Tydzień z Gothic 3 - dzień trzeci

Mysza
2006/11/04 18:30
0
0

Opowieść Diego, czyli "Piaskiem W Oczy"

Mora Sul - klejnot południa

Opowieść Diego, czyli "Piaskiem W Oczy"

Opowieść Diego, czyli

Ciii... Dajcie mi chwilę, cwaniaki, dobrze? Jeszcze tylko jedna skrzyneczka. Są sprawy ważne, ale Wujek Diego też musi jakoś zarobić na życie. Ha! Co za osły! Ci Synowie Naiwności myśleli pewnie, że postawienie skrzyni ze złotem pośród jakichś odpadków i starych mebli mnie zmyli. Ale nie zmyliło. Oczy ma się po to, żeby widzieć, a uszy, żeby słyszeć. A stary mądrala Diego potrafi zrobić użytek z tego, czym obdarzył go Innos. No i proszę – sakiewka już wyraźnie cięższa. I jakiż to przyjemny ciężar. Dobra, teraz jeszcze tylko ostrożnie, na palcach, omijamy śpiącego. Auć! Strażnik się obudził. Nie ruszam się, nie ruszam, nawet nie drgnę. Jestem posągiem. Zawsze byłem posągiem. Poszedł? Ta. Słychać go, jak szura buciorami za rogiem. No to w długą. Nooo. I widzicie? Nie mówiłem, że się uda? A właśnie, wbijcie to sobie do łbów, Synowie Niecierpliwości – ten sposób, ekhem.... zdobywania środków na życie jest bardzo skuteczny. I opłacalny. Ma tylko jedną podstawową wadę. Jest cholernie ryzykowny. Jeśli wam się uda, możecie szybko i w sumie małym nakładem sił, znacznie się wzbogacić. Gorzej, kiedy podwinie wam się noga. Albo omsknie ręka. Wtedy możecie ją niestety stracić. No oczywiście, że rękę. Głowę zresztą również, ale to już inna historia. To jest jak nałóg – raz spróbujesz, będziesz chciał więcej. I jak każdy nałóg, jest niebezpieczny. Uważajcie więc. Jeszcze jedna dobra rada. Jeśli będziecie w nowym miejscu, nie przesadzajcie. Wiem, wiem. Kusi, no nie? Ale pomyślcie trochę, Synowie Roztropności. Nikt was nie zna, jesteście tu nowi. Nagle zaczynają w okolicy ginąć w niewyjaśnionych okolicznościach różne precjoza i złoto. Tak? Zaczynacie łapać? To dobrze, może uda wam się uniknąć w ten sposób przykrych niespodzianek w przyszłości. A swoją drogą, co ja tak ciągle z tymi Synami? Pewnie za dużo gadam z miejscowymi, zaraźliwe to jakieś.

Ale w sumie, to miałem o czym innym. Pamiętacie nasze przybycie do Myrtany, walkę z Orkami i decyzję o rozdzieleniu się? Otóż to. Chłopaki stwierdzili, że najlepiej będzie, jeśli udam się na południe, do piaszczystych krain Varantu. Co miałem robić? Spakowałem trochę śmiecia do plecaka, sprawdziłem broń i ruszyłem. Poprzez wąskie i niebezpieczne przejścia stromymi kanionami dostałem się w końcu do krainy, gdzie nasz stary znajomy, Generał Lee, stoczył swoją ostatnią bitwę. Swoją drogą, ciekawe, co się z nim teraz dzieje? I co knuje, bo nie sądzę, żeby tak łatwo zapomniał zesłanie do Kolonii. Ale zostawmy już Pana Generała, miałem wam opowiedzieć o Varancie.

To kraina piasku i słońca. Byliście kiedyś na plaży, prawda? No to wyobraźcie sobie taką plażę, która ciągnie się aż po horyzont i całe kilometry dalej. Wszędzie piach. Wciskający się w każdą szczelinę ubrania i sakwy, zgrzytający w zębach i kłujący w oczy. Do tego palące niemiłosiernie za dnia słońce. To nie jest Myrtana, gdzie w upalny dzień można schować się w cieniu jakiegoś gaju czy schłodzić twarz wodą ze strumienia. A właśnie, woda. Pamiętajcie o niej, Synowie Przezorności. Tutaj, na pustyni, to towar, którego ceny nie da się wymierzyć. Bez niej, bez pełnego bukłaka, wasze szanse na przeżycie będą raczej mizerne. Miałem nadzieję, że chociaż noce będą przyjemne. No wiecie, nagrzany słońcem piasek, te sprawy. A gdzie tam! W ciągu dnia, jak w piecu - nocą zimno, jak w lochu. Zwariować można. Przestaję się dziwić tym, którzy palą tu nałogowo to swoje zielsko. Po tym, co opowiadali, mnie też trochę kusiło, ale powiedziałem sobie: „Diego, masz Misję! Pamiętaj o tym!”. No i pamiętałem. Poza tym zauważyłem, że to strasznie rozleniwia. Wyobrażacie sobie, Synowie Wstrzemięźliwości, waszego Diego z wielkim brzuchem, leżącego całe dnie i majaczącego o podniebnych statkach czy innych głupotach? Nie, to zdecydowanie nie jest w moim stylu.

Ale wróćmy do tego, czego udało mi się dowiedzieć. Na początku był piasek. Bardzo dużo piasku, ponieważ rozpętała się właśnie burza. Nagle z tumanów pyłu wyłonił się kształt. Jakieś zabudowania. Już wiedziałem gdzie jestem, zbliżałem się do Bragi. To niewielka mieścina, a właściwie obwarowana wioska na szlaku do Myrtany. Jedno muszę powiedzieć o mieszkańcach południa. Może i są sługami Beliara, ale w jednej kwestii trzeba im oddać sprawiedliwość. Gościnność nie jest dla nich pustym słowem. Mimo, iż wyraźnie obcy, zostałem powitany jak honorowy gość, jeden z kupców obdarował mnie nawet bukłakiem wody. To naprawdę otwarci ludzie, kiedy pozna się ich lepiej okazuje się, że są również mądrzy i na swój dziwny sposób, sprawiedliwi i honorowi. To po prostu inna kultura, inne obyczaje. Na przykład niewolnictwo. To dla nich rzecz tak naturalna, jak dla nas uprawa zboża. W każdej, najmniejszej nawet osadzie, można znaleźć targowisko, gdzie odbywa ciągły handel żywym towarem. Nie uważają tego za rzecz złą czy niemoralną, to tradycja, część ich życia od pokoleń. Mnie się to co prawda nie podoba, ale nie miałem jakoś odwagi powiedzieć im tego wprost. No co tak patrzycie, Synowie Brawury, zrobilibyście to?

Po zasięgnięciu języka i uzupełnieniu zapasów postanowiłem udać się do Ben Erai, górniczej osady na drodze do Bakareshu. Mają tam kopalnię, na której zwiedzanie podejrzliwy strażnik nie chciał mi niestety pozwolić. Wcale się nie dziwię, bo z tego, co usłyszałem, mają tam na miejscu całkiem dochodową żyłę złota. Dosłownie i w przenośni. Pewnie znalazłby się jakiś sposób, aby się tam dostać, jednak czas naglił, a i ja nie miałem jakoś ochoty podlizywać się temu nadętemu dupkowi. Od razu więc ruszyłem dalej szlakiem, trafiając po kilku godzinach na kolejną niewielką osadę, Lago. Nie miałem czasu, żeby wdawać się w dłuższe dyskusje, więc po zamienieniu kilku słów z miejscowym kupcem i wypytaniu o kierunek, ruszyłem w dalszą drogę. No właśnie, droga. Wydawałoby się, że poruszanie się po tak odkrytym terenie, to będzie bułka z masłem. Ale gdzie tam! Co chwila hordy szakali, jakieś jaszczuropodobne stwory czy inne dziwactwa, które miały ochotę przekąsić starego Diego na śniadanko. Chociaż kiedy było trzeba, dawałem sobie radę. Wiecie, że mam słabość do łuku. To najwspanialszy wynalazek człowieka. No, może tylko wytrych może mu dorównać. Nie żebym bał się otwartej konfrontacji, twarzą w twarz z przeciwnikiem. Co to, to nie. Tchórzem nie jestem, Synowie Odwagi. Ale preferuję mobilność oraz sprawność i w przeciwieństwie do takiego Gorna, jakoś źle czuję się wbity w metalowe pudełko. Toteż, zanim przejdę do rękoczynów lubię nieco zmiękczyć przeciwnika z bezpiecznej odległości. Ktoś może teraz powiedzieć, że przecież są też kusze, które mają dużo większą siłę od łuku i na dodatek łatwiej z nich celować. No może to i prawda, ale czy próbowaliście kiedyś biegać z kuszą? A wiecie,ile czasu zajmuje przeładowanie takiej kobyły? To trwa wieczność. Wieczność, na którą ja pozwolić sobie nie mogę. A wystarczy trochę wprawy, dobre zgranie ręki oraz oka i już jesteście w stanie zrobić z każdego Orka jeża. Martwego jeża, dodam. Dorzućcie sobie do tego jeszcze umiejętność podchodzenia zwierzyny i potem jej oprawiania, a powiem wam jedno: z głodu już nie zginiecie. Przynajmniej do czasu, kiedy nie padnie w Myrtanie ostatni jeleń. Za poroże, skóry czy kły, też zresztą można dostać niezłą cenę. I co? Czy wujek Diego nie ma znów racji?

Ale, ale. Znów się rozgadałem nie na temat. Byliśmy gdzie? W Lago? Po tym, co udało mi się tam usłyszeć, ominąłem leżącą na zachodzie osadę Ben Sala bardzo szerokim łukiem. Jest tam ponoć w okolicy jakaś pradawna świątynia, z której powyłaziły jakieś okropieństwa. A ja w sumie spokojny człowiek jestem, okropieństw nie lubię, więc postanowiłem sobie odpuścić wizytę w tamtych okolicach. Skierowałem się do Bakareshu, świętego miasta Asasynów. Pierwsze, co rzuci wam się w oczy po przybyciu do tego miasta, to górująca nad nim, wielka świątynia ku czci Beliara. W mieście pełno pielgrzymów z różnych zakątków świata, więc dość szybko wmieszałem się w tłum, zarabiając przy tym parę groszy na dalszą drogę. Jak to, jak zarobiłem? No, ten, tego... pożyczyłem. Pasi takie tłumaczenie, Synowie Wścibskości? Może teraz kilka słów o tym, kto tu tak naprawdę rządzi.

Władze sprawują Czarni Magowie pod wodzą Zubena, który skrywa się w swym niedostępnym pałacu w Ishtar. W przeciwieństwie do zwykłych mieszkańców, trudno nazwać ich sympatycznymi typkami. Wśród ludu budzą co prawda szacunek, ale na moje oko, to tylko i wyłącznie dzięki swojej bezwzględności i wmawianiu prostaczkom, że tylko oni są w stanie wybłagać łaskę u Beliara, który chroni ich przed klątwą Innosa. Czyli po naszemu, przed słońcem. Każdy, kto posiada jakikolwiek dochód, czy to z handlu, czy z rzemiosła, jest zobowiązany płacić im wysoką daninę, w zamian za którą Czarni Magowie zobowiązują się utrzymywać w krainie porządek i dbać o bezpieczeństwo mieszkańców. Skoro nazywają się wciąż Magami, wychodzi na to, że nadal są w stanie w jakiś sposób rzucać zaklęcia. Trzeba będzie o tym powiedzieć biednemu Miltenowi, może uda mu się dzięki temu w jakiś sposób odzyskać moce? Wracając do Czarnych Magów. Mówiłem już, że są bezwzględni? Tak? No to dodam do tego, że są strasznymi ksero... ksanty... no fobami są. Ujrzałem tę ich całą świątynię, fakt, robi wrażenie, to i pozwiedzać chciałem. A nuż jakiś niepotrzebny im duperelek będzie się w zapomnianym kącie kurzył. No to pozwiedzać troszkę chciałem. Myślicie, że mnie wpuścili? Ja do nich grzecznie, a oni od razu z pyskiem: żem niegodny, niewierny, że obcych nie wpuszczają. I jeszcze, że jak może sobie zasłużę, to kto wie... No dobra, pomyślałem sobie, świątynia fajna i obiecująca, ale w tyłki wam niemilcy włazić nie będę. To i zebrałem swój w troki ruszając na wschód, do Ishtar.

Tutaj wspomnę wam jeszcze o jednej grupie ludzi, którzy zamieszkują te tereny. To koczownicy, nomadzi, którzy żyją w sercu pustyni, przenosząc swoje obozy wraz z całym dobytkiem tam, gdzie chcą i kiedy chcą. Wśród innych mieszkańców Varantu budzą oni strach i respekt, nie mniejszy niż Czarni Magowie. Nie uznają żadnych granic i podziałów, ci Synowie Pustyni za największą wartość uważają wolność i niezależność. Kiedy potrzebują czegoś, a nie może im tego dać pustynia, po prostu udają się do najbliższej osady i zabierają to mieszkańcom. Muszę przyznać, że nawet podoba mi się ta filozofia życia. Szkoda tylko, że pociąga to za sobą tyle ofiar. A są przecież inne sposoby. Profilaktycznie więc starałem się unikać ich obozowisk. Wiecie, przezorny i tak dalej. Koniec, końców dotarłem tu, do Mora Sul, po drodze spotykając, wyobraźcie sobie paru starych znajomych. Kogo? Nie, nie, Synowie Ciekawości. Tego wam nie powiem. Chcę zrobić niespodziankę swoim przyjaciołom. Ale zaraz... widzicie tych dwóch strażników? Czemu oni tak dziwnie na mnie patrzą. Ojojoj! Chyba będzie gorąco! Trzeba zwijać manatki, zanim się je straci. Do zobaczenia w spokojniejszych czasach! Ishtar! Przybywam!

GramTV przedstawia:

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!