King's Bounty: Legenda - pierwsze wrażenie

Lucas the Great
2008/08/17 20:11

W służbie Jego Królewskiej Mości

W służbie Jego Królewskiej Mości

W służbie Jego Królewskiej Mości, King's Bounty: Legenda - pierwsze wrażenie

Kiedy zamknięto studio 3DO, a wraz z nim New World Computing, przez świat przetoczył się jęk milionów fanów serii Heroes of Might and Magic. Mało kto dziś pamięta, że korzenie tej gry sięgają innego produktu, również autorstwa Jona Van Caneghema. King’s Bounty – bo to o tej grze mowa – stanowiła pierwowzór nie tylko HoMM, ale i przynajmniej kilkunastu wzorowanych na nich tytułów. KB ujrzał światło dzienne równo osiemnaście lat temu. Fabuła była stosunkowo prosta: jako jeden z kilku królewskich czempionów wykonywaliśmy dla władcy robotę łapsa – na schwytanie czekało 16 złoczyńców, a za każdego otrzymywaliśmy nagrodę. Po drodze zaś tworzyliśmy armię, zdobywaliśmy zamki, tłukliśmy hordy potworów i zwiedzaliśmy rozległy świat.

Od tamtej pory gwiazda Hirołsów zdołała rozbłysnąć, zdobyć milionową rzeszę fanów, następnie przetrwać upadek studia, które stało za tytułem, a potem niczym feniks z popiołów odrodzić się pod nowym sztandarem. Historia zaś zapomniała już o platformach, na jakie wykreowano ich pierwowzór - KB - Commodore 64, Amidze i PC-DOS.

Tak jak w przypadku HoMM, ratunkiem dla tej kultowej pozycji okazali się wielbiciele klasyki spoza Buga. To powoli staje się normą, zachodni devowie upadają, tytuły lub licencje na nie wykupują Rosjanie i krótko później gra przeżywa swój renesans. Wygląda na to, że nie inaczej będzie z King’s Bounty: Legend, którego produkcją zajmuje się studio Katauri. Co ciekawe, współpracując przy okazji z samym twórcą - Van Caneghemem.

Do naszej krajowej premiery pozostało jeszcze trochę czasu, skorzystaliśmy więc z dobrodziejstw rosyjskiego rynku wydawniczego. Mimo, że na wschodzie gra jest do nabycia od jakiegoś czasu, sprowadzenie jej do kraju trochę potrwało. (Dylemat autora: pisać coś o rosyjskiej wersji – a może poczekać na angielską lub polską?). Ostatecznie problem rozstrzygnął jeden prosty fakt: niektórzy z nas to pierniki tak starej daty, że w szkole uczono ich jeszcze języka Wielkiego Brata. I kiedy okazało się, że nie zardzewiał on za bardzo...

W ten oto sposób z rosyjskojęzycznej wersji gry uczyniliśmy, na użytek naszych czytelników, tytuł demo do testów. Teraz, skoro już wiecie o czym, jak i dlaczego piszemy, czas przejść do faktów. Przedstawiamy Wam nasze pierwsze wrażenia.

...a wtedy biedny Wańka ujął miecz ojcowski... Opisana cyrylicą, bajecznie kolorowa i obłędnie słowiańska. Taka jest ta gra. King’s Bounty: Legend bardziej przywodzi na myśl rosyjską baśń niż klasyczną grę fantasy. Niby stwory takie jak wszędzie, ot może trochę takie bardziej swojskie. Ale przecież wszystkie te growe i książkowe maszkarony mają swoje korzenie w mitach, baśniach i podaniach ludowych. A to "baśniowość" skutecznie jest pogłębiana również przez warstwę fabularną gry. Bo jak inaczej zaklasyfikować np. motyw ratowania księżniczki z opresji, by mogła zostać naszą żoną? Bajka, baśń i co tam jeszcze niańki dzieciom na dobranoc plotą. A wszystko to podlane kwaśnym sosem słowiańskiego humoru.

Wędrujemy więc sobie pośród malowniczych lasów, barwnych wiosek i tłumów kolorowych istot przez kilka krain, wykonując królewską wolę i dorabiając na pobocznych zleceniach. Na naszych barkach spoczywa przyszłość królestwa, a przecież dopiero co opuściliśmy klasztor rycerski (jako rycerz, paladyn lub mag), w którym spędziliśmy całą młodość. Do tego dochodzą dziesiątki smaczków, które mogą naprawdę bardzo uprzyjemnić zabawę, ot choćby takie drobiazgi jak kruki wodzące za nami głodnymi oczyma... Wszystko to okraszone wpadającą w ucho muzyką, dźwięk znakomicie zgrany z animacjami – wspaniałe uzupełnienie i tak dobrze wykonanej roboty.

...Waniusza zdziwił się...

Te drobne smaczki to tylko wierzchołek góry lodowej. Wątki fabularne, w połączeniu z listą zadań, bardziej przywodzą na myśl rasowego cRPG niż starych, dobrych Hirołsów. Oczywiście, starcia z wrogimi armiami i werbunek własnych żołnierzy nadal stanowią oś rozgrywki. Nie jest to niczym dziwnym, serce gry obudowane jest jednak innymi elementami, a w przypadku KB:L są nimi wątki fabularne oraz dowcip i bajkowa sceneria.

GramTV przedstawia:

Same zadania podbić mogą serce graczy swoją złożonością, bo chociaż zdarzają się wśród nich misje w stylu: pójdź-zabij-przynieś, to większość stanowią takie, przy których uratowanie jakiejś koloni karnej to drobiażdżek. I otwarta walka nie jest bynajmniej zawsze jedynym, ani nawet preferowanym, sposobem na ich realizację. Niech przykładem będzie opowieść o młynarzu:

Hen, za siedmioma górami... na podzamczu zaginął młynarz. Dzielny bohater... przeszukiwanie rozmaitych zakamarków ujawniło, ze nieszczęsny zamienił się w zombie. Jeśli nasz zuch ulitował się nad nieszczęsną maszkarą, zamiast ją zabić... w przeciwieństwie do większości tego typu stworzeń, młynarz jest całkiem kumaty... nieszczęśnik wyznał, że... Jak się trochę pokręcimy dowiadujemy się, że to co spotkało młynarza jest wynikiem klątwy spoczywającej na pewnym pierścionku. Jednak pierścionek ów wpadł w międzyczasie w łapy zbójnickiego atamana... Kiedy zdołamy przebić się przez hordy stworów i porozmawiać z owym watażką, okazuje się, że - czego można było się spodziewać – pierścionek nie jest już jego własnością. Oddał go swojej narzeczonej, która rzecz jasna też zmieniła się w zombie... Po rozlicznych perypetiach odzyskujemy wreszcie ozdobę i dopiero wtedy możemy, z pomocą magów, zabrać się za ściąganie klątwy. A to bynajmniej jeszcze nie koniec perypetii z pierścionkiem...

...ruszył Wania w świat szeroki

Tak jak w Hirołsach i oryginalnej grze z 1990 roku, w King's Bounty: Legends walka odbywa się w trybie turowym, na planszy podzielonej na heksy. Klasyka. Pewnym urozmaiceniem są pojawiające się czasami skrzynie ze skarbami lub "przeszkadzajki", które magicznie atakują lub wspierają obie walczące strony podczas bitwy. Sam bohater nie bierze przy tym bezpośredniego udziału w walce. Tak jak i w HoMM, jednostki reprezentowane są pojedynczymi modelami, nierzadko odpowiadającymi tysiącom istot. Oczywiście, w związku z tym nie należy się przejmować pewnymi drobiazgami, stojącymi w sprzeczności z logiką (jak w niewielkiej piwnicy zmieścić kilkunastotysięczną armię?). Ot, taki drobny poślizg czasoprzestrzenny.

Jednak nim dojdziemy do momentu wczytywania się mapy taktycznej, czeka nas mnóstwo zabawy na planszy strategicznej. Tam gra toczy się w czasie rzeczywistym i nieraz przyjdzie nam nieźle się nakombinować, nim uda się wyminąć lub dogonić wrogą jednostkę.

...i żyli długo...

Sporo pisaliśmy o zbieżnościach i podobieństwach do Hirołsow. Czas na różnice. Jedna i podstawowa, rzucająca się do gardła od razu na wstępie: nie mamy zamku. Nie rozbudowujemy żadnych "wiedźmich leż" i innych "labiryntów". Jednostki werbujemy w trakcie wędrówki po świecie. Granicą w ich pozyskiwaniu są tylko dwa czynniki – zasoby i nasze zdolności przywódcze. Jeśli nie zadbamy o rozwijanie tych ostatnich, żadna kasa nie wystarczy do skompletowania wielkiej armii. Dodatkowo, mamy do dyspozycji wiele różnorodnych jednostek, więc samo kombinowanie nad "zestawem idealnym" to już niezła zabawa.

Kolejnym drobiażdżkiem różniącym oba tytuły jest niewątpliwie podejście do "artefaktów". Już samo pojawienie się "przeklętych" przedmiotów jest nowinką, ale możliwość odczyniania klątw, ba, nawet zmieniania pewnych cech przedmiotu wręcz wbija w fotel. Tym bardziej, że pomysł jak najbardziej mieści się w konwencji gry, a to głównie za sprawą mechanicznego rozwiązania takich eksperymentów. Otóż, żeby taki manewr przeprowadzić, trzeba odbyć walkę na płaszczyźnie duchowej ze strażnikami przedmiotu. Prosty zabieg, a ile radości wprowadza. Miłośnicy serii HoMM pamiętają zresztą być może podobną opcję – zmienianie przedmiotów przy użyciu specjalnej różdżki przemian – z fanowskiego dodatku "In the Wake of Gods".

Krótko mówiąc, King's Bounty: Legends to rewelacyjnie odświeżony klimat z nowatorskimi, a może nawet rewolucyjnymi rozwiązaniami. Do tego ogromna ilość map strategicznych, mnóstwo misji... przynajmniej dwieście godzin dobrej zabawy. Oczywiście, wszystko to brzmi pięknie, ale jak zawsze ktoś mógłby zapytać: gdzie tkwi haczyk? My odkryliśmy tylko jeden, brak rozgrywki w trybie multiplayer. Jednak jeżeli tytuł odniesie sukces (a niczego innego się nie należy spodziewać) prędzej czy później ukaże się dodatek wzbogacający grę, a wtedy – kto wie, może i w nim wprowadzą grę wieloosobową?

Komentarze
59
Usunięty
Usunięty
21/10/2008 14:17

Spoko Spoko Teokrata, już jest zapowiedziany dodatek, w którym multi bedzie.A do tego czasu spokojnie zabawimy się w samotności :D

Usunięty
Usunięty
18/10/2008 20:22

buuu... bez multiplayer ta gra będzie martwa miesiąc po premierze...

Usunięty
Usunięty
01/10/2008 15:13

Ja też grałem w demko i moim zdaniem CDA ma rację - 9/10 dla tej gierki to właściwa ocena. Dawno tak dobrze się nie bawiłem przy strategii.




Trwa Wczytywanie