Painkiller - Overdose - rzut okiem

Curtiss
2008/02/10 20:39

I Programista stworzył Painkiller: Overdose

I Programista stworzył Painkiller: Overdose

I Programista stworzył Painkiller: Overdose, Painkiller - Overdose  - rzut okiem

Kiedy się staje przed obowiązkiem opisania tytułu, który jest kontynuacją uznanej gry, aż człowieka skręca, żeby uczynić to na zasadzie porównania. Jednak pojawia się wówczas kwestia podsumowania, w którym wszyscy oczekują stwierdzenia: lepsze-gorsze. Dlatego pozwolimy sobie przedstawić materiał tak, jakby mówił o zupełnie nowej grze. W tym wypadku przyczyną całego zamieszania jest Painkiller: Overdose. Jest to kontynuacja naszej rodzimej produkcji, jednak tym razem gra wyszła spod skrzydeł czeskiego studia Mindware.

Czy to światło Boże?

W kręgach około-katolickich zarówno temat, jak i podejście do niego wzbudzi zapewne niezdrowe podniecenie. To, że gra opowiada o walce z upiorami i demonami jest jeszcze najmniejszym problemem. Zawsze można przecież mówić o mało metaforycznym przedstawieniu walki miedzy złem a dobrem, o zmaganiach człowieka z zakusami Szatana i tym podobnych kwestiach. Jednak bohaterem Painkiller: Overdose jest istota, której człowieczeństwo nawet nie stoi pod znakiem zapytania; ono po prostu nie istnieje. Już w pierwszych scenach intra dowiadujemy się, że główna postać dramatu ma naprawdę zakręconą historię.

Pomysł na bohatera nie jest bynajmniej nowy. Był już wielokrotnie wykorzystywany, ostatnio choćby na kartach znanego komiksu Kaznodzieja. Sama idea jest wręcz heretycka. W nieco niejasnych okolicznościach rodzi się dziecko, którego rodzicami są anioł i diablica. Dosłownie - on wojownik niebios, a ona z piekła rodem. I tak zaczyna się całe zamieszanie wokół istoty zwanej Belialem, Panem Portali i Przyjacielem Czasu, znienawidzonej zarówno przez Niebo, jak i Piekło. Obie strony jednoczą się, aby go schwytać i uwięzić w głębi Czyśćca, w więzieniu zamkniętym mocą samego Lucyfera. Pewnego dnia jednak z niewiadomych przyczyn (choć dobrze znanych tym, którzy kojarzą wydarzenia z poprzednich części) okowy pękają... i tu zaczyna się właściwa rozgrywka. Sama fabuła jest zresztą prosta i liniowa, jednak przyjemność pełnego jej poznania pozwolimy sobie pozostawić Wam – nie ma sensu wyjawiać zbyt wiele...

Prawie zawsze źródłem rozważań na temat natury istot nadprzyrodzonych są pisma gnostyckie lub kabalistyczne. Te wręcz niewyczerpane kopalnie pomysłów przyczyniły się już do powstania niejednego produktu (wystarczy wspomnieć o Armii Boga czy chociażby opisywanej niedawno grze Clive Barker’s Jericho). Tu jednak można mówić najwyżej o inspiracji. Belial, wedle kultury judaistycznej i chrześcijańskiej, jest upadłym aniołem oraz jednym z czterech piekielnych książąt. Natomiast sama koncepcja istoty mieszanego pochodzenia wzięta jest wprost z pism gnostyckich. Jednak ta drobna rozbieżność między jego „rzeczywistym” pochodzeniem, a wersją przedstawioną w grze zupełnie nie psuje płynącej z niej zabawy.

I Programista rzekł...

Od strony technicznej Painkiller: Overdose to gra niemal równie prostolinijna jak jej fabuła. Podstawowe, uniwersalne rozwiązania sterowania, interaktywność środowiska na poziomie, jaki znamy jeszcze z Duke Nukem 3D. Plansze, mimo że bardzo ładne, w najlepszym wypadku możemy określić mianem nieskomplikowanych. Trochę lepiej prezentują się one w trybie wieloosobowym. Wszystko to są elementy, przy których nakład pracy miał być co najwyżej wystarczający, aby nie raziły w trakcie gry. To, na co postawiono, to czysta radość wyrzynania legionów monstrów (w trakcie gry jednoosobowej) w interesującym i nastrojowym środowisku.

Painkiller: Overdose to produkcja, która udowadnia prawdziwość starego powiedzenia, że nieskomplikowane może oznaczać dobre. Proste elementy połączono w taki sposób, by zapewnić bardzo dobrą zabawę. Widać to chociaż by po niewygórowanych minimalnych wymaganiach sprzętowych, przy których gra powinna „pójść”. To sprzęt który był świetny – powiedzmy - te 3 lata temu.

Oto jest gra obiecana...

W trybie zabawy dla jednego gracza czeka na nas piętnaście planszy podstawowych, podzielonych między trzy poziomy, oraz dwie przeznaczone do starć z głównymi przeciwnikami. Przeciętny gracz jest w stanie pokonać pojedynczą planszę w ciągu około pół godziny, co oznacza, że całą grę można ukończyć w czasie mniej więcej dziesięciu godzin (oczywiście nie licząc konieczności wczytywania). Jeżeli poświęcimy się eksploracji map (czyli próbom wyciśnięcia z nich każdego sekretu i ostatniej sztuki złota) czas ten najwyżej się podwoi.

Poszczególne plansze powiązane są ze sobą na zasadzie luźnych skojarzeń. Za to ich bezpośredni wydźwięk na ogół jest łatwy w odbiorze. Bo chyba nietrudno zrozumieć gehennę szpitala polowego za czasów Wojny Secesyjnej, nie sposób nie zachwycić się scenografią i nastrojem jakiegoś antycznego miasta zniszczonego przez wulkan (oczywiście naturalne jest tu skojarzenie z Pompejami), i chyba nikt nie będzie miał problemu ze zgadnięciem, co kryje w sobie mapa o wymownej nazwie „Ragnarok”. Jakość grafiki, mimo pewnej archaicznej nutki, jest zadawalająca. Pomimo stosunkowo niewielkiej szczegółowości tekstury urzekają przemyślanym projektem stylistycznym.

Jedną z istotniejszych dla gry kwestii jest gromadzenie dusz, pozostających po zabitych przeciwnikach. Ich konsumpcja pozwala na odzyskiwanie i podnoszenie limitu zdrowia. Dodatkowo powyżej pewnej ilości zgromadzonych dusz nasza postać przechodzi w tryb podwyższonej potęgi.

Nieodzownym elementem tego typu gry są drobne smaczki. W tym wypadku większość z nich wiąże się z prowadzoną przez nas postacią... ale nie tylko. Czasami jest to unikalny typ potwora, z którym się potykamy, jak chociażby operatorzy kamer na planszy nazywanej Studio lub szalone miłośniczki aeronautyki z silnikami turbośmigłowymi w garści, ścigające nas po pokładzie sterowca. Sam bohater dostarcza nam również nieustającej radości. Z jednej strony poprzez głos, który znakomicie dobrano do dubbingu, czy sposób, w jaki wypowiada niektóre kwestie - z drugiej zaś strony sama ich treść, jak choćby padające czasem przy „konsumpcji” duszy Mm... smakuje jak kurczak! albo szanta śpiewana w pirackim parku rozrywki. Klimatyczne są również „filmiki” pomiędzy głównymi etapami. Nie są może zbyt długie ani nie wnoszą nic specjalnego do rozgrywki, to raczej rodzaj podsumowania ukończonego etapu. Coś, co łączy ze sobą poszczególne części gry. Są jednak bardzo nastrojowe, a co za tym idzie, zapadają w pamięć. A gdy będę szedł doliną ciemną...

Bezwarunkowo największym atutem Painkiller: Overdose są walki. Tak jak i w pozostałych elementach gry, nie ma w nich nic skomplikowanego. W większości wypadków wystarczy po prostu przytknąć przeciwnikowi lufę kościostrzelby do potylicy, a rozleci się w spektakularny sposób po połowie planszy. Tylko kilka stworów spośród tych, z którymi musimy się mierzyć, wymaga jakiegoś szczególnego zachodu, ot, wycelowania w zbiornik z paliwem do miotacza ognia czy strzelania w momencie, kiedy nie zasłania się tarczą. W efekcie otrzymujemy rzeźnię wysokiej klasy, szybką, wymagającą niewiele myślenia, za to z pewnością pozwalającą się rozładować. Największą i niepodważalną zaletą marki Painkiller był i nadal jest szeroki asortyment niezwykłego uzbrojenia. Uległ on pewnemu przeobrażeniu pomiędzy pierwszą a obecną częścią. Tym razem do naszej dyspozycji oddano takie zabawki jak: kostka, głowa demona, kosciostrzelba, ektoplazmer czy piekielna bomba. Oczywiście są też narzędzia bardziej standardowe: kusza, ostrze (nóż, kindżał) oraz karabin. Przy każdym typie uzbrojenia mamy do wyboru dwa tryby ataku, zasilane dwoma różnymi rodzajami „amunicji”.

Równie znanym i popularnym elementem gry są karty Czarnego Tarota. Czarny Tarot jest źródłem specjalnych mocy, reprezentowanych przez konkretne karty, które stają się dostępne dla gracza po spełnieniu specjalnych warunków podczas rozgrywki. Kolekcjonowanie kart może być znakomitym wyzwaniem samym w sobie, zwłaszcza, że wymagania potrafią być naprawdę ciężkie do zrealizowania, jak choćby zebranie 160 dusz na 162 pojawiające się na planszy czy nie korzystanie z pancerza podczas rozgrywki. W przerwie pomiędzy kolejnymi misjami wolno nam wybrać karty spośród dwóch talii, jakimi dysponujemy, odpowiednio: dwie ze srebrnych i trzy ze złotych. Pierwsze z nich, karty srebrne, mają działanie stałe dla całego miejsca rozgrywki (planszy). Natomiast karty złote mają czas działania równy trzydziestu sekundom od chwili odpalenia. Ułożenie takiego pięciokartowego pasjansa wymaga opłaty w złocie, które zdobywamy w trakcie gry. Tak naprawdę to głównie zabawa kartami czyni z tej gry coś, nad czym warto zatrzymać się na dłużej.

Armagedon 0.5 czyli koniec

Nie można powiedzieć, że Painkiller: Overdose jest gorszy albo lepszy od swego poprzednika. Ba, nie można nawet powiedzieć czy jest inny. To po prostu gra czerpiąca pełnymi garściami z pierwowzoru. Nawet jeżeli kogoś nie zainspiruje do dłuższej zabawy (czytaj: wyrzynki w sieci), to z pewnością dostarczy nieco zabawy i nie zdąży się znudzić (jest dynamiczna i niezbyt długa). Niewątpliwie czeskie studio doskonale odwaliło swoją robotę – tylko tyle i aż tyle. To zaś, czy gra się spodoba, zależy tylko od tego czy nie zmieniło się zainteresowanie tematyką, wokół której Painkiller: Overdose się „obraca”.

Każdy z nas spodziewał by się, że gra wydawana w trzecim kwartale zeszłego roku (oryginalnie) powinna wgniatać w fotel poziomem grafiki i – niestety - wymaganiami sprzętowymi. Na szczęście w tym wypadku tak nie jest. To tytuł przygotowany bardzo starannie, ale nie po to żeby zmusić klienta do wymiany bebechów w swoim blaszaku, ale aby zapewnić mu kilka godzin dobrej, choć niewyszukanej rozrywki. I to niewątpliwie jest to co się autorom udało. Bo kiedy kończy się grę, człowiek czuje się usatysfakcjonowany.

GramTV przedstawia:

Materiał filmowy

Na dobry początek proponujemy klasyczne materiały - trailer i teaser. Jednakże to nie wszystko - już wkrótce pojawi się filmik z naszych testów recenzenckich...

0,0
null
Plusy
  • staranne przygotowanie
  • sporo „smaczków”
  • dobry balans między wymaganiami, a jakością grafiki
Minusy
  • zbyt długi czas dogrywania poszczególnych plansz
  • znikoma interaktywność środowiska
Komentarze
41
Usunięty
Usunięty
14/03/2008 13:16

Przeczytałem recenzję Curtissa przed kupnem. Postawił 4 z małym plusikiem. Gość pisze o jakiś kabałach i gnostykach - litości! Opowiada historię Beliala. Jakieś kręgi około katolickie, herezje. I żeby nie porównywać jej do Painkillera - bzdura! Albo gość pisze tak dlatego, żeby się sprzedawała, albo nie grał w Painkillera... Tę grę koniecznie trzeba porównać do Painkillera (+ BooH), bo zmusza nas do tego zwyczajna przyzwoitość.Kilka przykładów - na początek ekonomiczny. W Overdose mamy 3 rozdziały, w sumie 15 plansz, w Painkillerze (+ BooH) było 6 rozdziałów, a plansz ok. 40. Nie zgadza mi się to cenowo - 20 zł za PK+BooH, 40 zł za P:O. Za towar, którego dostajemy 2 razy mniej, płacimy 2 razy więcej - to się nazywa polityka wydawnicza. Ta gra została głównie stworzona do tego, żeby nawiązując do pierwszej części sprzedać i zarobić. To, że gra zmieniła programistów (którzy zrobili ją po łebkach) rzuca się w oczy od razu. Szkoda, że Polacy sprzedali swoje dzieło Czechom, którzy trochę pozmieniali, tu dodali, tam obcięli. Chmiel i ekipa pewnie teraz zgrzyta zębami... To rzuca się od razu w oczy - mniej sekretów, mniej zbroi, mniej relikwii, niedostępne obszary oddzielone przezroczystą ścianą. Można paść na kolana i pomodlić się za dusze autorów, gdy w 3 rozdziale trafiamy do Lunaparku, czyli przerobionego ciutkę Smutnego miasteczka (+ Podziemia z BooH). Klasyczne pójście na łatwiznę. Zresztą, umieszczenie Lunaparku w 3 rozdziale na 1-2 plansze przed walką z Samaelem - nie pasi mi to. Tak samo jak płonące dzieci z Sierocińca (BooH) ganiające w Lunaparku...Tworząc kontynuację kultowej gry człowiek spodziewa się więcej i lepiej, w przypadku P:O dostaje inaczej i mniej. Widać, że zrobili grę o świetnej fabule (zemsta Beliala). Jednak i PK miał świetną fabułę - w P:O jest o tyle lepiej, że została ona podrasowana graficznie (filmiki po bossach są całkiem, całkiem). Niestety, niemal w większości plansz pojawiają się niepasujące elementy. Ot, taka sobie Nawiedzona dolina - sceneria jak z bajki, ale skąd do cholery wzięły się tam enty i strachy na wróble!?. Są jeszcze wiedźmy, ale i templariusze z tarczami. Ragnarok - niepotrzebni tarczownicy z Koloseum i Nekromanci z Miasta (ci, co to ciałami rzucają). Nie pasi mi też boss - Cerber, jakby nie było, to bronił on wejścia do Piekieł, a nie Walhalli.Jest też plansza Stacja kosmiczna (czy Orbita) - ufo? Eeeee...Bronie - brak kołkownicy, zamiast tego jest kusza/ektoplazmer. Nóż i granaty są mało użyteczne. Część broni wygląda tak, jakby były robione na siłę. Sporym problemem jest to, że nie wiadomo które paczki ammo są do których broni. Tak czy inaczej najlepszą bronią jest Sześcian (pierwsza broń w PK - szatkownica), Strzelba i Kusza. Reszta to egzotyka do zabawy.Muzyka zachowuje nawiązania do poszczególnych plansz, ale to już nie to, co wcześniej (ostre gitary, odrobinka elektroniki - można było słuchać oddzielnie do poduszki nawet). Teraz są jakieś elektroniczne podrygi. Wypada na minus.Wymagania się zwiększyły - cud, krakowiacy i górale po prostu! Plansze się ładują 4-5 minut (w Painkillerze minuta, 1:30), trudno pojąć skąd ta RAMożerność. Grafa została ta sama.W przypadku wymagań co do zdobycia kart tarota, nie ma jakichś karkołomnych wyzwań - są dwie plansze które trzeba przejść na czas, ale spokojnie można się wyrobić w połowę).Jest jeszcze jeden spory plus - w porównaniu do PK. Szczegóły, ale smaczki, ale naprawdę godne uwagi. Po pierwsze - gra działa bez płytki w napędzie. Po drugie - Belial wypowiada na początku każdej planszy własne kwestie, tak samo jak pochłania dusze. Zwiększyła się trudność gry - przynajmniej we fragmentach. Po trzecie - czasem zachlapuje się ekran krwią.Podsumowując - brakuje dopracowania, 2 rozdziałów (co najmniej). Żeby nie kopać leżącego - warto zwrócić uwagę na to, że są rzeczy lepsze niż w PK (filmiki po bossach). Fabuła też wydaj mi się ciekawsza.

Usunięty
Usunięty
01/03/2008 17:55

Slaba gra ktora nie dorasa do stop oryginalnemu painkillerowi jak i dodatkowi (battle of the hell).

Usunięty
Usunięty
29/02/2008 01:01

xDeuSx nie obrażaj autystycznych dzieci.A co do gry, to nie da się ukryć niskobudżetowa produkcja, ja już przeszedłem pierwszy epizod i jedyne co mi się narazie podobało to plamy krwi na ekranie i odzywki głównego bohatera. Bronie zbyt wydumane, chociaż podobał mi się "krzykacz". Grafika przeciętna, już w dzisiejszych czasach nie zwraca na siebie uwagi (dobrze, że nie przeszkadza). Osobiście lubię FPS-y, ale jak dla kogoś to nie jest jeden z głównych gatunków gier, to nie polecam. Innym słowem tylko dla maniaków.




Trwa Wczytywanie