Diuna: Część druga – recenzja filmu. Uwierzcie, a zostaniecie nagrodzeni

Radosław Krajewski
2024/03/01 12:00
9
1

Czy mesjasz kina science fiction właśnie nadszedł? Oceniamy drugą część Diuny.

Moja pustynia…

W erze wszędobylskiego chłamu, robienia produkcji pod linijkę, czy z całym zestawem wytycznych postawionym przez prezesów wytwórni, pierwsza część Diuny była filmem wręcz pochodzącym z innych czasów. Denis Villeneuve zrealizował własną wizję historii spisanej przez Franka Herberta, nie oglądając się na nową hollywoodzką modę, którą widzowie mają już serdecznie dość. Chociaż film zadebiutował w trudnym okresie, to i tak zdołał przyciągnąć wiele osób do kina, a swoją dodatkową popularność zawdzięcza streamingowi. Ale przy Diuna: Część druga nie ma już żadnych wymówek, aby nie obejrzeć filmu na ogromnym ekranie i w pełni poczuć majestat oraz epickość świata wykreowanego przez Villeneuve’a. Diuna 2, podobnie jak wcześniej Avatar: Istota wody, czy Oppenheimer, pokazuje czym jest kino i dlaczego to sztuka, która dzięki takim filmom nie ma prawa umrzeć.

Moja pustynia…, Diuna: Część druga – recenzja filmu. Uwierzcie, a zostaniecie nagrodzeni

Historia rozpoczyna się krótko po zakończeniu pierwszej części. Paul Atryda (Timothée Chalamet) podróżuje wraz ze swoją matką Jessicą (Rebecca Ferguson) z Fremenami, dowodzonymi przez Stilgara (Javier Bardem). Ataki Harkonnenów stają się coraz częstsze, również na pustyni. Zarówno Baron Vladimir (Stellan Skarsgård), jak i jego bratanek Rabban (Dave Bautista) deprecjonują liczebność i wolę walki ludów pustynnej Arrakis. Po dostaniu się do siczy Tabr Paul coraz częściej i chętniej nazywany jest Lisanem al-Gaibem, obiecanym przez przepowiednie wyzwolicielem Fremenów, który pozwoli przemienić planetę w zdatną do życia dla przyszłych pokoleń. Świadomy zagrożenia ze strony Fremenów jest również Imperator Szaddam IV (Christopher Walken) i jego córka księżniczka Irulana Corrino (Florence Pugh). Swój własny plan na Arrakis ma Baron Harkonnen, który chce wykorzystać swojego najwaleczniejszego wojownika, Feyda-Rauthę (Austin Butler), aby nie tylko utrzymać porządek na planecie, ale również zdobyć imperatorski tron.

Diunę: Część drugą nieprzypadkowo zatytułowano bez żadnego numerka. Nie jest to w zasadzie druga część filmu, co druga część tej samej historii – kontynuacja opowieści, nie zaś samego filmu. Wiele z tego co widzieliśmy w pierwszej odsłonie powróci i tutaj, mając uzasadnione wrażenie nietypowej dla kina spójności, gdzie w innych seriach każdy kolejny film musi być większy, lepszy i dodawać coraz to nowsze elementy. Denis Villeneuve wyszedł jednak ze słusznego założenia, że po co zmieniać to, co już wcześniej się idealnie sprawdziło. Nie oznacza to, ze druga część Diuny nie ma nic nowego do zaoferowania. Wręcz przeciwnie. Historia jest bardziej skupiona na postaciach, akcji jest więcej i jest dynamiczniejsza, a całość staje się jeszcze bardziej monumentalna.

Tym samym Diuna: Część druga z powodzeniem może trafić również do osób, które nie polubiły się z częścią pierwszą. Villeneuve miał już rozstawione wszystkie pionki na szachownicy, więc wystarczyło jedynie zacząć nimi ruszać w odpowiedni sposób. I to właśnie zrobił. Chociaż postaci w filmie nie jest wcale mniej od pierwszej części, to zostają one wprowadzone stopniowo, pozwalając lepiej je poznać, a niektóre tylko wykorzystać do poszczególnych krótkich sekwencji, aby odegrały swoją małą, ale istotną rolę. W drugiej Diunie wszystko jest bardziej poukładane, koherentne i organiczne, aby służyło rozwojowi historii i bohaterów.

…moje Arrakis…

Fani książkowego cyklu Franka Herberta z pewnością będą zaskoczeni licznymi zmianami względem oryginalnej powieści. Denis Villeneuve nie tyle nie kopiuje fabuły z książki, co tworzy ją na nowo, jakby dotarła do niego w zniekształconej i ubarwionej formie i właśnie taką postanowił przedstawić widzom. Czy jest w tym coś złego? To zależy jak bardzo jesteście konserwatywni w stosunku do oryginalnego dzieła literackiego. Reżyser zmienia wiele elementów (rola Lady Margot Fenring), czy dodaje kilka nowych (konflikt Paula z Chani). Nie oszukujmy się, ale trzeci akt książkowej Diuny nie jest wdzięcznym materiałem do ekranizacji, więc aby przełożyć go na język filmowy, należało zachować się z dużą odwagą, ale i poszanowaniem materiału źródłowego, co Villeneuve’owi się udało. Dodatkowo ułatwił sobie pracę przy trzeciej części filmu, gdyż wiernie ekranizując pierwszą książkę, miałby ogromne problemy z zaadaptowaniem Mesjasza Diuny. Problem rozwiązał się sam i nawet wierni fani Herberta nie będą mieli powodów do nudy, gdy finałowa część trylogii zadebiutuje w kinach za kilka lat.

…moje Arrakis…, Diuna: Część druga – recenzja filmu. Uwierzcie, a zostaniecie nagrodzeni

Zresztą konflikt Chani z Paulem jest bardzo ciekawym przykładem, jak tak kontrowersyjny wątek może zadziałać w samym filmie. Książkowa Chani a ta z filmu, to dwie zupełnie inne postacie, które inaczej postrzegają Lisana al-Gaiba i samo proroctwo. Diuna: Część druga to przede wszystkim opowieść o religijnym kulcie, fałszywym proroku i licznych manipulacjach, które zostały zakorzenione jeszcze wiele setek lat wcześniej, aby wykorzystywać naiwnych ludzi do własnych celów. Denis Villeneuve nie odwołuje się bezpośrednio do żadnej z religii, a raczej dekonstruuje samą wiarę, próbując dostrzec płynące z niej zagrożenie już u samych podstaw. Jednocześnie pokazując mechanizmy stojące za kreowaniem wizerunku zbawiciela, który ma dosłownie przynieść raj.

GramTV przedstawia:

Chociaż Villeneuve zmienia wiele w Diunie: Część druga, to główny motyw i krytyka religijnego fanatyzmu zostaje nienaruszona z książek, a nawet pokuszę się o stwierdzenie, że została poprowadzona lepiej. Niezależnie od posiadanej władzy, wpływów, czy majątku, to religia staje się najpotężniejszą bronią i niedającym się złamać ostrzem, który w ostatecznym rozrachunku może okazać się bronią o dwóch klingach, raniącą obie strony. Chociaż to Feud-Rautha szykowany jest na głównego złoczyńcę drugiej części Diuny, co zostaje zaprezentowane w absolutnie genialnej scenie na trójkątnej arenie na Giedi Prime, to finał tej historii pokazuje, że od początku był nim ktoś inny. I na tym polega siła tej historii, która w pewnym momencie z ogromnej epopei przeradza się w szekspirowski dramat, gdzie rodzinne waśnie odnajdują swoje ujścia na końcu ostrza.

Dość jednak o fabule, bo Diuna: Część druga to także audiowizualna perła, która jest jeszcze większa, ładniejsza i zachwycająca od pierwszej części. Ponownie nie brakuje tu kilku pomniejszych, ale niezwykle mocnych i intensywnych scen, pokazujących realizacyjny geniusz Denisa Villeneuve’a, który poszczególnymi gestami, czy mimiką swoich bohaterów, potrafi opowiedzieć więcej niż jakiekolwiek dialogi (księżniczka Irulana w finale). Ale równolegle do takich scen mamy ogromne i emocjonujące sceny akcji, które wyglądają obłędnie. Wrażenie robią nie tylko sceny batalistyczne, ale również dbałość o szczegóły w poszczególnych lokacjach, czy aspekty wizualne, żeby tylko wspomnieć o zaćmieniu słońca na Arrakis na początku filmu, które z kolei świetnie koreluje z czarnym księżycem na planecie Harkonnenów, zamieniający drugą część Diuny w czarno-biały film.

…moja Diuna

Nie można zapomnieć o kolejnym majstersztyku od Hansa Zimmera, który stworzył doskonałą ścieżkę dźwiękową do pierwszej Diuny, wykorzystując wiele z tych utworów w drugiej, odpowiednio je przerabiając. Nie brakuje nowych kompozycji, które w samym filmie robią wielkie wrażenie, a gdy dodamy do tego same efekty dźwiękowe, otrzymujemy produkcję, która podnosi poprzeczkę niesamowicie wysoko. I to wszystko za mniej niż 200 mln dolarów, co wydaje się wręcz niemożliwe patrząc na to, jakie wizualne i dźwiękowe atrakcje ma Diuna: Część druga w swoim zanadrzu. Wiele studiów powinno wziąć korepetycje od Villeneuve’a i reszty producentów, jak zarządzać budżetem, aby zrobić tak imponujące widowisko, prawdziwy spektakl, wykorzystujący kino do tego, do czego je stworzono.

…moja Diuna, Diuna: Część druga – recenzja filmu. Uwierzcie, a zostaniecie nagrodzeni

W Diunie: Części drugiej niemal wszystko jest doskonałe, więc występy aktorskie nie odbiegają od tej normy. Timothée Chalamet jest absolutnie perfekcyjny i bez wątpienia to jego najlepszy występ w karierze. To samo zdanie pasuje do Zendayi, której Chani jest rewelacyjna i staje się ciekawszą postacią od tej z książek. Nie zawodzi również Rebecca Ferguson i Josh Brolin, a Javier Bardem dostarcza swoim występem zarówno sporo humoru, jak i rozważań dotyczących natury wspomnianego wcześniej fanatyzmu. To zarówno zabawna, ale na swój sposób straszna i tragiczna kreacja. Gwiazd w drugiej części Diuny jest tyle, że można byłoby wymieniać w nieskończoność, ale jeden z aktorów szczególnie zasługuje na kilka zdań osobnych pochwał.

Austin Butler jest zjawiskiem samym w sobie. Aktor w stu procentach poświęca się swojej roli, więc tam, gdzie inni grają, on staje się swoim bohaterem, oddając mu się w pełni. Feyd-Rautha Harkonnen jest wyjątkową postacią dla Diuny: Części drugiej, a Butler czyni z niej na tyle wyrazistego, ale nieprzesadzonego, czy nieprzeszarżowanego antagonistę, że aż szkoda, że Feyd-Rautha nie dostał jeszcze więcej ekranowego czasu. Zresztą wszyscy Harkonneni błyszczą i mam nadzieję, że Warner Bros. to zauważy i zamówi serialowy spin-off poświęcony temu rodowi. Z chęcią przyjąłbym historię o młodym Vladimirze i początkach waśni z Leto Atrydą.

Diuna: Część druga to ten jeden film w roku, który zawstydza wiele innych wysokobudżetowych produkcji. Denis Villeneuve zaryzykował, zmieniając wiele z kultowej książki Franka Herberta, ale opłaciło się to nie tylko jemu, ale również widowisku, które nabrało wielu nowych barw i fabularnych znaczeń, dzięki którym nie otrzymujemy tylko ładnej, ale pustej wydmuszki. Wręcz przeciwnie, to niezwykle bogata opowieść z charyzmatycznymi bohaterami w niesamowicie wciągającym świecie, którego nie chce się opuszczać. Druga część Diuny zmienia reguły gry, pokazując, że można zrobić film nie tylko monumentalny wizualnie, ale również pełen serca i emocji, stając się przyszłym klasykiem gatunku.

10,0
Diuna: Część druga to majstersztyk, który nie pozostawia złudzeń, że mamy do czynienia z wielką produkcją, która zostanie zapamiętana w historii kina.
Plusy
  • Od fabuły, przez poszczególne wątki i bohaterów, skończywszy na warstwie audiowizualnej – w skrócie wszystko, czego nie wyszczególniono w minusach
Minusy
  • Dla konserwatywnych fanów twórczości Herberta zbyt kontrowersyjne i za daleko idące zmiany względem książki
  • W połowie tempo na trochę zwalnia
  • Dwie sceny, które niepotrzebnie powtarzają to, co było już w pierwszej części
Komentarze
9
Pilo
Gość
12/03/2024 14:24

"​Z chęcią przyjąłbym historię o młodym Vladimirze i początkach waśni z Leto Atrydą."

To dwie różne historie. Początek waśni Atrydzko-Harkonneńskiej to bitwa o Corrino czyli ostatni akord w wojnie z robotami. Miało to miejsce kilka pokoleń przed Vladimirem i Leto.

ZubenPL
Gramowicz
02/03/2024 16:20
Bruce_666 napisał:

Raczej nie odbiega poziomem od pierwszej części.

ZubenPL napisał:

Dialogi, nie opowieść. Ale trochę się zgodzę pierwsza diuna to rzeczywiście był miejscami przerost formy nad treścią gdzie sporo kadrów służyło tylko pokazaniem ładnych widoków a nie przekazaniem jakiejkolwiek treści. Ale zobaczymy jak pod tym względem wypadła druga część tej historii.

Moim zdaniem po obejrzeniu tempo było znacznie lepsze niż w pierwszej części. Trochę zmian wobec książki było ale ogólny sens powieści został zachowany. Rozumiem że niektórych może razić trochę uproszczone i przez to infantylne przedstawienie fanatyzmu religijnego ale czasem trzeba pewne rzeczy przejaskrawić by historia była bardziej zrozumiała. Tak czy siak film lepszy niż poprzednia część. 

dariuszp
Gramowicz
01/03/2024 21:06

Dla mnie to 10 na 10. Ale np. główny bohater w roli charyzmatycznego przywódcy armii mnie... nie przekonuje. Tak jak mi się podobał jako chłopak na początku historii, zwłaszcza przy scenie ze staruszką. Tak kiedy musiał się stać mężczyzną na jej końcu to mnie nie przekonał. Mimo że kadrami jak chodził z kapturem reżyser próbował ile mógł by osiągnąć efekt.

Drobne zmiany zwłaszcza w drugiej połowie mi nie przeszkadzały. Bo generalnie nie odbiegają od książki ani nie odwalili "netflix adaptation" (Netflix właśnie kompletnie zniszczył Avatara - dali dupy po całości). 

Plus dla mnie to była gradka bo przyjemniej się ogląda kiedy nie wszystko jest dokładnie tak jak w książce tak długo jak to co oferują jest dobre.

Też zwracam uwagę że wycięto też trochę ale na koniec dnia - książka ma 900 strony.  Trzeba by 3 takie filmy żeby ją w całości przedstawić jak nie więcej. 




Trwa Wczytywanie