Dark Messiah of Might and Magic: Elements - Recenzja

wolfenster
2008/03/12 17:52

Fantastyczna masakra ostrym mieczem

Fantastyczna masakra ostrym mieczem

Fantastyczna masakra ostrym mieczem, Dark Messiah of Might and Magic: Elements - Recenzja

Might and Magic to jedna z najstarszych i najbardziej zasłużonych serii gier komputerowych i konsolowych. W ciągu ponad dwóch dekad swojego istnienia doczekała się wielu świetnych tytułów w różnych gatunkach. Niestety, najnowsza pozycja z serii, zatytułowana Dark Messiah of Might and Magic: Elements, okazała się być czarną owcą w rodzinie.

Przed premierą wersji komputerowej, mającą miejsce półtora roku temu, wielu graczy spodziewało się produkcji na miarę Obliviona. Kiedy gra trafiła na półki sklepowe, szybko stało się jasne, że były to jedynie pobożne życzenia. Dark Messiah jest tytułem znacznie uproszczonym i praktycznie wykastrowanym z elementów RPG. Jednych graczy zabolało to tak bardzo, że postanowili od razu sprzedać swój egzemplarz, z kolei innym mocno zręcznościowy model rozgrywki przypadł do gustu. W przypadku wznowienia na konsolę Xbox 360 znacznie trudniej będzie znaleźć jakichkolwiek entuzjastów tytułu.

Klaustrofobia murowana

W grze wcielamy się w postać młodzieńca o imieniu Sareth, który przez wiele lat był kształcony przez potężnego maga Phenriga. Mentor głównego bohatera zleca mu zadanie zdobycia magicznego kryształu, umożliwiającego dotarcie do potężnego artefaktu, mogącego rozstrzygnąć odwieczną walkę dobra ze złem. Sareth musi więc zmienić swoje obecne życie i stawić czoła niebezpieczeństwom czyhającym na każdym kroku. Fabuła nie powala na kolana, a co gorsza podczas samej rozgrywki jesteśmy ograniczeni do podążania jedyną słuszną ścieżką wytyczoną przez twórców. Sytuacji nie ratuje nawet kilka różnych zakończeń, ponieważ te zależą jedynie od decyzji podejmowanych na samym finiszu, a nie w czasie gry. W trakcie przygody nie uświadczymy żadnych zadań opcjonalnych ani nawet możliwości zwiedzenia przemierzanych krain. Postaci niezależnych jest jak na lekarstwo i, co gorsza, są one strasznie bezbarwne. Jedynym wyjątkiem jest Xana, będąca głosem wewnętrznym Saretha, którą główny bohater widuje czasem w swoich wizjach. Jej bezpośrednie i dosadne komentarze na temat dziewczyny pomagającej naszej postaci potrafią często wywołać uśmiech na twarzy. Drzewko? Bardziej gałąź

Liniowa fabuła i ograniczenie świata to nie jedyne minusy, jeśli chodzi o elementy RPG. Zdecydowanie największą wadą jest znaczne ograniczenie możliwości tworzenia własnego bohatera. Wprawdzie mamy do wyboru cztery różne postacie (wojownik, łucznik, zabójca i mag), jednak nie posiadamy jakichkolwiek możliwości ich kształtowania. Statystyk nie ma tu żadnych, a wszystkie umiejętności są zdobywane w zaplanowanej z góry kolejności. Śmiesznie wygląda "drzewko" zdolności każdej z postaci, zaprezentowane w postaci linii prostej. Jeśli dotrzemy na wyższy poziom doświadczenia, to automatycznie zdobędziemy kolejną umiejętność w szeregu – i tak do maksymalnego rozwoju.

Aby było jeszcze ciekawiej, twórcy postanowili zaakcentować odrębność poszczególnych klas w bardziej oryginalny sposób – poprzez przypisanie do klas broni. Jeśli zdecydujemy się na grę wojownikiem, to w czasie rozgrywki będziemy mogli skorzystać tylko z mieczy, mag może używać tylko laski, natomiast zabójca – sztyletów. Do paradoksu dochodzi już w początkowych etapach gry, kiedy otrzymujemy łuk wykorzystujący strzały z linami ułatwiającymi dotarcie do trudno dostępnych miejsc. Okazuje się nagle, że strzelać równie dobrze jak łucznik potrafią mag i wojownik, ale próba podniesienia przez nich łuku bojowego skończy się niepowodzeniem. Broń po prostu nie pojawi się w naszym plecaku. Warto w tym miejscu przypomnieć, że już w poczciwym Diablo, wydanym w 1996 roku, była możliwość używania każdego rodzaju oręża przez wszystkie klasy. Wystarczyło tylko rozwinąć dostatecznie odpowiednie współczynniki.

Wypalenie materiału Skoro na łopatkach leżą wszystkie elementy RPG, to może chociaż walka i elementy zręcznościowe prezentują się lepiej? Owszem, ale niestety tylko na początku zabawy. Pierwsze dostępne zadanie, które można przetestować w wersji demonstracyjnej przygotowanej na Xboksa 360, napawa optymizmem.

Mamy tutaj otwarty teren, ładne widoczki, trochę wchodzenia po linie i skakania, spychanie wrogów do wody i walkę bezpośrednią. Na koniec trafiamy do podziemi, gdzie stawiamy czoła potworom oraz pierwszemu bossowi. Kolejne etapy także trzymają niezły poziom i są zróżnicowane – raz uciekamy, chwilę potem strzelamy z balisty, potem ponownie walczymy, następnie po cichu eliminujemy strażników i tak dalej. Niestety, każdy kolejny rozdział staje się coraz bardziej monotonny i nużący. Cały czas tylko walka z hordami przeciwników i coraz bardziej karkołomne skoki z liny na linę. Wygląda to tak, jakby projektanci poziomów wypalili się zaraz na początku swojej roboty, a potem wszystko wykonywali na jedno kopyto.

Walka z każdym kolejnym pojedynkiem także staje się coraz bardziej męcząca. Nie dość, że ogranicza się ona tylko do wciskania dwóch klawiszy (lewy trigger – obrona, prawy trigger – wyprowadzenie ciosu), to na dodatek ataków specjalnych jest bardzo mało i szybko zaczynają się nudzić. Dlatego często okazuje się, że zamiast wykonywania combosów po prostu biegniemy przed siebie i zabijamy wszystkich, jak leci. Wychodzi tutaj w całej okazałości wcześniej wspomniana wada, przez którą poszczególne klasy mogą korzystać tylko z jednego rodzaju broni. Nawet grając magiem, posiadającym kilka zaklęć, chciałoby się czasem dla odmiany postrzelać z łuku. Podobnie ma się sprawa z wojownikiem – zamiast ciągłych pojedynków fajnie byłoby rozprawić się z kilkoma oponentami na odległość, a tak, z powodu małej różnorodności etapów rozgrywka szybko się nudzi. Oprócz walki czeka nas sporo wspinania i przeskakiwania z liny na linę, jednak momentami może doprowadzić to człowieka do szewskiej pasji. Wszystko przez karkołomne skoki i niedopracowane sterowanie, przez które często lądujemy na dnie przepaści.

Martwy rycerz, martwy rycerz, martwy rycerz... Monotonia i powtarzalność objawiają się też w przypadku identycznych wrogów, z którymi musimy walczyć aż do znudzenia. Najpierw należy stoczyć niezliczoną ilość pojedynków z rycerzami, następnie z orkami, nieumarłymi i tak dalej. Ponownie zabrakło pewnego wymieszania i większej różnorodności przeciwników, przez co pojedynki zawsze wyglądają tak samo. Wybijesz kilkudziesięciu ludzi, to przechodzisz do następnej lokacji, gdzie walczysz tylko z orkami. Jeśli mimo znudzenia przebrniesz dalej, to musisz stawić czoła dziesiątkom pająków i tak w kółko.

GramTV przedstawia:

Jeszcze gorzej sprawy wyglądają z przygotowanymi poziomami. Początkowe są naprawdę klimatyczne i przemyślane, a takie smaczki, jak wjazd do miasta na koniu, powodują, że łatwo wciągnąć się w klimat gry. Niestety, utopię szybko wypierają niekończące się lochy i katakumby, gdzie linię widoczności wyznacza trzymana przez nas broń. W przeważającej większości etapy są zdecydowanie zbyt ciemne i puste. Ogromna większość lokacji przypomina rozległe place, na których ktoś postawił kilka filarów, a całość zapełnił przeciwnikami. Oczywiście są wyjątki, takie jak wspomniany już gród czy też miasto osadzone wśród skał, ale należą one do mniejszości. Jak tu... brzydko

Prawdziwym utrapieniem Dark Messiah of Might and Magic: Elements jest warstwa techniczna, a w szczególności wizualna. Nie ma co owijać w bawełnę i trzeba otwarcie przyznać, że produkcja Ubisoftu to jedna z najbrzydszych gier, jakie do tej pory pojawiły się na Xboksa 360. Mało szczegółowe i rozmazane tekstury są wręcz ohydne i może to jest powód, dla którego większą część rozgrywki spędzamy w ciemnościach.

Momentami aż chce się współczuć biednemu Sarethowi, że musi zamieszkiwać tak brzydki świat. Po opuszczeniu katakumb i jaskiń otwarte tereny wydają się wręcz majstersztykiem, jednak tutaj też szybko można dostrzec wiele niedoróbek, jak na przykład niebo będące jedynie zwykłą i nieruchomą teksturą czy też mało szczegółowe i nienaturalnie wyglądające drzewa. Wiele do życzenia pozostawia też interakcja z przedmiotami. Wprawdzie już w treningu jest mowa o tym, że większość rzeczy takich jak krzesła czy beczki możemy podnieść i cisnąć nimi we wroga, ale ich zniszczenie często graniczy z cudem. Dziwne, że pewne elementy można mieczem pociachać na kawałki od razu, a inne nawet nie drgną pod uderzeniem ostrza. Równie słabo zostały wykonane na kilometr rażące sztucznością animacje. Dlatego ciekawi nas jedna sprawa. Skoro oprawa wizualna trzyma tak niski poziom, to jakim cudem czas wczytywania kolejnych lokacji i zapisanych gier trwa ładnych kilkadziesiąt sekund? Już w wersji komputerowej były z tym problemy, ale tam zawsze można było zrzucić wszystko na karb słabego sprzętu. Na konsolach taka sytuacja nie powinna mieć miejsca i widać wyraźnie, że jeśli chodzi o optymalizację kodu, to twórcy niewiele zmienili od półtora roku.

Oprócz kampanii dla jednego gracza autorzy przygotowali tryb wieloosobowy. Problem w tym, że radość płynąca z rozgrywki jest... zerowa. Po wybraniu opcji multiplayer szybko odkryjemy, że serwery Dark Messiah of Might and Magic: Elements, na których toczą się walki, niemal zupełnie świecą pustkami. Jeśli już uda się nam jakimś cudem dołączyć do gry i nie wylecieć z niej po paru chwilach z powodu częstych błędów, to czeka nas jedna wielka komedia. Zawodnicy biegają gdzie popadnie i walą na oślep we wszystko, co stanie na drodze. Magowie strzelają piorunami w goniących ich wojowników, a panujący przy tym chaos przebija na głowę mecze oferowane przez Quake’a. I co z tego, że autorzy oddali nam do dyspozycji kilka trybów gry i klas z pewną swobodą ich rozwoju, skoro liczne usterki techniczne i same pojedynki skutecznie psują zabawę z innymi graczami? Wznowienie komputerowej edycji Dark Messiah of Might and Magic na konsoli Xbox 360 nie powiodło się zupełnie. Widać wyraźnie, że twórcy chcieli tanim kosztem wzbogacić się na graczach konsolowych, jednak taktyka ta zupełnie się nie sprawdziła. Zamiast bardziej dopracować tytuł, Ubisoft oddał kilka celnych strzałów do własnej bramki. Monotonny i szybko nudzący się system walki, okrojone praktycznie do zera elementy RPG, brzydka oprawa graficzna i liczne niedoróbki techniczne to tylko niektóre bolączki Dark Messiah of Might and Magic: Elements. Niestety, trudno ją polecić komukolwiek, nawet najwierniejszym fanom świata Might and Magic.

Nie ma to jak marketing i reklama. Gdyby gra rzeczywiście prezentowała się równie dynamicznie i wciągająco, jak na poniższym trailerze, to pewnie byłby hit. Niestety, nic z tego nie wyszło.

0,0
null
Plusy
  • Wciągające pierwsze etapy
  • postać Xany
Minusy
  • Nudny system walki
  • bardzo okrojone elementy RPG
  • brzydka grafika
  • szybko się nudzi
  • chaotyczny multiplayer
Komentarze
31
Usunięty
Usunięty
24/03/2008 11:00

Grałem w demówkę messiasza i muszę powiedzieć że podobała mi się przede wszystkim dlatego, że była inna od wszystkich RPG :).

Usunięty
Usunięty
23/03/2008 09:03

Komputerowa wersja była Hitem? to chyba jakiś Wielkanocny żart ;)

Usunięty
Usunięty
20/03/2008 23:53

Gralem w podstawke i do pewnego momentu mi sie podobala, pozniej troche przynudzala a nie mialem czasu grac wiec poleciala. Chyba teraz zagram i jak nie znudzi mi sie po tygodniu to zastanowie sie nad dodatkiem. :)




Trwa Wczytywanie