet kilkunastu godzin zabawy. Znawcy i miłośnicy serii z pierwszym przejściem poradzą sobie zapewne dość szybko, więc z myślą o nich tak skonstruowano mapy i rozgrywkę, by zachęcić gracza do kolejnych prób.

Mechanizm ten jest prosty, ale skuteczny. Otóż grając w trybie fabularnym (jedynym dostępnym przy pierwszym podejściu do danego rozdziału), ograniczeni jesteśmy do bohaterów występujących w danej scenie w oryginalnym filmie. Podczas eksploracji wciąż napotykamy jednak na miejsca, w których zdziałać mogą cokolwiek tylko bohaterowie ze specjalnymi zdolnościami. Aby odkryć wszystkie zakamarki i zebrać wszystkie bonusy w LEGO: Piraci z Karaibów, wręcz zmuszeni jesteśmy do ponownego uruchomienia mapy w trybie swobodnej eksploracji. Tutaj możemy już w dowolnej chwili zmieniać naszych podopiecznych, a tym samym odkryć wszystkie sekrety na mapach.

Co najważniejsze, bardzo często nie są to jedynie dodatkowe, pojedyncze pomieszczenia, ale całkiem spore lokacje z zagadkami w niczym nie ustępującymi (a niekiedy nawet trudniejszymi), niż w trybie opowieści. Ogólny poziom trudności zagadek uznałbym wszakże za niski, większość z nich jest dość intuicyjna i wymaga przede wszystkim uważnej obserwacji terenu gry. Pamiętajmy jednak, że cała seria LEGO skierowana jest raczej do młodszych odbiorców, co w znacznym stopniu wpływa na ten właśnie aspekt.

Nie mogę również zarzucić ekipie Traveller's Tales, że nie stara się uatrakcyjnić rozgrywki ciekawymi patentami. Bardzo spodobał mi się na przykład etap na Pelegosto, w którym poruszamy się zamknięci w kulistych, kościanych klatkach, niekiedy przyjdzie nam postrzelać z okrętowych dział (niby zwykły „celowniczek”, a cieszy), czy też pobiegać pod wodą w odwróconej beczce. Rozczarowały mnie jednak walki z bossami – są nudne i zupełnie bez polotu, oparte na praktycznie tym samym schemacie „przeczekaj – podnieś – rzuć - powtórz kilka razy”.

Oprócz wspomnianych już czterech kampanii, sporo atrakcji czeka na nas w naszej „bazie”, czyli Port Royale, do którego możemy przenieść się po zakończeniu każdego z rozdziałów. Mamy tu bowiem dostęp nie tylko do map z poszczególnymi scenariuszami, ale również wielu kolejnych zagadek i poukrywanych bonusów. Za kompletowanie znajdziek (części okrętów w butelkach, pieniądze, ukryte skarby) otrzymujemy w LEGO: Piraci z Karaibów tak zwane złote klocki, które z kolei pozwalają nam na otwieranie tutaj nowych lokacji, czy aktywowanie możliwych do wykupienia bonusów. Na dobrą sprawę to kolejny, dwudziesty pierwszy poziom w grze.

Zarówno pod tym względem, jak i wieloma innymi, mechanika LEGO: Piraci z Karaibów, to doskonale znany z poprzednich tytułów, nieco zmodyfikowany pod kątem settingu standard. Tak naprawdę niewiele tu nowości, znakomita większość mechanizmów rozgrywki działa identycznie, jak w innych grach z serii. Dla wielu osób będzie to zapewne spory plus, znów trafią do doskonale sobie znanego środowiska gry, jednak muszę szczerze przyznać, że zaczyna mi coraz bardziej brakować w grach LEGO jakiejś małej rewolucji. Są mimo wszystko zbyt do siebie podobne.

W LEGO: Piraci z Karaibów będziemy mieli okazję zobaczyć i zazwyczaj również pokierować całą galerią postaci z czterech filmów. Począwszy od kapitana Sparrowa, przez Willa Turnera i Elizabeth Swan, czy parę Pintel – Ragetti, a skończywszy na wszelakich czarnych charakterach z Barbossą i Davy Jonesem na czele. Oczywiście, zgodnie z legoludkową tradycją, postaci ograniczają się jedynie do gestykulacji oraz charakterystycznego pomrukiwania i pochrząkiwań. Jedno twórcom trzeba oddać – w przypadku Jacka Sparrowa genialnie uchwycili zarówno charakterystyczny styl poruszania się, jak i... głos postaci. Mimo, iż legoludkowy kapitan jedynie mruczy i gaworzy, trudno pozbyć się wrażenia, że głosu udzielił mu sam Johnny Depp.

GramTV przedstawia:

Towarzyszące misjom przerywniki dość luźno oparte zostały na fabule poszczególnych filmów i stanowią oczywiście parodię znanych z nich scen. Jednak nie wiem czemu, ale często bawiły mnie znacznie mniej, niż ich odpowiedniki z klockowych przygód Indiany Jonesa, czy bohaterów sagi Gwiezdnych wojen. W tych ostatnich często zaliczało się poziom, by zobaczyć kolejną animację. W LEGO: Piraci z Karaibów łapałem się na tym, że czekałem na koniec filmiku, by zmierzyć się z kolejnymi zagadkami...

LEGO: Piraci z Karaibów wciąż nie posiada typowego trybu multiplayer, choć na szczęście – co wyjątkowo ważne w grach familijnych – nie zapomniano o trybie kooperacji na jednej konsoli. Ponownie zastosowano znany z kilku poprzednich gier patent z dynamicznym split screenem, którego podział dostosowuje się do aktualnej pozycji graczy. I podobnie, jak w tamtych przypadkach, zabieg ten potrafi niekiedy nieźle namieszać w zabawie, dość skutecznie dezorientując graczy. Do tego po prostu trzeba się przyzwyczaić.

Największa bolączką LEGO: Piraci z Karaibów jest jednak pięta achillesowa serii od czasu jej narodzin – elementy platformowe. Sterowanie w nich, wymagające sporej precyzji i rzadko wybaczające błędy, może doprowadzić do frustracji nawet najbardziej cierpliwych graczy. Poruszanie się po wąskich kładkach, rejach, czy skakanie po wystających z wody liściach wymaga zazwyczaj perfekcyjnego dobrania kąta wychylenia gałki, gdyż w innym przypadku kończy się upadkiem i często „śmiercią” bohatera. Na szczęście testuję wciąż pada Razer Onza z regulowanym oporem gałek...

Kolejna sprawa, to walki. Na szczęście nie ma ich zbyt wielu, LEGO: Piraci z Karaibów skupiają się jednak w znacznej mierze na eksploracji i zagadkach. Na szczęście, bo panujący podczas wszelakich burd chaos, w którym łatwiej trafić własnego towarzysza, niż przeciwnika, to kolejny legowy niechlubny standard. Gra ma wprawdzie zaimplementowany jakiś system automatycznego ustawiania się naszej postaci w stronę najbliższego wroga, jednak działa na tyle chimerycznie, że sprawia więcej kłopotów, niż mamy z niego pożytku.

Jeszcze jeden standard i kolejny poważny minus, to zachowanie SI naszych towarzyszy. Począwszy od chwilami totalnie nieporadnego podążania za nami, poprzez blokowanie się w najdziwniejszych miejscach, a skończywszy na zupełnej nieprzydatności podczas walki – oto obraz naszych towarzyszy broni, kierowanych przez komputer. Kilka misji, sfrustrowany tymi działaniami, przeszedłem po prostu wraz z wzywanym w trybie awaryjnym kumplem. Wydaje mi się, że zachęta do zabawy w trybie kooperacji powinna jednak przyjąć nieco inną formę...

Graficznie seria LEGO odeszła od wcześniejszych, słodkich, acz dość przaśnych schematów. Już w recenzowanym przez Zaitseva LEGO Star Wars III: The Clone Wars nowy silnik robił całkiem niezłe wrażenie. Tutaj widać to jeszcze lepiej, wiele lokacji, takich jak wspominane już Pelegosto, czy oplatająca skałę kryjówka piratów wygląda po prostu świetnie, a klimatem i deszczową wodą wręcz ocieka nocna scena na pokładzie „Latającego Holendra”. Nie ma tu oczywiście jakichś technologicznych fajerwerków, gęsta trawa, to często sprite’y z teksturami wysokiej rozdzielczości, jednak do tego gry możliwości oferowane przez engine są wystarczające. LEGO: Piraci z Karaibów to chyba najładniejsza produkcja z całej serii. Nie zauważyłem też żadnego „chrupania”, przez cały czas grało się bez najmniejszych zacięć, czy zwolnień.

Gdyby LEGO: Piraci z Karaibów było pierwszą grą z serii, z pewnością dostałoby ode mnie naprawdę wysoką notę. Niestety nie jest, a powielanie po raz enty dokładnie tych samych schematów i błędów zaczyna już nieco nużyć. Owszem jest tu kilka nowych patentów, jednak zdecydowanie za mało, by mówić o jakiejś nowej jakości. To po prostu kolejny, całkiem solidny i grywalny produkt z cyklu LEGO. Fani Jacka Sparrowa i wirtualnych legoludków powinni być usatysfakcjonowani, pozostali mogą sobie odpuścić. Chyba, że mają w domu dzieci zajarane pirackimi klimatami.

7,0
Tylko dla fanów Sparrowa, LEGO i dzieciaków kochających pirackie klimaty
Plusy
  • To znów typowe LEGO (dla fanów)
  • nieźle zaprojektowane poziomy i zagadki
  • sporo wyzwań i tryb swobodnej rozgrywki
  • całkiem ładnie się prezentuje
Minusy
  • To znów typowe LEGO (dla pozostałych)
  • elementy platformowe
  • SI naszych kompanów
  • blokowanie się postaci
  • walki z bossami
Komentarze
15
Dnia 13.05.2011 o 16:01, Tuddrussel napisał:

Mysza bede sie klocil w temacie - seria LEGO nie jest dla najmlodszych graczy, niektore poziomy ( i to w kazdym z tytulow) wymagaja wiele potu i lez.

Jaro, dla najmłodszych nie - jest zdaje się od 7 lat. Żebyś widział, co wyprawia na kompie mój właśnie siedmioletni chrześniak... Nie doceniasz pokolenia wychowywanego na nowoczesnych technologiach. :)

Dnia 13.05.2011 o 16:01, Tuddrussel napisał:

Przede wszystkim jednak, to jest klasyczna seria na gamescora i acziwki. Pierwsze przejscie to tylo rozgrzewka, kazda trzeba zrobic przynajmniej 2-3 razy w trybie wolnym :)

No i napisałem o tym przecież. Z tym, że tu niekoniecznie acziwki motywują - po prostu fajne zagadki są poukrywane na kolejne przejścia. :)

Dnia 15.05.2011 o 20:44, Galnospoke napisał:

Nie zgadzam sie z recenzja. Gra jest dla mnie najgorsza wersja LEGO. 1) male lokacje

Gra oparta jest na miejscówkach z filmów. Tam też nie było jakichś wielkich, epickich lokacji.

Dnia 15.05.2011 o 20:44, Galnospoke napisał:

2) bardzo male lokacje

Kilka owszem, ale np. bezludnej wyspy jakoś nie widzę większej. Czyli jw.

Dnia 15.05.2011 o 20:44, Galnospoke napisał:

3) krotka

Na pierwsze przejście, jak większość. Zaliczenie 100%, to przynajmniej kilkanaście godzin, jak dla mnie.

Dnia 15.05.2011 o 20:44, Galnospoke napisał:

4) nowy engine juz w LEGO SWIII wyraznie dawal o sobie znac: zrobcie cos z ta kamera bo jest zle. Nic nie poprawili - grajac w dwie osoby kamera dziala jak chce.

Kamera jakoś mi nie doskwierała. Raczej podział na splicie.

Dnia 15.05.2011 o 20:44, Galnospoke napisał:

Wielkie rozczarowanie dla mnie. Gra wydana aby zdarzyc przed premiera filmu i to niestety wydana, piszac wprost "na odwal".

Usunięty
Usunięty
15/05/2011 20:44

Nie zgadzam sie z recenzja. Gra jest dla mnie najgorsza wersja LEGO.1) male lokacje2) bardzo male lokacje3) krotka4) nowy engine juz w LEGO SWIII wyraznie dawal o sobie znac: zrobcie cos z ta kamera bo jest zle. Nic nie poprawili - grajac w dwie osoby kamera dziala jak chce.Wielkie rozczarowanie dla mnie. Gra wydana aby zdarzyc przed premiera filmu i to niestety wydana, piszac wprost "na odwal".




Trwa Wczytywanie