Spore - recenzja

Mejste
2008/09/18 18:49

Spore rozczarowanie

Spore rozczarowanie

Spore rozczarowanie, Spore - recenzja

Will Wright już niejednokrotnie pokazał, że ma głowę pełną pomysłów. I to takich, które na pierwszy rzut oka mogłyby się wydawać komuś kompletnie absurdalne. Bo kto na początku myślał, że symulacja życia, lub też wirtualna zabawa w dom lalek, jak kto woli, może okazać się tak popularna? Co tam popularna, wręcz już kultowa – miliony ludzi na świecie nie potrafią sobie wyobrazić życia bez niej. The Sims po dzień dzisiejszy pozostaje jedną z najbardziej rozpoznawalnych gier przeznaczonych na komputery osobiste pomimo tego, że ma tyluż zwolenników, co zatwardziałych przeciwników. Jednak w głowie geniusza ze studia Maxis już od dłuższego czasu krążyły myśli, by stworzyć coś większego. Coś, co nie zamyka się wyłącznie w czterech ścianach i okolicy, lecz co pozwoli pokierować losami nowo narodzonego życia, począwszy od fazy jednokomórkowca, na podboju kosmosu kończąc. Tak oto powstał Spore. Tytuł budzący chyba jeszcze bardziej skrajne emocje niż dotychczasowe dzieło życia Wrighta – The Sims.

Miłe złego początki

Cała zabawa w kreatora ewolucji nowo narodzonego gatunku zaczyna się już w menu. To w tym miejscu wybieramy jedną z kilku dostępnych na razie planet, na którą zawędruje życie. Po dokonaniu wyboru pozostaje jeszcze nazwać nasze ciało niebieskie oraz nowe życie, a także wybrać, czy początkowo nasze stworzonko będzie mięso- czy roślinożercą. Po tych krótkich zabiegach ukazuje nam się film wprowadzający. Spadający meteoryt z pewną formą życia, pędzący z ogromną prędkością, uderza w naszą planetę. Następuje wielkie "bum!", po czym trafiamy do pramorza. Naszym oczom ukazuje się mały, słodziutki mikrobek. Jest tak sympatyczny, że idzie się w nim zakochać od pierwszego wejrzenia. Na początku każdy sporek wygląda tak samo, różni się jedynie otworem gębowym, w zależności od tego, czy postanowiliśmy żywić się mięskiem, czy też może roślinkami. W fazie komórki naszym jedynym zadaniem jest zbieranie pożywienia oraz unikanie większych od nas stworzeń, by te nas nie zjadły.

Im więcej jemy, tym więcej zyskujemy punktów DNA. W trakcie zabawy możemy natrafić na kilka unikatowych części dla naszego pupila. Dzięki zebranym punktom możemy je włączyć do naszego małego organizmu. Wystarczy, że przywołamy partnera bądź partnerkę (ciężko odróżnić tu płeć, bowiem w każdej fazie wszystkie spory, bez względu na to, czy są osobnikami męskimi czy żeńskimi, wyglądają tak samo) w celu odbycia tiru-riru, by przenieść się do póki co bardzo skromnego edytora. Skromnego – nie znaczy, że pozbawionego rozbudowanych możliwości. Już w fazie komórki możemy bowiem dowolnie modyfikować jej wygląd, ogranicza nas jedynie ilość części możliwych do przyłączenia. Na tym etapie musimy zadowolić się jedynie kilkoma narządami ataku czy też otworami gębowymi oraz "kończynami". W miarę rozrostu naszego sporka konieczne staje się dodawanie nowych części ciała, byśmy mogli uporać się z coraz większymi przedstawicielami innych gatunków. Warto wspomnieć, że te stworzenia, które początkowo nam zagrażały, w późniejszym czasie możemy spokojnie zjeść. Przejścia w "większy rozmiar" odbywają się bardzo płynnie, przy akompaniamencie wspaniałej muzyki ambientowej oraz feerii barw oraz różnorodności napotkanych stworzeń. Kiedy już nażremy się na tyle, że nie mieścimy się w pramorzu, przychodzi czas, by w końcu wyjść na ląd. Chociaż równocześnie w tym momencie kończymy też najbardziej beztroską i najlepszą fazę w całej grze...

Zaprzyjaźnij się ze mną, albo w gębę

Prosto z wielkiej wody trafiamy na prawdziwy ląd. Przed tym jednak mamy możliwość dodania kończyn, co nie jest konieczne, ale tak naprawdę bez nich gra staje się katorgą. Zresztą sporym wyzwaniem jest ukończenie fazy stwora, która jest najnudniejszą ze wszystkich pięciu dostępnych w grze. Oto bowiem przejmujemy kontrolę nad naszym organizmem, którego jedynym celem jest zdobywanie pożywienia, by nie umarł z głodu, znajdywanie szczątków dających dostęp do nowych narządów oraz zaprzyjaźnianie się z naszymi sporkowymi sąsiadami lub ich eliminacja. To ostatnie jest konieczne, by zdobywać podobnie jak w poprzednim etapie punkty DNA konieczne do dodawania nowych elementów. Sęk w tym, że jesteśmy po prostu zmuszani do dodawania kolejnych części składowych, by zyskać przyjaciół lub wyeliminować jakiś gatunek. Każdy element zawiera bowiem jakieś bonusy do umiejętności, bez których nasze stworzenie nie dałoby sobie rady. By się zaprzyjaźnić, trzeba naśladować ruchy sąsiadów. A to musimy zatańczyć, a to przybrać jakąś pozę albo zabłysnąć urokiem.

Oczywiście nasze statystyki muszą być odpowiednio rozwinięte, w innym wypadku wszystko skończy się fiaskiem. Podobnie jest w przypadku ataku. Zwykły cios nie wystarczy, trzeba zaopatrzyć się w różne narządy odpowiedzialne za atak. Doprowadza to do tego, że cały czas musimy eksplorować planetę w poszukiwaniu nowych części, a następnie wydawać zebrane punkty DNA w edytorze – tym samym, który pojawił się już w Fabryce Stworów – co powoduje, że niejednokrotnie trzeba nawtykać naszemu stworzeniu różnych pierdółek psujących efekt wizualny (szczególnie w przypadku, gdy chcemy utrzymywać przyjacielskie stosunki). W trakcie tej fazy rozwijamy nasz mózg, dzięki czemu w późniejszym czasie możemy sterować stadem złożonym maksymalnie z trzech stworów (obojętnie, czy z naszego gatunku, czy też z innego zaprzyjaźnionego). Kiedy już uporamy się z tym, żeby zaprzyjaźnić się z całą okolicą lub wybić ją co do nogi, wkraczamy w kolejną fazę.

Kali umieć robić strzała

Kolejny etap to tak naprawdę kalka poprzedniego. W dalszym ciągu wszystko sprowadza się do zbierania pożywienia oraz nawiązywania bądź destrukcji kontaktów z innymi gatunkami. Tym razem jednak wszystko zostało przybrane w bardzo prymitywną formę strategii czasu rzeczywistego. Po kolejnej ewolucji nasz gatunek założył plemię. Najważniejszą postacią staje się wódz, który musi być obecny przy wszelkich wizytach u sąsiadów, które mają osiągnąć jakiś pozytywny rezultat. Do naszej dyspozycji oddano małą wioskę, w której centralną postacią jest planista plemienny. Pozwala on na tworzenie budynków z instrumentami (koniecznych do nawiązania sojuszu) oraz z bronią (która służy do wiadomych celów). Ponadto możemy "rekrutować" nowych osobników naszego gatunku, a także uzyskujemy dostęp do nowych elementów w edytorze, tym razem stanowiących pewien element garderoby (hełmy, korpusy etc.). Jak to w RTS-ach bywa, musimy tu mieć oko na wszystko – z jednej strony wysyłać sporki do zbierania pożywienia, z drugiej delegować do zawierania sojuszy, innych posyłać do ataku i przy tym bronić swojego plemienia. Każdy, kto kiedykolwiek grał w jakiegoś RTS-a, poradzi sobie z tą fazą bez większego problemu. Szkoda tylko, że jest ona na tyle ograniczona, że nie sprawia żadnej przyjemności. Nawet rozstawienie budynków odbywa się jedynie w wyznaczonym miejscu...

GramTV przedstawia:

Na podbój planety

Kiedy nasz gatunek stanie się na tyle inteligentny, by z afrykańskiej dżungli przenieść się do współczesnej metropolii, przechodzimy w fazę cywilizacji. Nazwa nie wzięła się znikąd, bowiem zrzyna ona równo z gier sygnowanych nazwą Civilization. Oczywiście, jak wszystko w Sporze, w sposób taki, by każualowiec mógł to ogarnąć (w co osobiście wątpię, bez urazy). W zależności więc od naszych wcześniejszych poczynań, które mają wpływ na każdą kolejną fazę, otrzymujemy miasto religijne, wojskowe bądź gospodarcze. Różnią się jedynie typem produkowanych pojazdów oraz sposobem "podboju" innych miast. Wojskowe oczywiście będą zdobywać inne metropolie agresją, religijne zaś... również agresją, tylko w postaci narzucania swojej wiary (czyżby twórcy zasugerowali się toruńskim koncernem medialnym?). Najciekawszym typem jest miasto gospodarcze. Ten typ nie atakuje – jego jednostki tego nie potrafią. Jedynym sposobem na podbicie innych miast staje się ich wykupienie poprzez utworzenie wcześniej szlaku handlowego. W fazie cywilizacji otrzymujemy także dostęp do nowych edytorów – budynków oraz pojazdów. Są tak samo świetne i łatwe w użyciu, jak edytory stworów.

Szkoda tylko, że efekt wizualny jest sztuką dla sztuki. Umieszczenie kilku dział po obu stronach pojazdu nie spowoduje, że będą w obie strony strzelać z większą siłą. I to tyczy się wszystkiego, co tworzymy w edytorze. O ile pojazdy służą nam do atakowania/ nawracania/ tworzenia szlaków, o tyle budynki konieczne są do produkcji pieniędzy i zapewnienia godziwego bytu mieszkańcom. W końcu nawet sporki prócz ciężkiej pracy muszą mieć rozrywkę w swym mieście. W trakcie postępów w fazie cywilizacji otrzymujemy coraz to nowsze umiejętności specjalne, które niejednokrotnie bywają przesadzone. W momencie, kiedy grając miastem religijnym nawróciliśmy ledwie połowę planety, pojawiła się umiejętność, dzięki której za jednym kliknięciem przekabaciliśmy na swoją stronę całą resztę planety, kończąc tym samym fazę cywilizacji...

Misja na Marsa

Ostatnią, a co za tym idzie najbardziej rozbudowaną fazą jest ta rozgrywająca się w kosmosie. Ratuje ona niejako całość rozgrywki, bowiem niemal nie ma końca. Początkowo sterując statkiem kosmicznym i eksplorując własną planetę, wzbijamy się coraz wyżej – do swojego układu, do swojej galaktyki, w końcu zaś do całej kosmicznej materii. A misji jest tutaj co niemiara. W zasadzie dopiero na tym etapie czuć prawdziwą wolność rozgrywki. Możemy dowolnie zwiedzać planety całego kosmosu, tworzyć kolonie, handlować z innymi cywilizacjami, podbijać je, zawierać sojusze, układy, wykonywać zadania, badać inne formy życia, dobierać ręcznie gatunki na jałowych ziemiach, zbierać materiały, tworzyć ekosystemy – jest tego całe mnóstwo. Ten, kto przedrze się do tej fazy i lubi zabawę w stylu space simów, będzie zadowolony. Do czasu, bowiem największą bolączką Spore’a jest wkradająca się do wszystkich etapów zwykła, lecz zabójcza dla każdego tytułu – powtarzalność misji i nuda.

Quo vadis, Spore?

Oto jest pytanie. Pomimo całego swojego uroku, wspaniałej oprawy audiowizualnej, genialnych edytorów, sporepedii, dzięki której możemy wymieniać się sporkami z innymi graczami z całego świata, oraz mnóstwa pozytywnego humoru Spore jest po prostu nudny. Nie można odmówić mu tego, że jest grą wielką, o której można pisać mnóstwo, a w tej recenzji nie na wszystko znalazło się miejsce (więcej informacji możecie znaleźć także w recenzji Fabryki Stworów. Tylko co z tego, skoro jest miszmaszem i zlepkiem różnych form gier komputerowych, podanym w lekkiej postaci powodującej mdłości? Bo takie z pewnością przytrafią się graczom hardcore’owym, dla których Spore będzie za łatwy, a także każualowcom, dla których granie (nie tworzenie!) okaże się zbyt trudne. I pomimo wielu pozytywów – w tej produkcji wady jednak biorą górę. Chyba że ktoś potraktuje ją nie jako grę z edytorami, a edytory z pięcioma różnymi grami...

6,0
Edytory i cukierkowa grafika nie załatwią wszystkiego...
Plusy
  • faza komórki i kosmosu
  • oprawa audiowizualna
  • rozbudowane i intuicyjne edytory
  • dużo dobrego humoru
  • niskie wymagania sprzętowe
Minusy
  • powtarzalność i nuda
  • zbytnie uproszczenie niektórych faz
  • cała gra jest jedynie dodatkiem do edytorów
  • cena
Komentarze
44
Usunięty
Usunięty
10/06/2013 14:35

To zależy jak się gra ja 4 fazę przeszedłem w mniej niż godzinę a 5 w około 3-4...

Usunięty
Usunięty
07/01/2009 17:26

Gierka spoko tylko czegoś jej brakuje. Niby wciąga, ale tylko na jakiś czas. Z autorem recenzji mogę się zgodzić, ale co do oceny zdecydowanie nie. Gra zasłużyła na conajmniej 4/6.

Usunięty
Usunięty
07/01/2009 00:04

to są moje stwory http://eu.spore.com/sporepedia/index.cfm?userid=&orderby=&itemsperpage=40&search=mateo999 http://eu.spore.com/sporepedia/index.cfm?userid=&orderby=&itemsperpage=40&search=mateo996&submitsearch=Go




Trwa Wczytywanie