Recenzja Death’s Door. Byłem pewien, że takich gier nie ma już sensu robić

Kamil Ostrowski
2021/08/12 10:00
0
1

Jeśli brakowało Wam niezobowiązującego, ale porządnego, uroczego i bajkowego indyka w rzucie izometrycznym, to Death’s Door jest najlepszą pozycją w tej kategorii od lat.

Zelda w kruczym uniwersum

Zelda w kruczym uniwersum, Recenzja Death’s Door. Byłem pewien, że takich gier nie ma już sensu robić

Pamiętacie Bastion? Dla mnie to była jedna z pierwszych niezależnych produkcji, która autentycznie mnie urzekła. Mająca już ponad dekadę produkcja Supergiant Games zachwycała narracją, stylem graficznym, muzyką, ale także świetną, chociaż nieskomplikowaną, mechaniką walki czy eksploracji. Wszystko to składało się na niezapomnianą podróż przez magiczny świat przedstawiony. Ostatnimi laty mam wrażenie, że chociaż produkcje niezależne na stałe zagościły w świecie gamingu, tak zmieniła się ich definicja, a my dostajemy coraz więcej generycznych “symulatorów czegokolwiek”, survivalowych otwartych światów, wiecznie pogrążonych w systemie wczesnego dostępu, a coraz mniej perełek, cierpliwie przygotowywanych przez lata w małych zespołach. Wciąż jednak można trafić na takie cuda jak Death’s Door.

Historia przedstawiona w grze z początku prezentowana jest w sposób dosyć enigmatyczny, jednak szybko nabiera kształtów, a z czasem staje się wręcz bogata w treść i zwroty akcji. Pierwszych kilka kwadransów rzuca nas w dziwaczny, świat w którym kruki pełnią rolę łowców dusz, starających się odebrać je opornym istotom. Im trudniejszy do pokonania stwór, tym nagroda bardziej wartościowa. Nam szybko przypada zadanie otwarcia tajemniczych (i tytułowych) drzwi, do czego potrzebne nam będą dusze trzech najpotężniejszych wrogów w okolicy. Tak oto zaczyna się przygoda małego kruka, nieustępliwie wykonującego fikołki i machającego krwistoczerwonym mieczem.

GramTV przedstawia:

Przygoda z Death’s Door wiąże się z odwiedzeniem trzech różnych światów, które kończą się odblokowaniem trzech umiejętności i pokonaniem trzech kolejnych bossów. Tutaj wychodzi z produkcji stworzonej przez maleńkie studio Acid Nerve pokrewieństwo z gatunkiem medroidvania, ponieważ odblokowywanie kolejnych umiejętności pozwala nam na otwarcie nowych ścieżek, które nadadzą sens delikatnemu backtrackingowi, a przede wszystkim sprawią, że po przejściu gry w trybie standardowym, będziemy chcieli do niej wrócić, aby na spokojnie zebrać wszystkie dodatkowe przedmioty, a także zwiedzić każdy zaułek i zakamarek. Znajdziek do wyszperania jest sporo, zgarnąć możemy zarówno dodatki ułatwiające grę, jak i bibeloty z których dowiemy się więcej o fabule gry.

Jeżeli chodzi o eksplorację i walkę, to przywołuje ona słuszne skojarzenia z serią Zelda. Akcję obserwujemy z lotu ptaka (hueh), biegamy, robimy uniki, walczymy z większymi i mniejszymi przeciwnikami, a także niszczymy wybrane elementy otoczenia, takie jak skrzynie, garnki czy formacje grzybów bądź lodu. Podstawowym narzędziem siania zniszczenia są miecz i łuk, jednak z czasem możemy znaleźć inne bronie, pomiędzy którymi przełączamy się przy użyciu okna ekwipunku czy kryształy powiększające nasz zapas punktów zdrowia i mocy. Wraz z postępami w kampanii dostaniemy do dyspozycji także nowe umiejętności, które pozwolą nam na dokładniejszą eksplorację otoczenia, jak również ubogacą potyczki z wrogami.

Warto wspomnieć również okazjonalne spotkania z NPCami. Nasze drogi skrzyżują się chociażby z podróżnikiem z garnkiem zamiast głowy czy z matką lasu, wyglądającą jak żywcem wyciągnięta z nigdy nie stworzonej kontynuacji anime Księżniczki Mononoke. Zamienimy z nimi parę słów, co pozwoli się wczuć lepiej w zakręcony klimat gry, aczkolwiek nie liczcie na żadne konwersacje czy zadania poboczne.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!