Przy okazji ogłoszenia tych spektakularnych wyników, przedstawiciele Nintendo nie omieszkali po raz kolejny zwrócić uwagi na przyczynę sukcesu kieszonkowego DS-a. A jest nią – według nich - rzecz jasna to, o czym japońska firma trąbi od miesięcy – czyli przyciąganie do elektronicznej rozrywki osób dotychczas nią niezainteresowanych. Cóż, słyszymy to już któryś raz z kolei, ale też w przypadku DS-a trudno się z tym punktem widzenia nie zgodzić (tym bardziej, że w czołówce najchętniej kupowanych tytułów pozostaje Brain Age, produkcja, na którą żaden szanujący się hardcore'owy gracz nie spojrzy).
Przy okazji nasuwa się jednak pytanie – czy historia powtórzy się w przypadku Wii? Czy konsola stacjonarna Nintendo zdoła dorównać DS-owi i w ten sam sposób przyciągnąć do gier nowych odbiorców? Przyznać należy uczciwie, że start ma niezły – w USA sprzęt został już praktycznie wyprzedany, a pierwsze recenzje gier są generalnie pozytywne (chociaż – poza Zeldą, która jest de facto "przerobioną" produkcją na GameCube'a – brak wśród tytułów na Wii jakichś prawdziwych "killerów"). Jest ciepło, ale szalonego entuzjazmu nie widać.Wydaje się więc, że mimo milionów nabywców DS-a i setek tysięcy sprzedanych Wii, jedno pytanie pozostaje wciąż bez odpowiedzi - czy rzeczywiście pomysły (bądź co bądź bardzo ciekawe) Nintendo doprowadzą do zmiany postrzegania elektronicznej rozrywki? A może raczej doprowadzą do wykreowania zupełnie nowej gałęzi, w niczym niepodobnej do tego, z czym aktualnie kojarzymy granie, ale istniejącej równolegle? Tak czy inaczej, jakiś wpływ na obraz branży zapewne będą miały – bo w przeciwnym wypadku będziemy mieli miliony naprawdę wkurzonych graczy, zapędzonych w ślepy zaułek przez szalone wizje marketingowców...