Telewizja NBC wyemitowała reportaż o odkryciach Cheryl Olson, pracującej w Massachusetts General Hospital. Pani naukowiec dowodzi, że brutalne gry wcale nie muszą wywierać złego wpływu na młodzież w wieku szkolnym, ba, cechują się wręcz pozytywnym oddziaływaniem. Oczywiście teza ta jest zgeneralizowana i mogą występować od niej indywidualne odstępstwa, wszystko zależy bowiem od danej jednostki ludzkiej.
"Zauważyliśmy, że większość chłopców w wieku 12-14 lat gra w produkcje oznaczone literką "M" (przeznaczone dla graczy w wieku co najmniej 17 lat - dop. red.), więc pomysł, jakoby były one przyczyną strzelanin lub agresywnego zachowaniu po prostu mija się z prawdą" - twierdzi Olson. Nie wiemy, czy granie w celu wyładowania złych emocji jest dobre czy złe dla danej osoby, jednak podejrzewamy, że jest to zdrowe dla większości dzieci" - dodaje.
Co więcej, badaczka zwraca uwagę, że dzięki grom budują się lepsze relacje międzyludzkie już w młodym wieku. "Dzieciaki bardziej lubią grać z kolegami w tym samym pokoju, lub też przez Internet, więc stereotyp samotnego, brutalnego, zamkniętego w swym pokoju użytkownika nie zaistniał, przynajmniej nie w naszym eksperymencie" - dowodzi. "Gry wideo nie zrujnują ich. Nie pójdą potem na ulicę z bronią. Granie w takie brutalne produkcje to już norma w dzisiejszych czasach. Nie oznacza to oczywiście, że rodzicom musi się to podobać, ale na pewno nie powinni z tego powodu panikować".
Badania pani Olson zostały przeprowadzone na grupie 1200 uczniów, a wyniki zostały opublikowane w magazynie Journal of Adolescent Health. Cóż, coraz wyraźniej czasy, kiedy o całe zło na świecie obwiniano gry, nazywając je jednocześnie pomiotem Szatana, odchodzą w niepamięć. Trzeba jednak zauważyć, że na razie tendencje łagodzące atmosferę wobec wpływu brutalnych gier na młodocianych użytkowników pojawiły się na Zachodzie. A my możemy tylko czekać na kolejny reportaż
pani Beaty Znawczyni-Tematu, jak to chłopak notorycznie grający w
GTA zanożował sąsiada...