Szok i niedowierzanie – recenzja Final Fantasy XVI

Jakub Zagalski
2023/06/21 16:01
5
1

O tym, że seria Final Fantasy stale ewoluuje, nie trzeba nikogo przekonywać. Ale tak przełomowych i zaskakujących zmian jak w “szesnastce” się nie spodziewałem. I to często zmian na lepsze.

Szok i niedowierzanie – recenzja Final Fantasy XVI

Pisanie o przełomowych zmianach na lepsze nie oznacza, że poprzednie gry z Final Fantasy w tytule uważam za złe czy ogólnie gorsze. Bogiem a prawdą w każdej z nich znajduję więcej pozytywów niż negatywów - czy to w przypadku świeżego w wielu aspektach Final Fantasy XV, rewolucyjnego w podejściu do klasyki remake’u Final Fantasy VII czy Crisis Core: Final Fantasy VII REUNION. Tak naprawdę największy niesmak odczuwam na myśl o trylogii “trzynastek”, ale zostawmy tę zamierzchłą przeszłość, bo oto nadeszła szesnasta “duża” część Final Fantasy, która wnosi masę świetnych rozwiązań, a przede wszystkim zupełnie nowe spojrzenie na tę serię.

Przed premierą Final Fantasy XVI było często zapowiadane jako mroczniejsza i poważniejsza odsłona kultowego cyklu. Taka, której bliżej do “Gry o tron” niż ratowania świata przez emo-bohatera i jego kolorowej kompanii. Na marginesie, nie wiem, jak dużą inspiracją był dla Japończyków hit George’a R.R. Martina, ale gdy zobaczyłem na ekranie poczciwego wielkoluda, mającego w nosidle na plecach jednego z bohaterów, a obok wielkiego wilka, to wydało mi się to dziwnie znajome...

Memiczne hasło “szok i niedowierzanie” towarzyszyło mi podczas pierwszych godzin gry, po której w życiu bym się nie spodziewał bardzo sugestywnie pokazywanej przemocy, rozlewu krwi i rzucania mięsem na lewo i prawo. Przypomnijmy, że Final Fantasy XVI jest pierwszą odsłoną serii, która doczekała się oficjalnego tłumaczenia na język polski w warstwie tekstowej (dubbing tylko w wersji angielskiej i japońskiej). Co samo w sobie jest świetnym i pożądanym ruchem. Ale niestety nie obyło się bez zgrzytów. Weźmy chociażby wulgaryzmy, których w pierwszych godzinach jest naprawdę sporo. Pojedynczy “fuck” tłumaczony na “k...a” czy nazywanie kogoś “cock”, czyli “ch...em” (tak, to jest to nowe Final Fantasy!) jest zrozumiałe. Ale gdy postać biegnie niczym Nathan Drake w finale jednej ze swoich przygód i wszystko wali jej się na głowę, to z ust raczej nie płynie mantra: “ch..., ch..., ch..., ch...”. A właśnie tak przełożono dźwięczne “fuck” powtórzone szybko kilka, jeśli nie kilkanaście razy na jednym wydechu.

Dodatkowo w niektórych kwestiach można było złagodzić tłumaczenie, bo jednak “shit” to nie ten sam ciężar co “fuck”, a polski tłumacz zastępował oba wyrazy “k...ą”. Podobna przesada występowała w sformułowaniach pokroju “bloody hell”, któremu bliżej do “cholery” niż mocniejszego stwierdzenia z gry, które musiałbym wykropkować.

GramTV przedstawia:

Rzucanie mięsem to jedno, ale podlewanie go litrami świeżo przelanej krwi zrobiło na mnie nie mniejsze wrażenie. Już na wstępie mamy podrzynanie gardeł, brutalne egzekucje i inne tego typu ujęcia, których nigdy wcześniej nie połączyłbym z logiem Final Fantasy. Początek jest naprawdę bardzo mocny. I choć nie mam na myśli gore z wyrywaniem flaków przed oczami gracza, to jedna scena z dzieckiem (spokojnie, nie będzie spoliera) jest – mówiąc eufemistycznie – dużym krokiem naprzód w stosunku do pamiętnej sekwencji z Aeris i Sephirothem.

Akcja Final Fantasy XVI rozgrywa się na kilku płaszczyznach czasowych. Narracja jest nieliniowa i już od samego początku skaczemy po różnych momentach z życia Clive’a Rosfielda. Członka rodziny książęcej, który ma za zadanie zostać obrońcą (dosłownie Tarczą) następcy tronu, czyli swojego młodszego brata imieniem Joshua. W świecie Valisthea sukcesja nie opiera się bowiem na pierworództwie jak w typowym quasi-Średniowieczu. Młody Joshua ma objąć władzę po swoim ojcu, gdyż jest Dominantem, czyli swoistym “nosicielem” mocy Feniksa.

Feniks jest jednym z Eikonów, które stanowią odpowiednik Summonów, Aenów, Esperów itd. znanych z innych gier Final Fantasy. Twórcy postawili na sprawdzone schematy, dzięki czemu oprócz ognistego Feniksa mamy też Ifrita, Shivę czy Odina. Ale w przeciwieństwie do Summonów z klasycznego Final Fantasy VII, Eikony są bardzo mocno wpisane w fabułę i konstrukcję świata przedstawionego. Stanowią wręcz fundament głównego wątku, a nie są jedynie potężnym “zaklęciem”, które wykorzystuje się od czasu do czasu w trakcie walki.

Komentarze
5
dariuszp
Gramowicz
22/06/2023 11:12
xguzikx napisał:

Jeśli dobrze pamiętam, to już w pierwszych minutach nawalamy się Feniksem (przedsmak późniejszej sekwencji) ;)

W teorii tak ale w praktyce atak wymaga tylko trzymania przycisku i raz na ruski rok robisz unik który nie ma znaczenia. Później przynajmniej trzeba odrobinę celować.

Co do systemu walki - Stranger in Paradise oczywiście znam (jest na gram.pl moja recenzja), jednak pomijam tę grę w kwestii ewolucji głównej serii, bo to po prostu jeden ze spin-offów. Tak samo nie biorę pod uwagę tego, co się wyrabiało w Dissidiach, Tacticsach itd.

Ja na to patrzę liniowo. Tzn ostatnie kilka Final Fantasy skłaniały się właśnie w kierunku akcji więc pchanie się dalej w akcję mnie nie dziwi.

System walki w XVI jest dla mnie kolejnym krokiem w kierunku "czystego" action RPG. Bo o ile w XV czy VII Remake było dynamicznie i bez tur, to jednak cały system był bardziej "taktyczny" i przede wszystkim drużynowy. A XVI to taki uproszczony (w porównaniu chociażby z DMC) slasher, gdzie liczą się wymierzone kontry i uniki, a nie tylko wydawanie komend

Czy ja wiem? Patrzyliśmy na słabości przeciwnika by je wykorzystać. Tu, przynajmniej na początku bardziej patrzymy na kontry i riposty.

GreatPretender
Gramowicz
22/06/2023 06:00

"niemniejsze"

nie mniejsze 

GreatPretender
Gramowicz
22/06/2023 05:59

" mnie niemniejsze wrażenie"​

nie mniejsze 




Trwa Wczytywanie