Przypomnijmy - przepis przewiduje dla sprzedawców kary w wysokości 1000 dolarów, jeżeli pozwolą sobie na oferowanie nieletnim zbyt brutalnych gier. Poza tym takie tytuły mają mieć dodatkowe oznaczenie w postaci naklejki z dużą białą osiemnastką o wymiarach 5 na 5 cm. Dwukrotnie większych niż w przypadku standardowo stosowanych oznaczeń ESRB.
Co również warte przypomnienia, ustawa sama definiuje niewłaściwe dla młodych ludzi produkty, nie korzystając z istniejących systemów. Podług tej definicji niedozwolone są "gry w których wśród opcji dostępnych graczowi znajduje się zabijanie, okaleczanie, ćwiartowanie lub czynności seksualne na obrazie istoty ludzkiej". Tak się śmiesznie składa, że w tę definicję łapią się chyba wszystkie gry dotychczas dozwolone od lat 17 oraz część tytułów przeznaczonych teoretycznie już dla nastolatków.
Na decyzję gubernatora błyskawicznie zareagowała ESA (Entertainment Software Association), jedna z największych amerykańskich organizacji zrzeszających przedstawicieli growej branży, odpowiedzialna za system ograniczeń wiekowych ESRB. Według niej, ustawa narusza słynną Pierwszą Poprawkę i niemal świętą w USA wolność słowa, a głównym powodem jej wprowadzenia są doraźne korzyści polityczne (fakt faktem - Arnoldowi, odpowiedzialnemu za szereg niepopularnych cięć budżetowych, poparcie potrzebne jest teraz jak tlen). ESA zapowiedziała walkę o uznanie ustawy za niezgodną z konstytucją.
Kalifornia to nie pierwszy amerykański stan w którym podejmuje się takie niekorzystne dla growej branży decyzje. Dołączyła do Michigan i Illinois, w których podobne przepisy działają już od jakiegoś czasu. Podobne kroki rozważają też politycy w Oklahomie i Mississippi. A że - parafrazując stare powiedzenie - "co Amerykanin wymyśli to Polak polubi", to zapewne niedługo do roboty wezmą się rodzimi politycy.