Trochę dziwi w Yoelu posłowie, które jest wyraźną próbą obrony dzieła przez autora, ironicznym przypomnieniem, ile to pracy trzeba włożyć w stworzenie albumu. Ta defensywna postawa jest tu zupełnie niepotrzebna, bo komiks ów naprawdę skutecznie broni się sam. Nie jest to może arcydzieło rzucające na kolana, ale jak na stosunkowo młodego stażem twórcę prezentuje się całkiem dobrze. Oczywiście można mieć do Yoela pewne zarzuty, czasem nawet dość poważne, ogólnie jednak bilans wychodzi dodatni. Nim przejdziemy do tego, co zaniża średnią, powiedzmy może najpierw, co ją podbija...
Przede wszystkim nowa kreska KRL-a robi wrażenie. Ba! Nie tylko sama kreska, ale i kolor oraz rastry – trzeba przyznać, że wszystkie te elementy są doskonale skomponowane i tworzą spójną wizję graficzną (choć kolorami, jako jedyną rzeczą, wszechstronny KRL nie zajmował się bezpośrednio). Choć większość plansz nie wyłamuje się zanadto z klasycznego układu kadrów, to zdarzają się i takie, które łamią konwencję. Co więcej, ponieważ mamy do czynienia z układanką fabularną – o czym szerzej za chwilę – to i wizualnie Yoel nie jest jednolity. Inaczej prezentują się retrospekcje, inaczej fragmenty istniejącego w świecie przedstawionym komiksu o Super Świętych Aliantach (tak, tak – o zabawie religią i kulturą masową też za chwilę), dodatkowo też całość urozmaicają plansze z bohaterem opowieści widzianym oczyma kolegów KRL-a po fachu (kolegów zresztą i w towarzyskim znaczeniu).W zasadzie jedynymi mankamentami w warstwie graficznej są emocje na twarzach bohaterów: za często nie oddają prawidłowo uczuć (coś na kształt radosnego uśmiechu na twarzy Doroty podczas wygłaszania śmiertelnie poważnej kwestii to chyba najbardziej rzucający się w oczy przykład). No, może jeszcze czasem dymki dialogowe dziwnie się układają, ale nie jest to zbyt uciążliwe. Bardziej w dymkowej materii przeszkadza brak korekty, o którą powinien przecież zadbać wydawca. Literówki i samowolka interpunkcyjna są w tym komiksie wręcz nagminne... Wracając do kwestii opowieści składającej się z elementów do połączenia, mamy tu jeszcze jeden zarzut do wydawcy: zbyt dosłowne potraktowanie tego faktu. Nasz egzemplarz Yoela już w czasie pierwszego czytania zaczął zamieniać się w puzzle za sprawą zbyt słabego kleju łączącego kartki...
Czas na fabułę. KRL odszedł tu od charakterystycznej dla siebie humorystycznej konwencji (drugi punkt styczny ze wspomnianym wcześniej Krzykiem ryb), jej echo pobrzmiewa tylko w absurdalnych dialogach postaci trzecioplanowych – dresiarzy i satanistów. Nie oczekujmy jednak nadmiernej powagi – Yoel to całkiem umiejętnie zrealizowany pastisz opowieści spod znaku Constantina, Hellboya i... filmowej Dogmy. Jeden z bohaterów ma nawet twarz Bena Afflecka. Nawiązań jest tu zresztą znacznie więcej, ich wyszukiwanie jest dodatkową porcją zabawy. Co prawda KRL ustrzegł się wtórności, ale na innym polu poległ z kretesem. Wiele elementów trąci naiwnością, młodzieńczością - by nie rzec wręcz infantylnością. To kolejny element wspólny dla Yoela i Krzyku ryb – jak wspomnieliśmy jest ich kilka. Karol Kalinowski jest co prawda człowiekiem młodym, ale przecież pierwsze ćwierćwiecze przetoczy mu się latem po karku – ten brak dojrzałości jakoś przez to zaskakuje i detonuje. Więcej o samej fabule napisać nie można, bo zburzyłoby to misterny plan autora, który dawkuje nam informacje stopniowo, do tego czymś w rodzaju ruchu konika szachowego. Pora na ostatnią rzecz łączącą wielokrotnie tu przywoływaną miniaturkę, która ukazała się w komiksowej antologii o etyce i medycynie, z tym albumem. KRL nie ukrywa swoich poglądów na aborcję. W ramach Człowieka w probówce wielu autorów wyrażało swe poglądy bezpośrednio, ale to jego opowieść wybijała się na pierwszy plan pod względem nachalności przekazu. W Yoelu kultywuje tę niezbyt chlubną tradycję – zaznaczmy, że chodzi o brak umiejętności zamaskowania propagandy za pomocą fabuły, a nie same poglądy, bo każdy człowiek ma prawo do swych przekonań, na tym polega cud demokracji. Patrząc na tę bezkompromisowość autora w kwestii życia poczętego i losów duszyczki po aborcji, aż ciśnie się na klawiaturę równie prosta forma komentarza. Pozostańmy jednak przy zdrowym sarkazmie: KRL, gratulacje z powodu donoszenia samemu ciąży, wszak tyle o niej wiesz. Nie wiedzieliśmy, że Ci się udało – pamiętaj pierwszy facet może za to dostać milion dolców! Ale nawet z taką kasą, błagamy, nie przestań rysować...Pora kończyć, a w każdym razie jakoś Yoela podsumować. Można ponarzekać, powykłócać się o detale w fabule czy rysunku, ale... żebyż to tylko takie zarzuty trzeba było stawiać większości naszych rodzimych ciskaczy plansz. Bo album KRL-a wypada rewelacyjnie na tle polskiej sceny komiksowej, momentami zbyt zagubionej w poszukiwaniu alternatywnych środków wyrazu. Tu, na koniec, powróci Śledziu i jego Produkt – bo tak jak KRL, tak i większość autorów z tej akurat stajni znalazła złoty środek: jak nie rezygnować z oryginalności, a za razem tworzyć estetyczne, przejrzyste wizualnie i scenariuszowo opowieści.
Plusy: + wysmakowana forma graficzna + udana zabawa konwencją, a nawet konwencjami + nietuzinkowy główny bohater Minusy: - niedopasowane emocje wypowiedzi i rysunków - brak korekty - cała strona nachalnej propagandy
Scenariusz: Karol „KRL” Kalinowski Rysunki: Karol „KRL” Kalinowski Tytuł: Yoel: Święty Smok i Jerzy Wydawnictwo: Taurus Media, 2007 Wydanie: oprawa miękka, 112 stron, kreda, kolor Cena: 35 zł Strona WWW: tutaj