A miało być tak pięknie - recenzja Jump Force

Jakub Zagalski
2019/02/24 10:00
0
0

Szukacie świetnej bijatyki na mangowej licencji? Szukajcie dalej.

A miało być tak pięknie - recenzja Jump Force

To miał być idealny prezent na 50. rocznicę Weekly Shōnen Jump. Mangowego tygodnika, który dał światu takie kultowe tasiemce jak Naruto, Dragon Ball czy One Piece. Niestety plany wzięły w łeb i powstał bardzo niedopracowany crossover, który nie zadowoli nawet największych fanów rzeczonych seriali.

Co Jump Force robi dobrze? Przede wszystkim wrzuca do jednego uniwersum ponad 40 bohaterów (będzie więcej w DLC) z kilkunastu znanych mang. Są gwiazdy z Naruto, Bleach, Dragon Ball, Saint Seiya, One Piece, Hunter x Hunter, My Hero Academia, Rurouni Kenshin, City Hunter, Fist of the North Star itd.

Tytuły robią wrażenie, podobnie jak zachowanie poszczególnych wojowników na placu boju. Produkcja Spike Chunsoft (twórcy przyzwoitego mangowego crossovera J-Stars Victory VS czy One Piece: Burning Blood) to trójwymiarowy brawler, któremu najbliżej do nawalanek Naruto Shippuden od CyberConnect2. Miłośnicy technicznych, trudnych do ogarnięcia bijatyk, w których liczy się klatki animacji każdego ciosu, nie mają tu raczej czego szukać. Jump Force ma bardzo przystępny i, w porównaniu z konkurencyjnymi tytułami, płytki system walki.

Jeżeli traktować Jump Force jako grę imprezową – to ogromna zaleta, bo absolutnie każdy może złapać za pada i bez żadnego treningu wyprowadzać efektowne ciosy żywcem wyciągnięte z anime. Odbywa się to poprzez przytrzymanie spustu R2 i dodanie jednego z przycisków geometrycznych (nazwy technik do wyboru wyświetlają się na ekranie). Podstawowe combosy wyprowadzamy łącząc mocne i słabe ciosy. Trzeci przycisk odpowiada za rzut, są uniki, bloki, zamiana zawodnika i ataki drużynowe, bowiem do walki stają dwie trzyosobowe ekipy, którym przysługuje po jednym pasku życia.

Z początku może się wydawać, że Jump Force to bijatyka typu "easy to play, hard to master". W rzeczywistości system walki nie oferuje wielkich możliwości z masą tanich chwytów. Na dodatek większość z ponad 40 grywalnych wojowników jest bardzo podobna pod względem technik i combosów. Oczywiście jeden posługuje się mieczem, inny strzela kulami ognia itd., ale prawdziwie wyróżniające się postacie, którymi nie gra się tak samo, można policzyć na palcach jednej ręki.

Weteranów bijatyk to rozczaruje, jednak gdy traktować Jump Force w kategorii brawlera przystępnego dla wszystkich, przestaje to być wielką wadą. Grunt, że każdy zawodnik wygląda inaczej i zasłania pół ekranu (albo i cały) innymi fajerwerkami. A te robią ogromne wrażenie i warto je pokazywać każdemu, kto czuje sympatię do wymienionych anime.

Na powyższym akapicie kończą się miłe słowa pod adresem Jump Force, który ma wielkie szanse zostać największym rozczarowaniem roku. Wiem, że jest dopiero luty, ale dawno nie czułem się tak oszukany jak w przypadku "mangowego crossoveru marzeń". Walki są super efektowne i na swój prosty sposób przyjemne, ale praktycznie cała reszta woła o pomstę do nieba.

GramTV przedstawia:

Zacznijmy od trybu fabularnego, który stara się być daniem głównym Jump Force. A w praktyce jest jedną z większych porażek. Przewidywalną, do bólu schematyczną i nieciekawą opowieścią o walce ze złem, które robi ogromne zamieszanie w różnych uniwersach na raz. Zaczyna się od ataku Frezera (tak piszę, bo wychowałem się na Dragon Ballu puszczanym na RTL7) i jego popleczników na Times Square, gdzie Trunks ożywia naszą postać. Avatara tworzymy sami w oparciu o bardzo ubogi zestaw ciuchów, włosów, oczu itp. Praktycznie wszystkie elementy pochodzą od postaci z mang Jumpa, które występują w grze.

Po zapoznaniu z podstawami systemu walki, lądujemy w lobby, gdzie przyjdzie nam wybierać, co dalej. Ja pierwsze kroki skierowałem do "okienka" z szybką walką, bo po długich i niemożliwych do uniknięcia scenkach przerywnikowych nie miałem ochoty na odkrywanie scenariusza.

W końcu jednak trzeba było to zrobić, co wiązało się z podjęciem misji od jednej z trzech drużyn. Alfa, Beta i Gamma są reprezentowane przez Goku (Dragon Ball), Naruto (wiadomo) i Monkey D. Luffy (One Piece). Jest krótkie wyjaśnienie, czego można się spodziewać po dołączeniu do danej drużyny, ale podejrzewam, że przy wyborze każdy i tak będzie się kierował sympatią do danej serii/postaci.

Podejmowanie misji, walki, kolejne tutoriale, zdobywanie doświadczenia, kupowanie umiejętności i ozdóbek – wszystko to robimy w przerwach między koszmarnymi filmikami i wpatrywaniem się w ekran loadingu. Wczytywanie czegokolwiek (nie tylko nowej walki) potrafi trwać dobrych kilkadziesiąt sekund. W cutscenkach nie uświadczymy zmiennej mimiki, wiele postaci przemawia głosem oryginalnych japońskich aktorów, ale zdarzają się też i takie, które nie mówią nic. Są spadki w płynności animacji (tak, w przerywnikach) i nie rozumiem, dlaczego nie można pominąć tych krótkometrażowych arcydzieł.

Można argumentować, że w bijatyki mało kto gra dla fabuły. Jednak nie da się ukryć, że w Jump Force położono na nią ogromny nacisk. Całe lobby, zestaw misji, rozwijanie postaci, masa cutscenek – to wszystko jest zapleczem scenariusza. I choć widać w tym ambicję, to wyraźniejsze są niedociągnięcia i zwyczajne błędy. Na arenie wojownik porusza się świetnie, z kolei animacja w lobby to jak przeskok do drugoligowego MMO. Jest brzydko, prostacko i topornie. Kierunek artystyczny w odniesieniu do postaci ma zapewne tylu samo zwolenników, co przeciwników. Modele ulubieńców z mangi, ich proporcje są zgodne z materiałem źródłowym, ale nałożenie na nie "realistycznych" tekstur dało dziwaczny efekt końcowy.

Jump Force to bardzo przyjemny i efektowny brawler, który wywoła uśmiech na twarzy fana Naruto, Dragon Balla, One Piece itd. Walki z przeciwnikiem na kanapie lub na drugim końcu świata (Sztuczna Inteligencja to kolejna słaba strona gry) potrafią sprawić masę radości, pod warunkiem, że nie nastawiamy się na techniczną bijatykę z systemem studiowanym przez lata. Całe zaplecze fabularne, które w zamyśle twórców stanowi trzon Jump Force, to niestety niewypał. Podobnie jak oprawa graficzna tęskniąca za poprzednią generacją, koszmarnie długie loadingi, powtarzalne misje, SI…

Wszystkiego najlepszego, Weekly Shonen Jump!

PS. Recenzja powstała przed wypuszczeniem zapowiedzianego patcha, który miał m.in. skrócić czas ładowania i dodać opcję pomijania cutscenek. Więc niewykluczone, że część poważnych bolączek przestanie istnieć. Ocena dotyczy jednak gotowego produktu, który trafił do sklepów w dniu premiery.

5,5
Jest dobrze, póki nie wyjdzie się poza arenę
Plusy
  • 40+ postaci z kilkunastu popularnych mang
  • ataki jak w anime
  • polskie napisy
  • przystępny system walki
Minusy
  • Fabuła
  • loadingi
  • cutscenki
  • grafika
  • niepełny dubbing
  • lobby
  • praktycznie wszystko, co dzieje się poza areną
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!