Dziś czas na opowieść o serii, której zalążkiem była gra stworzona na naszym podwórku – Painkiller. Niewątpliwie był to tytuł, który odniósł pewien sukces i wielu graczom przypadł do gustu. Nieco gorzej miała się sprawa z zeszłorocznym (no, prawie dwuletnim) produktem na jego licencji, noszącym podtytuł Overdose. Druga odsłona „piekielnej wędrówki” nie została zbyt ciepło przyjęta. Mogła bawić, ale przez wielu graczy została przyjęta sceptycznie i wywołała spore rozczarowanie. Widać jednak, że nadzieja umiera ostatnia - właśnie doczekaliśmy się trzeciej odsłony, zatytułowanej Painkiller: Resurrection, wyprodukowanej przez austriackie studio Homegrown Games. Jak wyszła kolejna próba wskrzeszenia nieodżałowanej gry?
Ja jestem Dziki Bill, a to jest Dzika Bronia![]()
W Painkiller: Resurrection zetkniemy się więc z dobrze już znanymi „zabawkami”, jak chociażby „kołkownica” czy działko obrotowe z granatnikiem. Będziemy też mieć okazję przywitać się z innymi „starymi znajomymi” – ot, chociażby z zombie-robotnikami. Co prawda spotkamy ich w scenerii, w której mogą trochę dziwić, ale komu by to przeszkadzało – upchnijmy po prostu do gry maksymalną liczbę elementów, za które ceniono „jedynkę”, i będzie fajnie.
Chyba jedynym naprawdę pozytywnym aspektem kalkowania jedynki jest mnogość plansz. Gra składa się z sześciu rozdziałów, każdy podzielony na sześć plansz, te zaś z kolei dzielą się na kilka etapów (od punktu kontrolnego do punktu kontrolnego) - istna matrioszka. I tu pewna nowość: do ukończenia danego etapu czy planszy nie jest niezbędne wyeliminowanie wszystkiego, co się rusza. Oczywiście, usunięcie wszystkich potępieńców nadal jest preferowane. Można by nawet rzec, że się nas za to nagradza – dopiero wybicie wroga do nogi daje nam dostęp do punktów kontrolnych, a co za tym idzie - regenerację „życia” oraz autozapis.
Pewnym urozmaiceniem rozgrywki jest wstępny wątek fabularny, z którego to dowiadujemy się, jak „Dziki Bill” – bohater P:R – znalazł się w tej godnej pożałowania sytuacji. Później „fabuła” sprowadza się do nielicznych wstawek, z których dowiadujemy się, jakie to rozterki szarpią naszą potępioną duszą, i ewentualnie do wymiany kiepskich dialogów z napotkanymi „enpecami”. Z tych strzępów informacji oraz z opisu wydawcy wnioskować można, że odbywamy podróż przez czyściec - nie wiadomo, czy jako karę czy pokutę - niszcząc kolejne zastępy potępionych dusz oraz sług piekielnych otchłani. Cel jest mglisty, ale prawdopodobnie wiąże się z ocaleniem dusz osób, do których śmierci się przyczyniliśmy (i przy okazji własnej). Pomysł prosty, choć zdawałoby się, że może być skuteczny. Gdyby tylko jego prostotę i skuteczność dawało się odczuć w grze...
Piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami![]()
Ponadto wybitnie psuły zabawę „dziury” w teksturach, lewitujące obiekty oraz ściany, które były z jednej strony przezroczyste. Przeciwnicy kryjący się przed ostrzałem pod poziomem gruntu (im to w strzelaniu rzecz jasna nie przeszkadza...) też potrafią irytować.
W tym miejscu warto również wspomnieć o udźwiękowieniu tytułu. Cóż, dźwięk to kolejna kwestia, która pozostawia co nieco do życzenia. Niby na ogół jest porządku, ale... Znów to ale:
Dostajemy więc grę nie tylko z niedostatkami z zakresu samej rozgrywki, ale również pełną błędów technicznych. Można powiedzieć, że trochę to rozczarowuje.
W porównaniu z sound FX, ścieżka muzyczna wypada rewelacyjnie. Kawałki może nie „powalają na kolana”, ale brzmią naprawdę nieźle. Większość ścieżki muzycznej to dość ciężkie rockowe i metalowe utwory, choć znajduje się wśród nich też kilka „nastrojowych”. Całość warto wyciągnąć z katalogu gry i odsłuchać (format MP3).
Stwierdzenie „polonizacja” zwykle budzi kilka ciężkich westchnień oraz mało wybrednych uwag na temat jej jakości. I tu miłe zaskoczenie na ogólnie niezbyt korzystnym tle: głosy do dubbingu dobrano naprawdę przyzwoicie (w każdym razie nie wołają o pomstę do nieba... lub piekła). Równie udana jest modulacja przeprowadzona w celu stworzenia niesamowitych demonicznych głosów (co nie zawsze dobrze wypada). Nie można również nic zarzucić synchronizacji – wszystkie dialogi czy monologi wypadają w stosownych momentach. Krótko mówiąc, ta część produkcji wygląda nad podziw dobrze na tle reszty. Są oczywiście w grze elementy warte zapamiętania. Tyle że wszystkie te rozwiązania znamy już jeżeli nie z samego Painkiller-a, to z rozmaitych innych gier. Nie są to więc nowości, tylko po raz kolejny próba wykorzystania przetartych szlaków w celu osiągnięcia sukcesu. Panom i paniom z Homegrown należałoby powiedzieć, że raczej nie tędy droga.Kolejnym niezgorszym pomysłem wprowadzonym do gry jest tajemniczy „głos-przewodnik”. Tu jest nim zimny, acz miły dla ucha kobiecy głos. Niestety, tak jak i komiksowe plansze, jego wypowiedzi mają niewielką wartość. Chociaż odzywa się dość często, jedyne do czego się przydaje, to uzyskanie wskazówek związanych z planszą, a i te są raczej mgliste, w stylu: „tylko ktoś, kto zetknął się z kryształem dusz, będzie miał dostęp do serca cmentarza”. Wychodzi miłe urozmaicenie i tyle.
Następnym, już wybitnie painkillerowym smaczkiem, są karty Czarnego Tarota. Rodzaj dopalacza zapewniającego nam ułatwienia w trakcie rozgrywki, a zarazem swoista nagroda za wytrwałość dla graczy. Ceniony we wcześniejszych odsłonach, również tym razem „daje radę”.Na ostatku wspomnimy o kolejnym przeniesieniu (chociaż obecnym już we wcześniejszych odsłonach serii), czy udanym - to już rzecz dyskusyjna. Mamy na myśli komentarze w stylu Duka Nukema. Nie wypadają one źle, jednak, jako że są tylko dwa, ciężko docenić ten pomysł.
Może ktoś mógłby nas oskarżyć o czarnowidztwo, ale podejrzewamy, że większość czytelników zgodzi się z nami. Seria Painkiller stanowczo toczy się po równi pochyłej. Zaś widoki na jej wydźwignięcie się są coraz marniejsze. Aktualna odsłona tytułu wypada słabo zarówno pod kątem grywalności, oprawy audio-wizualnej (za wyjątkiem muzyki), jak i pod kątem technologicznym. Nieliczne i słabo wyeksponowane zalety w żaden sposób nie kompensują wad tytułu. Kupić Painkiler: Resurrection warto chyba tylko dla uzupełnienia serii („bo chcę mieć całość”). Z utęsknieniem czekamy czasów, kiedy pojawi się godny następca tej najbardziej chyba znanej polskiej gry FPS.