Krwawy biznes na wesoło - recenzja filmu Rekiny wojny

Joanna Kułakowska
2016/08/22 18:30
0
0

Wojna to brud, krew i łzy. I czarny humor, który pozwala przetrwać zniszczenia w psychice i nie oszaleć do końca. To także biznes, całkiem intratny.

Ta historia wydarzyła się naprawdę. W latach 2005–2008 dwóch gołowąsów poniżej dwudziestego piątego roku życia odniosło spektakularne sukcesy w handlu bronią, zakasowując starych wyjadaczy i po trosze ośmieszając oficjeli armii Stanów Zjednoczonych. Opowieść o działalności Davida Packouza (Miles Teller) i Efraima Diveroliego (Jonah Hill) zaprezentowana została w konwencji czarnej komedii kryminalnej. Utwór Thodda Phillipsa przedstawia ich błyskawiczną karierę i gwałtowny upadek jako paralelę do filmów gangsterskich, przy okazji obnażając absurdy i korupcję w administracji USA, które nie dość, że umożliwiły im działanie, to jeszcze po wszystkim pozwoliły wykpić się tanim kosztem. Przy okazji jest to również film o pragnieniu wyrwania się z zaklętego kręgu nudnego życia, odetchnięcia pełną piersią i spełnieniu amerykańskiego snu, a zarazem o tęsknocie za dzieciństwem (gdy wszystko wydawało się proste), naiwności i źle ulokowanym zaufaniu, które każą iść za podziwianym kolegą wbrew rozsądkowi i ostrzegawczym sygnałom z otoczenia. Rekiny wojny (w oryginale War Dogs) to obraz pełen kwaśno-gorzkiego humoru, mający znamiona groteski, co uderza tym bardziej, gdy po raz kolejny zdajemy sobie sprawę z faktu, że mamy do czynienia ze wspomnieniami konkretnej osoby, która to wszystko przeżyła.

Krwawy biznes na wesoło - recenzja filmu Rekiny wojny

Warto wspomnieć, iż w rzeczywistości handlarzy było trzech, o czym informuje wydana niedawno książka Guya Lawsona, również nosząca tytuł Rekiny wojny. Film Phillipsa pomija jednak udział Aleksa Podrizki’ego, koncentrując się na Packouzie (narratorze filmowej opowieści) i jego relacji z Diverolim. Dla tego pierwszego wszystko zaczęło się na pewnym pogrzebie, kiedy to po wielu latach rozłąki ujrzał swego dawnego kumpla. Rzeczony od razu mu zaimponował, przypomniał czasy dziecinnej sielanki i bez trudu namówił na imprezkę. Następnie bohater z zachwytem obserwuje Efraima, dla którego strata 300 dolarów na rzecz dilerów nie jest warta nawet splunięcia, ale i tak z przyjemnością pogoni im kota za pomocą karabinu maszynowego, nonszalancko wyciągniętego z bagażnika. Umęczony pracą prywatnego masażysty, umoczony w kiepski interes z kaszmirową pościelą David zostaje uwiedziony wizją niesamowitych zarobków w należącej do Efraima firmie AEY – firmie zajmującej się realizacją małych kontraktów wojskowych, okruszkami spadającymi z wielkiego stołu, przy którym żywią się potentaci tego biznesu. Co więcej, marzenie się spełnia. Nasz bohater nie musi już bać się o przyszłość – o to, czy utrzyma połowicę (Ana de Armas) wraz z dzieckiem i opłaci rachunki. A raczej tak mu się wydaje, dopóki jego udziałem nie staną się też minusy nowego zajęcia – skutki nieznajomości przepisów i naginania prawa, kontakt z bandziorami, przemyt broni przez strefę walk itp. No i najgorsze – stwierdzenie faktu, że jego najlepszy przyjaciel... Stop. Lepiej wszystko obejrzyjcie sobie sami.

Rekiny wojny zrealizowane zostały z werwą i wielkim humorem. Stephen Chin i Jason Smilovic sporządzili naprawdę zgrabny scenariusz. Rozbraja sposób narracji, który ukazuje kolejne etapy rozwoju od nieśmiałego naśladowcy kumpla-gwiazdora do pewnego siebie fachowca, który entuzjastycznie podejmuje się zorganizowania słynnego „Afgańskiego Dilu”. Powala komizm sytuacyjny – wspomniana scena z dilerami, trening na strzelnicy, szalony rajd z Jordanii do Iraku, owiany oparami trawy dialog z przedstawicielami amerykańskiego rządu czy konszachty z albańskimi wojskowymi i półświatkiem oraz wiele, wiele innych. Za dowcipność prezentowanych sekwencji w dużej mierze odpowiada świetnie wcielający się w rolę Diveroliego Jonah Hill. Mimika, niewinne spojrzenie, bucowate gadki i zabójczy śmieszek aktora na końcu symptomatycznych dla tej postaci tekstów sprawiają, że widz nie jest w stanie powstrzymać chichotu. Na uwagę zasługuje również Shaun Toub w roli przemytnika o wdzięcznym pseudonimie Marlboro oraz znany z trylogii Kac Vegas Bradley Cooper jako szycha w handlu bronią – chłodny, nieco socjopatyczny, sprawiający wrażenie osoby z Aspergerem Henry Girard. Tu warto dodać, że reżyser Thodd Phillips odpowiada również za Kac Vegas, tak więc pewne ulotne podobieństwo klimatu nie jest przypadkowe. Miles Teller jako David Packouz sprawdza się całkiem nieźle, jednak nie dorównuje wyżej wymienionym aktorom.

GramTV przedstawia:

Filmowa opowieść Phillipsa rozpoczyna się z hukiem, czyli w dość typowy sposób: zaczynamy od trzęsienia ziemi, a następnie cofamy się w przeszłość i zataczamy koło, by wyjaśnić co doń doprowadziło, po czym biegniemy dalej, by poznać zakończenie. Twórcy podzielili ją na rozdziały – parafrazując – od Zarabia się między wierszami, poprzez Mówienie prawdy jeszcze nikomu nie pomogło i To już nie okruchy, a cały tort, do Mamy wielki problem i To brzmi nielegalnie. Wszystko to przeplatane jest odniesieniami do Człowieka z blizną (ulubionego filmu Diveroliego) oraz kilku innych historii gangsterskich. Wielkim plusem Rekinów wojny jest strona wizualna – cyniczny w wydźwięku wjazd rodem z gry komputerowej ukazujący koszty poszczególnych elementów żołnierskiego ekwipunku oraz płynnie zmieniający się kalejdoskop scenerii: nasycone soczystymi, jaskrawymi, jakby nienaturalnymi barwami widoki Miami, olśniewające feerią świateł Las Vegas, wyblakła, rdzawa pustynia Bliskiego Wschodu czy szare, zimne, emanujące nastrojem postkomunizmu miasto w Albanii. Solidne wrażenie sprawia też montaż, nader ironiczne w wymowie dopasowanie rozmaitych scen i ścieżki dźwiękowej, np. The Passenger Iggy’ego Popa do lotu na Bliski Wschód czy Behind Blue Eyes w wykonaniu Limp Bizkit, gdy po bohaterów przychodzi policja. Wszystko razem składa się na archetypową opowieść o „królach życia”, którzy przegrali królestwo, i o braciach, których zgubiła kłótnia, okraszoną jednak kuriozalną puentą.

Rekiny wojny to film, który warto obejrzeć, tak ze względu na rozrywkę, jaką zapewnia, jak i przekaz od ludzi, którzy wiedzą, co mówią: z punktu widzenia rządów (nie jednostek) w wojnach nie chodzi o patriotyzm lub zagrożoną wolność, lecz przede wszystkim o zastrzyk dla gospodarki (no i oczywiście zarobek spryciarzy). Wojna doi kasę z podatnika, a wierchuszkę interesuje jak najtańszy dil, a nie bezpieczeństwo szeregowego żołnierza. Trochę szkoda, że polski tytuł nie do końca oddaje sens – rekin kojarzy się z potężnym drapieżnikiem pożerającym ofiarę (np. rekin finansjery), podczas gdy nasi bohaterowie są „szczurami” podkradającymi małe, upuszczone pod stół kąski, sforą psów czającą się na resztki. I na koniec mała ciekawostka – w filmie pojawia się jako cameo (wokalista w domu starców) prawdziwy David Packouz.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!