Wolfenstein: Gra planszowa - megarecenzja. Więcej niż strzelanka

Patryk Purczyński
2022/04/08 09:00
2
0

Polskie Archon Studio zapewne nie bez trudu zdobyło licencję na Wolfensteina. Sprawdzamy, czy planszówka z Blazkowiczem i spółką godnie reprezentuje legendarną markę.

Przedsionek piekła

Przedsionek piekła, Wolfenstein: Gra planszowa - megarecenzja. Więcej niż strzelanka

Urodziłem się bez smykałki do modelarstwa. W swoim życiu skleiłem łącznie jeden model. I to nie do końca. Nie lubię tego robić, nie potrafię, nie mam cierpliwości. Dlaczego w ogóle o tym piszę? Ponieważ w wydaniu sklepowym Wolfenstein: The Board Game każdy we własnym zakresie musi poskładać figurki z małych, plastikowych części (osoby, które wsparły grę na Kickstarterze otrzymują je już złożone). Figurek jest ponad 50, części przypadających na każdą od pięciu w górę. A trzeba je jeszcze wypchnąć z wyprasek, przy czym słowo “wypchnąć” nie implikuje najbezpieczniejszego rozwiązania dla dobrostanu samych części. Są one dość mocno przyspawane do konstrukcji wypraski i przy wypychaniu na pałę mogą się zwyczajnie połamać. Do poskładania figurek niezbędny okazał się także klej. Większość elementów nie trzyma się siebie wzajemnie jak zabawki z jajka niespodzianki. Kleju w pudełku nie ma, trzeba dokupić samemu.

Proces składania figurek zwłaszcza na początku okazał się dla mnie zadaniem przytłaczającym, żeby nie powiedzieć katorgą. Była krew (zaciąłem się nożykiem przy wycinaniu części z wyprasek), był pot, a łzy zastąpiły odciski na palcach. Po jakimś czasie, gdy nabrałem większej wprawy, szło już jednak całkiem sprawnie. Nie zmienia to faktu, że złożenie wszystkich modeli zajęło mi kilka godzin, a ja jestem raczej człowiekiem wygodnym, który chce po prostu wyjąć grę z pudełka i zacząć grać. Rozmawiałem o tym z kilkoma osobami. Niektóre dzieliły mój pogląd i zastanawiały się, jak w ogóle można tym zadaniem obarczać konsumenta. Inne wręcz przeciwnie, możliwość samodzielnego złożenia figurek postrzegały jako bonusową atrakcję. Dlatego też uznałem, że najbardziej sprawiedliwe będzie, jeśli wyjmę ten aspekt poza nawias oceny końcowej. Wspominam o tym przede wszystkim po to, żeby każdy wiedział na co się pisze decydując się na zakup edycji sklepowej planszowego Wolfensteina. Dość już jednak tych żali, przejdźmy wreszcie do meritum.

Powrót do zamku Wolfenstein

Powrót do zamku Wolfenstein, Wolfenstein: Gra planszowa - megarecenzja. Więcej niż strzelanka

W Wolfenstein: The Board Game gracze wcielają się w dobrych znajomych z gier wideo, a konkretnie tych gier gdy marką opiekowało się już studio MachineGames. Nie mogło zabraknąć B.J.-a Blazkowicza, któremu w misji zgładzenia nazistów towarzyszą Anya Oliwa, Set Roth, Bombate, Klaus Kreutz i Max Hass. Gra ma strukturę kampanii podzielonej na dziesięć scenariuszy. Na każdy z nich wyrusza oddział złożony z czterech bohaterów. Nie jest to więc w żaden sposób uzależnione od liczby uczestników rozgrywki. Jeśli nie uda się uzbierać czteroosobowego grona, i tak należy rozdzielić między wszystkich graczy cztery wybrane postacie - ni mniej, ni więcej. Pod tym względem, jak i pod kilkoma innymi, Wolfenstein przypomina szalenie popularny cykl planszówek Zombicide. Osobiście preferuję wariant skalowania się w zależności od liczby osób przy stole. Wówczas można uniknąć sytuacji, gdy jeden gracz musi kontrolować więcej bohaterów. Zwłaszcza w sytuacjach, kiedy do opanowania są cechy specjalne czy dodatkowy ekwipunek, może to powodować zamieszanie, a na pewno wymaga dużo większej koncentracji. Nie jest to jednak jakaś wielka wada, a co najwyżej preferencja.

Każdy z bohaterów opisany jest kilkoma podstawowymi statystykami: punktami życia i pancerza, liczbą akcji do wykonania oraz celnością, która przekłada się na liczbę kości używanych w momencie ataku. Do tego każdy ma przypisaną startową broń. Ta ma określony zasięg, rodzaj amunicji, celność, czyli liczbę kości dodawaną do puli bohatera, a także koszt użycia wyrażony w punktach akcji. Bohaterowie są też zróżnicowani pod względem specjalnych atrybutów, pozwalających wykonać heroiczne akcje. Te wszystkie aspekty sprawiają, że czuć naprawdę sporą różnicę w grze poszczególnymi postaciami. Działa to na duży plus, ale ciągnie też za sobą drobne mankamenty w postaci nierównego balansu poszczególnych bohaterów. Nie wyobrażałem sobie rozegrania misji bez udziału Blazkowicza, który startowo dysponuje aż pięcioma kośćmi oraz Anyi Oliwy, która dzięki swojej broni nie dość, że może atakować z odległości aż sześciu pól, to jeszcze obrażenia na pancerz może przekształcać w rany bezpośrednie.

GramTV przedstawia:

Tak naprawdę każdy ma jednak wyróżniające go cechy, które mogą się przydać w zależności od okoliczności. Duży nacisk położono na aspekty kooperacyjne, co bardzo doceniam. Dzięki swoim umiejętnościom specjalnym bohaterowie mogą się wzajemnie chronić na różne sposoby - czy to poprzez uniemożliwienie ataku przeciwnikom, czy blokując obrażenia, jakie miałby otrzymać jeden z kompanów, a nawet poprzez dzielenie się ekwipunkiem w sposób, jakiego podstawowe zasady nie przewidują. Kolejnym zabiegiem uderzającym w tony współpracy jest możliwość uratowania wykrwawiającego się stronnika. Gdy straci on wszystkie punkty zdrowia, zanim nastąpi jego kolejna tura inna postać może poświęcić otrzymany na początku misji żeton ratowania życia, by ocalić go przed śmiercią. W ten sposób bohater odzyskuje wszystkie punkty zdrowia i pancerza. Dzięki wszystkim tym zabiegom Wolfenstein: The Board Game staje się grą, w której nie tylko przemy przed siebie i strzelamy do nazistów, ale też rozglądamy się na boki, starając się zaasystować pozostałym. Ponieważ liczba punktów akcji jest ograniczona, dochodzi aspekt rozsądnego zarządzania nimi i decyzyjność w zakresie ich zagospodarowania i wydatkowania posiadanych żetonów, które są niezbędne do posiłkowania się umiejętnościami specjalnymi.

W korzystaniu z różnego rodzaju udogodnień przeszkadza jednak czas. Na każdy scenariusz przewidziana jest określona liczba rund, w której trzeba osiągnąć wszystkie cele. Początkowo byłem nieco zdziwiony, że taki mechanizm pojawił się w planszowym Wolfensteinie, ale to celowy zabieg, który pcha graczy do przodu i nie daje im zbyt wiele marginesu na przegrupowanie. To zupełnie jak w cyfrowym oryginale, gdzie cały czas przemy przed siebie, za plecami zostawiając jedynie kałuże krwi i zwłoki nazistów. W niektórych misjach upływ czasu dało się odczuć bardziej (ba, zdarzyło mi się nawet zawalić scenariusz przez to, że nie zdążyłem zrealizować wszystkich celów!), w innych bufor pozostawał wystarczająco duży. Wiele zależy też od konstrukcji lokacji, bo tutaj 10 rund w jednej misji nie równa się dziesięciu rundom w innej. Układ kafelków i rozstawienie na nich wrogów jest kluczowe dla faktycznego czasu, jakim dysponujemy.

Komentarze
2
Ramirez
Gramowicz
09/04/2022 15:40

Cieszę się, że pomimo obaw gra zebrała dobra ocenę. Ja jestem na etapie klejenia figurek, więc zbytnio nie mogę ocenić, ale zgadzam się z jednym punktem w minusach - długo to trwa :D

Niakadan
Gramowicz
09/04/2022 02:15

Fajnie że planszówka ale te cenzury obleśne nie potrzebne