Recenzja filmu Tyler Rake 2. Trochę Stevena Seagala, trochę Johna Wicka

Radosław Krajewski
2023/06/15 14:00
1
1

Po trzyletniej przerwie nowy bohater kina akcji powrócił w kolejnej przygodzie. Oceniamy, czy Tyler Rake 2 ma szansę stać się następnym Johnem Wickiem.

Piątkowy wieczór z kanałem telewizyjnym

Nawet Netflix nie spodziewał się, jak wielkim sukcesem stanie się pierwsza część Tylera Rake’a. Film kończy się w sposób, który nie zapowiada żadnej kontynuacji, jakby historia bohatera granego przez Chrisa Hemswortha dobiegła końca. Produkcja jednak cieszyła się ogromną popularnością, nie tylko za sprawą głównej gwiazdy, która po premierze dwóch części Avengersów była akurat na topie, ale również za sprawą braci Russo, którzy stali się najgorętszymi nazwiskami w Hollywood. Tyler Rake do dzisiaj znajduje się na liście dziesięciu najpopularniejszych filmów Netflixa. Platformie nie pozostało więc nic innego, jak dosłownie, przywrócić do życia swojego nowego bohatera kina akcji i wysłać go na kolejną niebezpieczną misję, która wyraźnie ma rozbudowywać uniwersum w podobny sposób, jaki uczyniono to w Johnie Wicku. Ale czy Tyler Rake 2 jest aż tak dobrym filmem, aby kontynuowanie serii miało sens?

Piątkowy wieczór z kanałem telewizyjnym, Recenzja filmu Tyler Rake 2. Trochę Stevena Seagala, trochę Johna Wicka

Historia rozpoczyna się w tym samym momencie, w którym kończy się poprzedni film. Ciężko ranny Tyler Rake (Chris Hemsworth) spada z mostu, zostając w ostatnich chwili uratowanym. Trafia do szpitala, gdzie przez wiele miesięcy znajduje się w śpiączce. Po obudzeniu rozpoczyna długie leczenie i rehabilitację, aby wrócić do żywych. Nik Kahn (Golshifteh Farahani) wraz z bratem Yazem (Adam Bessa) zabierają Tylera do odosobnionej chatki w górach daleko od wszelkiej cywilizacji. Po jakimś czasie Rake’a odwiedza tajemniczy zleceniodawca (Idris Elba), który oferuje mu kolejną pracę. Bohater ma za zadanie uratować z gruzińskiego więzienia siostrę swojej byłej żony wraz z jej dziećmi, która wżeniła się w lokalnego gangstera. Tyler znów zbiera swój zespół, aby tym razem wykonać najbardziej osobistą misję w swoim życiu.

Joe Russo kolejny raz udowodnił, że nie jest dobrym scenarzystą i Marvel podjął dobrą decyzję, aby bracia nie pisali historii do superbohaterskich produkcji studia. Może nie jest to taka porażka, jak przy okazji The Gray Man, ale już pierwsze minuty udowadniają, że Tyler Rake 2 jeżeli czymkolwiek będzie mógł się obronić, to widowiskową akcją i ewentualnie bohaterami, ale na pewno nie narracją i opowieścią, której zdecydowanie bliżej do taśmowo kręconych za kilka dolarów akcyjniaków ze Stevenem Seagalem. Dla fanów takich filmów będzie to zapewne spory plus, że pretekstowa historia, schematyczni złoczyńcy i fabularne rozwiązania nie przeszkadzają w tym co najważniejsze, czyli samej akcji.

GramTV przedstawia:

Problem w tym, że Tyler Rake 2 wyraźnie chce podzielić sukces Johna Wicka i na każdym kroku próbuje rozbudowywać przedstawiony świat, jednocześnie nie zapominając o głównym bohaterze. Z jednej strony otrzymujemy bezimiennego zleceniodawcę, który pojawia się raptem dwa razy, czy kolejne postacie, które z pewnością mogłyby wrócić w następnych odsłonach serii lub spin-offach, ale z drugiej strony twórcy chcą sprowadzić historię do bardziej osobistego wymiaru dla Tylera Rake’a, nie bojąc się odkrywać kolejnych warstw jego trudnej przeszłości. Fabuła o ratowaniu członków byłej rodziny mogłaby przełożyć się na emocjonujący dramat, ale niestety nie u Russo. Wątek ten został całkowicie położony i w żadnym momencie nie potrafi ekscytować, na czym traci sam bohater, który wciąż służy głównie jako maszyna do zabijania.

Twórcy dwoją się i troją, aby Tyler Rake pomimo swoich nadludzkich umiejętności przetrwania, stał się równie ciekawą postacią współczesnego kina akcji, jak John Wick. Przy takim scenariuszu i braku reżyserskiej wyobraźni Sama Hargrave’a jest o to raczej trudno. Tam, gdzie Keanu Reeves wraz z Chadem Stahelskim potrafili rozrysować charakter swojego bohatera, nadać mu ludzkich cech z mnóstwem dylematów i słabości, przy jednoczesnym budowaniu jego legendy i mitologii całego świata, które idealnie ze sobą współgrały, to Chris Hemsworth i Hargrave jedynie nieudolnie kopiują, nie poświęcają wystarczająco dużo czasu, aby zaprezentować zachodzące zmiany w swoim bohaterze, nakreślić i rozwinąć jego relacje z innymi bohaterami, a już tym bardziej, z antagonistą, który jest tak bardzo do zapomnienia, że równie dobrze można byłoby nazwać go „randomowym złoczyńcą ze wschodu”, a nic by to nie zmieniło.

Komentarze
1
TobiAlex
Gramowicz
20/06/2023 01:22

Czemu nie ma opcji negatywnej oceny recenzji?