W odpowiedzi na pytanie z sali, Schmidt powiedział, że zindeksowanie wszystkich danych dostępnych na świecie zajęłoby jego firmie 300 lat. Szacuje się, że ludzkość dysponuje aktualnie ok. 5 milionami terabajtów informacji (terabajt = tysiąc gigabajtów), z czego w sieci wygrzebać można jakieś 170 terabajtów. Oczywiście misją firmy Google jest znaczne powiększenie tej liczby. Eric odpowiedział także na związane z tym pytanie, dotyczące kontrowersyjnego projektu przeniesienia w sieć dużej ilości książek. Zapewnił, że jego firma bardzo ostrożnie podchodzi do kwestii ochrony praw autorskich, zaś wyszukiwarka pokazywać będzie jedynie drobne urywki chronionych treści.
No ale tematem konferencji były przecież reklamy, na nich też koncentrowała się większa część wystąpienia Erica. Zwrócił on uwagę na coraz szybszy rozwój internetowych reklam i ich przewagę nad tradycyjnymi formami marketingu. Przyznał, że kiedy zaczynał pracę w firmie, patrzył na to wszystko trochę inaczej, z punktu widzenia klienta. Nie sądził, że ludzie naprawdę klikają w te wszystkie reklamy. A okazuje się, że tak - płatne ogłoszenia w sieci mają sporą wartość, trzeba je tylko umieć właściwe dobrać. Dzięki temu, że reklamom internetowym bardzo łatwo mierzyć skuteczność, można pracować nad coraz lepszym dopasowaniem ich do konkretnego odbiorcy. Decyzja o tym jakie ogłoszenia oglądać coraz bardziej należy do klienta. "Trzydzieści lat temu to my decydowalibyśmy o tym jakie reklamy pokazywać. Teraz decyzję podejmuje odbiorca".
A czy duże zainteresowanie internetową reklamą doprowadzi w końcu do tego, że nie będzie w sieci miejsc wolnych od płatnych ogłoszeń (już teraz ciężko takie znaleźć)? Schmidt uważa, że może powstać osobna, "płatna strefa" Internetu, wolna od reklam, za to wymagająca od odwiedzających uiszczania pewnych drobnych (mniej lub bardziej) opłat. Łatwo jednak wywnioskować, że całkowita ucieczka od komercjalizacji sieci jest już niemożliwa. Smutne - być może - ale prawdziwe.