TRON: Evolution - recenzja

Paweł Borawski
2010/12/05 13:00

Filmowy Tron bez wątpienia rozbudzał wyobraźnię widzów w latach osiemdziesiątych. Także moją, gdy widziałem go spory czas po premierze, wtedy jeszcze jako dziecko. Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że obraz ten nie przetrwał próby czasu w przeciwieństwie do chociażby Gwiezdnych Wojen, które dla całych rzesz ludzi są i będą kultowe. 28 lat po oryginalnym Tronie wracamy do tej marki. Jednak czy może to być reanimacja udana?

Filmowy Tron bez wątpienia rozbudzał wyobraźnię widzów w latach osiemdziesiątych. Także moją, gdy widziałem go spory czas po premierze, wtedy jeszcze jako dziecko. Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że obraz ten nie przetrwał próby czasu w przeciwieństwie do chociażby Gwiezdnych Wojen, które dla całych rzesz ludzi są i będą kultowe. 28 lat po oryginalnym Tronie wracamy do tej marki. Jednak czy może to być reanimacja udana?

TRON: Evolution - recenzja

Jednego nie można odmówić filmowi stworzonemu przed laty przez Stevena Lisbergera. Jest nim ten specyficzny, wirtualny świat, o konkretnym umiejscowieniu i bardzo charakterystycznej, rozpoznawalnej z miejsca wizji artystycznej. Te dwa elementy już na starcie dają pole do popisu, a wszyscy, których kiedyś urzekł Tron, mają wreszcie okazję znów trafić do tego uniwersum. I to na dwa sposoby. W połowie grudnia (a w naszym kraju pod jego koniec) do kin trafi Tron: Dziedzictwo, stanowiący sequel filmowego oryginału. Tymczasem już lada moment na półki sklepowe zawita Tron: Evolution, growy prequel kinowego obrazu. Masło maślane, ale przy dozie zastanowienia wszystko składa się w miarę logiczną całość.

Gra nie stara się przybliżyć nam historii znanej z Trona, tak więc nawet osoby zapoznane z pierwszym filmem, które nie odświeżyły go przez lata, mogą czuć się zagubione. Powraca Kevin Flynn, były pracownik Encomu, który w oryginale szukał dowodów na kradzież swoich projektów (ach, te skróty myślowe...). W tej roli Fred Tatasciore, znany graczom jako Saren z Mass Effect, Damon Baird z Gears of War czy Zeratul z StarCraft II: Wings of Liberty (na Jeffa Bridgesa musimy zaczekać do czasu seansu filmowego).

Flynn, teraz uważany za stwórcę i prawodawcę, czuwa nad wirtualnym światem, jednocześnie rozwijając go i walcząc z błędami. Nie wszystko idzie jednak zgodnie z myślą, a niektóre aplikacje zyskują samoświadomość, rozwijając się bez wpływów zewnętrznych. Pojawia się m.in. wirus znany jako Abraxas, zarażający poszczególne sektory, jak również wielki come back zalicza Clu, w swej nowej wersji.

Dalsze omawianie fabuły nie ma większego sensu z dwóch powodów. Po pierwsze jest ona i tak szczątkowa, a po drugie zawiera kilka niespodzianek, których odkrycie naprawdę wolałbym zostawić osobom, które zdecydują się zagrać w Tron: Evolution. Początkowe ogarnięcie wszystkich zagadnień może być trudne, zwłaszcza w kontekście informacji przekazanych w zwiastunach Tron: Dziedzictwo, jednak po czasie spędzonym z grą miałem wrażenie, że uzupełniona jest luka. Nie taka krytyczna, niezbędna do zrozumienia filmu, ale na tyle ważna, by zaciekawić mnie i zachęcić do wybrania się niebawem do kina. Dość dodać, że przychodzi nam wcielić się w Anona (skrót od „anonymous”), jednego ze strażników wykreowanych przez Flynna.

Oczywistą oczywistością jest stylistyka zastosowana w produkcji studia Propaganda Games. Siłą rzeczy nawiązuje ona bardziej do nadchodzącego Dziedzictwa niż do oryginalnego filmu, który zalewał nas swą „tęczowością”. Jest więc przede wszystkim niebiesko i mroczno, z neonowymi i pastelowymi odcieniami wiodącymi prym. Świat Trona to ścierające się barwy, gdzie odróżniający się kolor od razu daje nam znak, że coś jest nie tak. Jeżeli widzimy coś żółto-pomarańczowego, możemy mieć pewność, że swe stopy postawił tu cybernetyczny Lord Vader, jakim jest Abraxas.

I wiecie co? To piękny świat. Może pozbawiony wielu detali i raczej surowy, ale wciąż piękny. Narzekać można na niewielką czułość grafików w odniesieniu do modeli postaci, być może po kilku godzinach człowiek nie czuje już zachwytu nad okolicą, ale wciąż jest to uniwersum wyjątkowe, wyróżniające się w zestawieniu z innymi. I na pewno godne jeszcze większego rozwinięcia w kolejnych, czy to kinowych, czy growych produkcjach. Idealnym krokiem okazało się zatrudnienie grupy Daft Punk, której muzyka stanowi świetne tło tak dla kampanii, jak i multiplayera. To mroczne, czasami ciężkie brzmienia, świetnie wpisujące się w klimat cybernetycznego świata.

Jeżeli chodzi o sam gameplay, Tron: Evolution to taki Prince of Persia wciśnięty na płytę główną. Przez większość czasu spędzonego z grą albo biegamy po ścianach i skaczemy, łapiąc się oddalonych drastycznie daleko punktów, albo też trafiamy do pomieszczeń, gdzie falami wylewają się na nas wrogowie. Oba te elementy rozłożono całkiem rozsądnie, diabeł tkwi jednak w szczegółach.

Nowy Tron to gra trudna, ale głównie przez dodane na siłę udziwnienia. Sekcje akrobatyczne pokonywać będziemy zazwyczaj z nieustannie przyciskanym klawiszem R1. Jego puszczenie to zwiastun porażki, niezależnie od tego czy aktualnie skaczemy, biegniemy po ścianie czy lecimy w powietrzu, przyciągani do specjalnego punktu. Nie ułatwia tego też czasami koślawa praca kamery.

Walka cierpi z kolei ze względu na... stylistykę. Tak zachwalany przeze mnie element stwarza jeden problem – wszyscy przeciwnicy są bardzo podobni do siebie. Przy dodaniu faktu, że na każdy typ wroga przypada zazwyczaj jeden skuteczny typ ataku, dochodzi do sytuacji, gdzie ekran ładowania oglądamy równie często co wypadającą gromadkę zawirusowanych aplikacji. Przyjemniej robi się, gdy już rozwiniemy Anona – możliwość spowalniania przeciwników lub wysysania z nich cennej energii znacznie usprawnia starcia i redukuje płynącą z nich frustrację.

GramTV przedstawia:

Są też dwa typy pojazdów, za których sterami siądziemy. Jest light cycle, czyli cybernetyczny odpowiednik motocykla. W czasie kampanii kilka razy siądziemy za jego sterami, a jeden z poziomów z jego udziałem jest chyba najbardziej efektowną i dynamiczną sekwencją w całej grze, i aż żal, że nie pojawia się takich więcej. Są też czołgi, potężne i niszczycielskie, ale sterowanie nimi mogło być rozwiązane rozsądniej.

Jak przystało na współczesne tytuły tego typu, Tron: Evolution umożliwia – zaskakująco rozwinięty - rozwój umiejętności bohatera. Podróżując przez świat gry natrafimy na stacje dysków, które pozwolą nam na przejrzenie statystyk Anona i odpowiednie rozdanie zdobytych na kolejnych poziomach cennych megabajtów wolnej pamięci. Zaczyna się od podstaw, a więc dokupowania dodatkowych dysków (bomby, spowalnianie wrogów lub wysysanie cennej energii), poprzez modyfikacje i aktualizacje, zmieniające nasze współczynniki i zapewniające np. regenerację, a skończywszy na bardzo specyficznych dodatkach, służących do rozgrywek sieciowych.

Rzeczą całkowicie słusznie kojarzącą się zresztą z Halo: Reach są tzw. loadouty, czyli specjalne zestawy modyfikacji, wpływające na naszą sprawność. Jednak w przeciwieństwie do produkcji Bungie nie są one z góry narzucone i można je modyfikować w specjalnych stacjach dysków. Wybieramy tam ulepszenia dla naszej broni, stały modyfikator dla postaci i pojazd, którym podróżujemy. Niby nic wielkiego, ale fajnie wpływa na złożoność rozgrywki, zwłaszcza gdy już nauczymy się składać takie kombinacje, które najlepiej pomogą nam w walce z określonymi grupami wrogów.

Jest też możliwość grania po sieci. Zawiodą się jednak ci, którzy liczą na bardzo rozwinięty tryb zabawy wieloosobowej. Do użytku oddano w sumie cztery typy rozgrywek multiplayer, w 3/4 stanowiące standard dla współczesnych gier akcji. Mamy więc deathmatch i jego drużynową wariację pod postacią trybu Disintegration, jak również Capture the Flag, tutaj ukryte jako Power monger. Dostępny jest również Bit Runner, czyli łapanie cennych bitów, zabierających nam jednocześnie życie i energię, które - w momencie, gdy zapoznawałem się z grą wieloosobową - cieszyło się zdecydowanie najmniejszą popularnością.

Ważnym aspektem jest współdzielenie postaci z kampanią dla pojedynczego gracza. Tym samym do multiplayera wchodzimy bohaterem, którym poznawaliśmy główną historię Tron: Evolution. To dobry krok, zwłaszcza, że likwiduje konieczność zaczynania od zera. Na rozgrywki sieciowe warto się zdecydować dopiero po zakończeniu singla, chociażby dlatego, że bardzo szybko odczujemy na własnej wirtualnej skórze, jak zgubne mogą być ataki bardziej rozwiniętych postaci.

Przy maksymalnie dziesięciu graczach i raczej małych i średnich mapach na ekranie zawsze dzieje się dużo. Po prawdzie walka online sprawiła mi znacznie więcej frajdy, zwłaszcza ze względu na nieprzewidywalność przeciwników i raczej szerokie zastosowanie umiejętności. Niestety przy tym zalew standardowych trybów nie skłania do wielotygodniowego zaangażowania się w te rozgrywki – chyba, że ktoś będzie polował na trofea.

A te stanowią przemyślany, motywujący do poświęcenia czasu zestaw. Choć część dostaniemy jakoby z automatu, czyniąc postępy w fabule, pozostałe stawiają przed nami mniejsze lub większe wyzwania. Może to być np. zdobycie 50 poziomu doświadczenia (zawsze podziwiam ludzi poświęcających dziesiątki godzin dla jednego trofeum...), zabicie 200 wrogów czołgiem czy kupienie wszystkich ulepszeń. Ot, pełna gama idealna dla każdego, kto żąda od gry i od siebie czegoś więcej, niż tylko przebrnięcia przez główny wątek.

Jak więc ostatecznie ocenić Tron: Evolution? To gra dobra, oddalona od typowych produktów na licencji, ale wciąż nie idealna. Sprawnie odświeża mające niemal trzy dekady uniwersum i zachęca do obejrzenia nadchodzącego filmu. Ale przy tym ma kilka niedociągnięć, które z góry nie pozwalają jej zaliczyć się do kategorii tych najlepszych tytułów tego roku. Mając na uwadze ostatnie dyskusje na temat skali ocen, i przy rozsądnym założeniu, że 5 to typowy średniak, a kolejne połówki przyznawane są za pozytywne aspekty, nowe dziecko studia Propaganda Games dostaje ode mnie 6,5 „oczka”, przy założeniu, że zatwardziali miłośnicy Trona mogą dodać jeszcze połówkę. Ja tymczasem liczę na kolejne gry czerpiące garściami z tego świata.

6,5
Udane odświeżenie marki, ale wciąż dalekie od ideału
Plusy
  • kultowe dla niektórych, barwne uniwersum
  • świetna, dobrze znana stylistyka
  • dobre wprowadzenie do nadchodzącego filmu
Minusy
  • czasami uciążliwa kamera
  • przekombinowane mechanizmy związane z walką
  • mało rozwinięty multiplayer
Komentarze
18
Usunięty
Usunięty
10/12/2010 16:16
Dnia 05.12.2010 o 17:24, Teleferekuku napisał:

Reasumując: Chcesz zagrać w dobrą grę w uniwersum TRONa - zagraj w TRONa 2.0. Ta produkcja chociaż ma parę ładnych lat na karku jest genialna. Rozbudowana, ciekawa ze świetnym klimatem i fantastyczną oprawą. Broni się dzisiaj bez problemu. To taki FPS/RPG/Adventure, wybalansowane perfekcyjnie. Muzykę z tej gry słucham do dziś. To nie DaftPunk, ale o wiele ciekawszy soundtrack.

Wiadomo, w końcu Tron 2.0 to gra Monolithu, twórcy AvP2, Shogo, No One Lives Forever, Blood, FEAR. TO nie są cieniasy ;)I z Twoją oceną gry muszę się, niestety, zgodzić. Z tego co czytałem to na szczęście gra ma być uzupełnieniem fabuły z filmu. Wciąż liczę, że film mnie nie zawiedzie.

Usunięty
Usunięty
10/12/2010 10:46

gra jest "BAARDZO SŁABA" wogole szkoda pieniędzy na jej zrobienie

Usunięty
Usunięty
07/12/2010 15:36

Już niemogę sie doczekać kiedy zobaczę film w kinie i... zagram w tą grę. Szczególnie podoma mi sie to że Disney zatrudnił Daft Punk [uwielbiam ich muzę] i mimo że multi jest słabo rozwiniety to i tak nie moge sie doczekac. Myślałem że jeśli chodzi o multi to będzie o wiele wiecej trybów i że walka nie tylko będzie się opierać na dyskach, cieszyłbym się gdyby były jeszcze jakieś inne bronie ale i to mi w zupełności wystarcza, choć bardzo chę w nią zagrać to muszę przyznać że rzeczywiście te kilka tygodni wiecej by im sie przydało na dopracowanie gry by wszyscy byli zadowoleni, no i muszę przyznać jak zwykle świetna recenzja.




Trwa Wczytywanie