W samo południe

Lucas the Great
2006/06/13 12:00

Adaptacje, których nie ma

Adaptacje, których nie ma

Jakoś tak jest, że autorzy gier komputerowych, którzy bardzo chętnie szukają inspiracji w książkach fantastycznych, rzadko czynią to bezpośrednio. Inaczej mówiąc: nie mamy w branży zbyt wielu adaptacji. To w zasadzie nawet eufemizm – po prostu jest ich tak mało, że trudno je zauważyć. Jako zagorzały fan fantastyki, pożeracz literatury (od czasu do czasu również autor), nie wiem doprawdy, czy bardziej się tym smucić, czy cieszyć.

Powiedzmy sobie szczerze: w zasadzie jedynie fantastyka nadaje się na pożywkę dla twórców gier. Tak zwana literatura głównego nurtu, to od wielu lat nic innego, jak tylko swoiste eksperymenty z prozą. Najlepsze pozycje dostarczają wielu przemyśleń, większość to jedynie tanie dywagacje i swoisty, wybaczcie dosadność, onanizm psychiczny, podany w udziwnionym sosie warsztatowym. Fantastyka to fabuła i sztywne zasady techniczne tworzenia tekstu. Tu nie ma miejsca na pisanie bez znaków interpunkcyjnych, eksperymenty z układem zdań i tym podobne zabiegi estetyczne, czasem świadczące o mistrzostwie pióra, zwykle dowodzące jednak niezrozumienia kardynalnych zasad wykonywanego rzemiosła.

Gra komputerowa potrzebuje fabuły (nie mówię tu o wszelakich Tetrisach, ma się rozumieć). Czasem wystarczy jej tyle co kot napłakał (vide Dungeon Siege), zwykle jednak gracze oczekują czegoś więcej. Zdarzają się też w naszej branży tytuły, których linia fabularna zwala z nóg i potrafi przyćmić niejedną książkę – że wspomnę choćby Homeworld 2, czy Syberię. Tak, nieprzypadkowo pojawił się ten drugi przykład, bo zamierzam stworzyć pewną teorię: do wiernej adaptacji literatury konieczna byłaby przygodówka. A że te nie mają się ostatnio najlepiej jako gatunek, to raczej na przełom wielki nie ma co liczyć.

Poza kręgiem przygodówek zdarzają się czasem rodzynki, ale te już można zliczyć na palcach jednej ręki niemalże. Na dodatek mamy tu do czynienia z adaptacją świata przedstawionego raczej, niż samej fabuły. Nie wiem, czy to przypadek, czy znak od jakichś bogów, ale takie Koło Czasu Roberta Jordana doczekało się adaptacji – do dziś wielu fachowców uznaje tą grę za jedną z kilku najbardziej niedocenionych w historii. Nie słyszeliście o niej? Nic dziwnego, mało kto słyszał, choć śmigała na doskonale użytym silniku Unreala i dzięki temu powalała, jak na swoje czasy, oprawą graficzną. Była też bardzo nowatorska, bo twórcy chcieli oddać jak najwięcej elementów specyficznych dla cyklu powieściowego Jordana. Być może to ta oryginalność wykopała jej grób, kto wie?

W Polsce mamy Wiedźmina, na którego rozsądną ocenę przyjdzie nam jeszcze poczekać. Z tego co można się dowiedzieć od twórców gry, starają się oni być jak najbliżsi wizji Andrzeja Sapkowskiego, ale nie w sposób najbardziej oczywisty – postanowili zrozumieć źródła i inspiracje autora, by dopisując nowy rozdział do jego historii, zachować spójność wizji i nie popełnić żadnego faux pas. To na razie tylko słowa, na efekty jak wspomniałem jeszcze poczekamy, ale ogólnie takie podejście budzi mój szacunek, jako człowieka pióra.

GramTV przedstawia:

Pozostaje oczywiście technika obejściowa. Jeśli książka zawędruje na jakieś biurko decydenckie w Hollywood, to można szybko się spodziewać gry na licencji przebojowego i kasowego (innych tam się nie robi, czyż nie?) filmu. Fakt, że pojęcie „licencjonowany gniot” nie powstało przecież bez przyczyny, mógłby zamknąć od razu ten temat, gdyby nie pewne szlachetne wyjątki. Czasem, sporadycznie pojawiają się perły. Za przykład posłuży mi tu genialny Blade Runner, gra której autorzy co prawda sięgnęli przede wszystkim po wizję Ridleya Scotta, ale też wykorzystali takie elementy świata wykreowanego przez Philipa K. Dicka, które w swej adaptacji reżyser pominął.

Gry stosują pewne schematy, są do granic możliwości umowne. Rozwój techniki powinien tu pomagać, ale póki co mam wrażenie, że głównie szkodzi. Koszty produkcji są bardzo wysokie i najwyraźniej zwykle oszczędza się na scenariuszu. Dobra adaptacja prozy to prawdziwa sztuka, trzeba by wynająć fachowca za ciężkie pieniądze – a przecież już tyle się wydało na speców od wodotrysków graficznych...

Taki Tom Clancy, na przykład, zabrał się za firmowanie gier własnym nazwiskiem. Nie są to adaptacje jego książek, lecz scenariusze pisane na potrzeby danego tytułu. Eksperyment dał bardzo ciekawe efekty, bo tło wydarzeń w takim, dajmy na to, Ghost Reconie, jest zawsze barwne, spójne i przemyślane. Co prawda, można odnieść wrażenie, że pisarz idzie w tym miejscu na łatwiznę – po prostu powstaje mu w głowie pewien zarys sytuacji geopolitycznej, a że nie ma akurat gotowego zalążka złożonej fabuły, to utrwala swój pomysł w grze. Tak czy inaczej efekt jest na tyle zacny, że nawet jeśli moje podejrzenia są słuszne (sam nie do końca rozbudowanych pomysłów używałem wielokrotnie, jako głównych wątków w kampaniach RPG, prowadzonych znajomym), to szacunek i tak mu się należy, bo wiele dobrego zrobił dla branży.

Na koniec zastanówmy się jeszcze, czego można się spodziewać w najbliższym czasie. Myślę że dosyć szybko trafi na pecety świat stworzony przez Georga R. R. Martina. Jego bestsellerowa Pieśń Ognia i Lodu doczekała się już licznych adaptacji w światku gier. Mamy Grę o Tron w wersji „papierowego” RPG, kolekcjonerską grę karcianą, strategię planszową – a w drodze jest figurkowy system bitewny. Nad każdym z tych projektów autor czuwa i pilnuje wierności względem swoich książek. Tak więc myślę, że gra komputerowa jest jedynie kwestią czasu. No i raczej nie będzie gniotem. Chyba, że mistrzom świata z naszej branży ingerencja autora będzie na tyle nie w smak, że nawet nie podejmą ryzyka... Czego bym sobie i Wam mimo wszystko nie życzył, bo to kawał świetnej fabuły, szkoda jej nie wykorzystać.

Komentarze
22
Usunięty
Usunięty
14/06/2006 13:28

Ja trochę nie na temat napisze...ale mimo, że może mało jest gier jako adaptacji książek to za to książek na podstawie gier powstaje wiele...i większość niestety to straszne gnioty...np. książka Baldur''s Gate -_-

TYHE
Gramowicz
13/06/2006 23:49
Dnia 13.06.2006 o 14:20, Lucas the Great napisał:

Stare "Fenixy" (niecałą dekadę temu), bodajże listopadowy SFFiH (dawne Science-Fiction), antologia Klubu Tfurcuff "Robimy Rewolucję"... tam można poszukać. Jestem wyjątkowo leniwym autorem, więc dorobek nie jest znaczny i rozrzucony :D Łukasz M. Wiśniewski (podpisałem, żeby ułatwić szukanie ;) )

No tak, jak mi podano na tacy to faktycznie - takie nazwisko było.Heh, samodzielnie nie zajarzyłam, że... :)Niespodziewane, gdzie kogo mozna czasem odnaleźc :)

AgayKhan
Gramowicz
13/06/2006 20:38

Dnia 13.06.2006 o 20:20, Hegemon napisał:

> Aj, aj, taki Prus to się dobrze sprzedawał. Hugo też. I inni tacy. O, Szekspir. Tylko, ze to bylo wieki temu, gdy literatura sila rzeczy skierowana byla do elit, bo tylko elity umialy czytac.

A ja tam bardzo lubię XIX wieczną literaturę. A Szekspir to chyba najlepszy znany mi dramaturg. Lubię też de Vegę i Calderona.




Trwa Wczytywanie