Jak narodziło się Bractwo Asasynów - recenzja Assassin's Creed Origins

Małgorzata Trzyna
2017/10/26 13:00

Po dwóch latach od premiery Assassin's Creed: Syndicate Ubisoft wydaje nową odsłonę cyklu. Czy warto było czekać na Origins?

Assassin's Creed Origins przenosi graczy do jednego z najbardziej pożądanych i działających na wyobraźnię miejsc - starożytnego Egiptu, świata o bogatej kulturze, kolebki współczesnej cywilizacji. Gigantyczna mapa, jaki otwiera się przed nami, pozwala odwiedzić tętniące życiem okolice Nilu, zobaczyć wspaniałe miasta, takie jak Aleksandria czy Memfis, przemierzać rozległe pustynie i zapuścić się do słynnych piramid, poznać bliżej wierzenia Egipcjan i zaprzyjaźnić się ze słynną Kleopatrą VII.

Głównymi bohaterami są Bayek z Siwy i jego żona Aya. Bayek jest medżajem, strażnikiem świętych miejsc, pełni funkcję obrońcy prawa - jeśli napotyka ludzi potrzebujących pomocy, stara się jej udzielić. Jest on właściwie ostatnim człowiekiem parającym się tą profesją, gdyż Ptolemeusz - brat i mąż Kleopatry - manipulowany przez Zakon Starożytnych, doprowadził do przetrzebienia szeregów medżajów. Bayeka pcha do działania nie tylko poczucie obowiązku czy współczucie dla innych ludzi, ale też osobisty motyw. Bohater musi odebrać życie wielu wpływowym osobistościom, zaślepionym żądzą władzy, którzy nie cofną się przed niczym, żeby zdobyć moce i relikty starożytnych bogów - nieważne, że doprowadzają zwykłych mieszkańców do skrajnej nędzy i przyczyniają się do ich cierpień, że po drodze zginie niewinne dziecko albo trzeba poświęcić któreś ze świętych zwierząt.

A jaką rolę w tym wszystkim odgrywa konflikt między asasynami a templariuszami? Żadną - Bayek nie jest asasynem, nie kieruje się regułami żadnego bractwa - to on je właściwie stopniowo ustala. Bardzo spodobało mi się, że twórcy pokazali, skąd wzięła się tradycja maczania piórek w krwi zabitych przeciwników, odcinania palca itp. I choć słowo templariusz czy asasyn nigdy nie pada, czujemy się jak w domu. W grze od początku pojawiają się nawiązania do Tych, Którzy Byli Przed Nami - cywilizacji, która zostawiła po sobie potężne artefakty.

Jak narodziło się Bractwo Asasynów - recenzja Assassin's Creed Origins

Ukończenie głównego wątku fabularnego zajęło mi około 27 godzin. Nie oznacza to jednak, że tyle właśnie zajmują misje główne - bez wypełniania zadań pobocznych po prostu nie da się popchnąć fabuły do przodu, gdyż musimy mieć odpowiedni poziom postaci, by móc uporać się z przeciwnikami. Zdobycie odpowiedniej ilości doświadczenia nie jest trudne: na każdy poziom wystarczy dwie-trzy misje poboczne, wśród których możemy przebierać do woli. Pomaganie przypadkowo napotkanym mieszkańcom Egiptu jest więc częścią naszej historii.

Uciśnieni ludzie często proszą np. o rozprawienie się z bandytami, odzyskanie zgubionych przedmiotów, pomoc w ucieczce z miasta, uwolnienie wziętych do niewoli bliskich czy zdjęcie klątwy. Zadania są zazwyczaj podzielone na kilka etapów. Możemy np. zostać poproszeni o wyłowienie medykamentów, które znalazły się na dnie jeziora, gdy zatopiono przewożącą je łódź, ale misja nie kończy się po ich przyniesieniu. Zanim chorzy je otrzymają, musimy im zapewnić jeszcze miejsce, gdzie mogliby odpoczywać, pozbywając się rozbestwionych strażników, którzy zajęli świątynię. Innym przykładem jest człowiek proszący o odzyskanie dokumentów. Łapiemy złodziejaszków, ale gdy dowiadujemy się, że kradli, by chronić pojmanego towarzysza, postanawiamy im pomóc.

Rozbudowanie w ten sposób misji i wprowadzanie niemal w każdej z nich niespodzianek bardzo przypadło mi do gustu. Podoba mi się też to, że wiele zadań pobocznych, choć odrębnych, jest powiązanych ze sobą - np. skupiają się na świętym krokodylu. Nie znaczy to jednak, że jest idealnie; rzadko chciało mi się słuchać do końca o problemach NPC-ów. Dialogi są napisane poprawnie, ale drętwo, więc zamiast współczuć napotykanym postaciom, nudziłam się ich wyjaśnieniami. "Chcę już iść coś zrobić i dostać ekspa" - myślałam, kiedy pewna matka tłumaczyła, że straciła już jednego syna i boi się, że drugiego, który został schwytany przez złych ludzi, wkrótce też czeka smutny koniec.

Podczas gry przypomniały mi się stare czasy, kiedy zagrywałam się w Gothica i wielce dziwiłam się, że nie zadaję cieniostworowi żadnych obrażeń, gdy zwierz pokonywał mnie jednym atakiem. Wystarczyło jednak parę leveli, a role całkowicie się odwracały. W Assassin's Creed Origins jest podobnie: bez odpowiedniej ilości doświadczenia nie ma sensu zabierać się za zadania, których poziom jest choćby o dwa oczka wyższy niż Bayeka. Owszem, przy odrobinie determinacji da się je ukończyć, ale szkoda czasu. Kiedy prawie nie robimy przeciwnikom krzywdy, a oni składają nas dwoma ciosami, lepiej zabrać się za coś innego i wrócić później niż denerwować się na desynchronizacje (zwłaszcza, że czas wczytywania jest dość długi). Pamiętam misję na levelu 30., w której miałam uwolnić więźnia; Bayek był wówczas na poziomie 28., strażnik przy schwytanym - 32. W walce bezpośredniej nie miałam wielkich szans, więc próbowałam uśpić wartownika strzałką, ale czas jej działania wynosił około dwie sekundy. Ledwo zdążyłam przeciąć więzy ratowanemu, mój bohater oberwał w łeb. Po respawnie okazało się, że strażnika już nie ma, więc udało mi się ukończyć to zadanie, ale uznałam, że nie było warto kombinować.

Zwykle w grach nie przeszkadzają mi wymogi dotyczące poziomów, ale w AC Origins miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Może to kwestia przyzwyczajenia do starszych części? Tak czy inaczej, jeśli nie zadaję przeciwnikowi normalnych obrażeń tylko dlatego, że ma wyższy level, to czuję, że ograniczenie to jest sztuczne jak szczęka babci. No cóż, trzeba po prostu bez pośpiechu zwiedzać świat gry i wykonywać misje na swój poziom - wówczas przyjemność z rozgrywki, z walki czy zabawy w skradanie jest znacznie, znacznie wyższa.

Poza zadaniami z wątku głównego i misjami pobocznymi, gra oferuje mnóstwo ciekawych rzeczy do zrobienia i miejsc do przeszukania: piramidy, strzeżone obozy, miejsca zamieszkane przez bardzo groźne zwierzęta, świątynie, pałace, kamieniołomy, jaskinie, podwodne ruiny, oazy na pustyni... Każde miejsce kusi, by je odwiedzić i sprawdzić, jakie skarby można w nim zdobyć. To kolejny powód, by nie starać się gonić z fabułą do przodu, ale po prostu napawać każdym drobiazgiem. Egipt to bajecznie kolorowe i zróżnicowane miejsce, gdzie co krok po prostu zatrzymywałam się, by podziwiać niesamowite widoki (i uwieczniać je na zdjęciach, które dzięki trybowi fotograficznemu wychodzą fantastycznie). Pod względem wizualnym AC Origins wywarło na mnie ogromne wrażenie, choć grałam na zwykłym PS4. Z drugiej strony trudno było np. nie zauważyć, że podczas burzy piaskowej na obraz jest nakładany wściekle żółty filtr - rozwiązanie ciut zbyt proste jak na tak ambitną produkcję. Doceniam też, że klimat świetnie podkreśla muzyka skomponowana przez Sarah Schachner - szkoda tylko, że najczęściej eksploracji towarzyszy cisza.

GramTV przedstawia:

Skoro już mowa o przetrząsaniu lokacji i zdobywaniu skarbów - w grze rozmieszczono setki skrzyń, w których znajdziemy broń: rozmaite rodzaje mieczy, toporów, buław, tarczy i łuków. Poszczególne egzemplarze różnią się między sobą poziomem, a także stopniem rzadkości: unikatowe i legendarne przedmioty posiadają dodatkowo cechy specjalne, np. mogą wywołać krwawienie. Bardzo ucieszyłam się, kiedy udało mi się zdobyć płonący miecz, ale szybko przekonałam się, że z ogniem trzeba uważać: wiele razy udało mi się przypadkiem podpalić nie tylko przeciwników, ale też rozlaną oliwę pod własnymi stopami. Zrezygnowałam z tego miecza po dość zabawnej sytuacji - próbowałam odebrać łódkę strażnikom, ale ta stanęła w płomieniach, więc musiałam ewakuować się do wody.

Każdą broń można ulepszyć u kowala do aktualnego poziomu Bayeka, więc jeśli macie ulubiony oręż zdobyty choćby na początku gry, nic nie stoi na przeszkodzie, by korzystać z niego cały czas. No dobrze, prawie nic - ulepszanie to jednak kosztowna zabawa, a jest wiele innych rzeczy, na które można wydać ciężko zdobyte drachmy: wierzchowce, stroje, unikatowe przedmioty czy materiały rzemieślnicze.

Skoro broń można zdobywać w świecie gry, na co przydają się przedmioty typu skórki, drewno i metal? Ano, na wzmacnianie naszego pancerza i gadżetów, by zwiększyć obronę, obrażenia zadawane ukrytym ostrzem czy liczbę strzał do łuku. Po uzbieraniu odpowiedniej liczby surowców wystarczy wejść do panelu wyposażenia i ulepszyć wybrany element.

W trakcie zabawy towarzyszy nam niezastąpiona orlica Senu. Dzięki niej możemy z bezpiecznej odległości, bez narażania się na wykrycie, dokładnie zbadać co znajduje się np. we wrogim obozie: gdzie są przeciwnicy, gdzie znajduje się kosz z węglami, skarby do zebrania czy cel, do którego mamy dotrzeć. Zmyślna ptaszyna jest po prostu najlepszym szpiegiem, jakiego moglibyśmy sobie wymarzyć - odrobinę inna wersja sowy z Far Cry Primal czy drona z Ghost Recon Wildlands. Choć sama nie zabija przeciwników, potrafi ich zaatakować i odwrócić uwagę (wpierw musimy jednak wybrać odpowiednie umiejętności za awansowanie).

Walka w Assassin's Creed Origins została całkowicie zmieniona w porównaniu z poprzednimi częściami serii. Przeciwnicy lubią nam przeszkadzać w wykonywaniu combosów, zamiast czekać grzecznie na swoją kolej - to pierwsza zmiana na lepsze. Nie wahają się też szyć do nas z łuków i uciekają, jeśli próbujemy zmniejszyć do nich dystans. Bardzo skutecznie bronią się tarczami - w tym przypadku musimy albo przełamać ich obronę silnym atakiem, albo zrobić unik i natychmiast uderzyć, zanim znów się zasłonią, skoczyć na nich z góry albo użyć łuku/asasyńskich gadżetów. Jeśli próbujemy oczyścić obóz, zwykle któryś z oponentów zaczyna biec do kosza z węglami, by podpalić go i wezwać posiłki. Można go złapać (o ile pozostali strażnicy nas nie zatrzymają, co zdarza się im nader często), ale po chwili biegnie kolejny i kolejny... Wpadanie bezmyślnie na teren wroga może skończyć się więc dla nas fatalnie. Zdawać by się mogło, że sztuczna inteligencja radzi sobie lepiej - a potem wybuchamy śmiechem jeśli znikniemy za niewielką skałą, po czym wracamy, a przeciwnicy są wielce zdziwieni, że nas widzą...

Przed atakiem na strzeżone miejsce warto się przygotować i założyć wpierw na kosze pułapki albo pobawić się w skryte działanie i np. zabić samotnego przeciwnika, zatruć ciało i czekać, aż znajdą je inni. Bardzo wiele zależy jednak od różnicy poziomów między Bayekiem a oponentami - nie ma sensu kombinować, jeśli wrogowie prawie nie zadają nam obrażeń, za to składają się od jednego ciachnięcia mieczem.

Assassin's Creed Origins wykorzystuje wiele znanych rozwiązań, ze wszystkimi charakterystycznymi dla serii elementami typu ukryte ostrze, synchronizowanie punktów widokowych i odblokowywanie w ten sposób szybkiej podróży, skoki wiary czy swobodne wspinanie się niemal po każdym murze czy skale. Warto nadmienić, że nie zabrakło też morskich bitew, ale pojawiają się one tylko w niektórych misjach - nie mamy do dyspozycji własnego statku, którym moglibyśmy pobawić się jak w AC IV: Black Flag. Twórcy zadbali o liczne usprawnienia, a wiele pomysłów zaczerpnięto z innych gier, co przyniosło świetne rezultaty. Zamiast mini-mapy na górze ekranu mamy kompas, taki jak np. w Skyrimie - w ten sposób łatwo możemy się zorientować, co ciekawego znajduje się w okolicy. Rozgrywka bardzo przypominała mi Wiedźmina 3 (np. przyzywanie wierzchowca, nowa wersja orlego wzroku i zadania poboczne, które jednak wypadają blado w porównaniu z Wiedźminem).

W grze można swobodnie wybierać między skrytym działaniem a bezpośrednią walką. Choć Bayek często powtarza, że powinien zachować ostrożność, nic się nie stanie, jeśli spróbujemy wybić cały oddział strzegący obozu, co jest dla mnie fantastycznym rozwiązaniem - każdy może grać tak, jak lubi. Twórcy zadbali też o mnóstwo funkcji uprzyjemniających rozgrywkę, np. można rozkazać wierzchowcowi, by automatycznie zmierzał do zaznaczonego punktu; jeśli zbyt długo poruszamy się wpław, pojawi się przy nas NPC-a z łódką; podczas eskortowania kogoś możemy wskoczyć na konia, a NPC sam dosiądzie się z tyłu; a jeśli mamy odpowiednią umiejętność, oswoimy dzikie zwierzę. Bardzo podoba mi się też swobodne przełączanie się między skradaniem a normalnym biegiem; czy choćby taki drobiazg jak możliwość zdjęcia lub założenia kaptura bohatera w dowolnym momencie. I w końcu coś, na co liczyli fani serii od bardzo długiego czasu - trzy poziomy trudności do wyboru!

Muszę przyznać, że po maratonie z wydawaniem kolejnych odsłon Assassin's Creed co roku seria zdążyła mi się mocno przejeść. Jednak dzięki dwuletniej przerwie od czasu wydania AC Syndicate, znów zatęskniłam za tym uniwersum, a twórcy - mając więcej czasu na dopracowanie gry - przygotowali najlepszą część w historii nie tylko pod względem mechaniki rozgrywki, ale też oferując fantastyczne realia starożytnego Egiptu i fabułę, która pod koniec nabiera rumieńców, gdy stajemy się świadkami narodzin Bractwa Asasynów (choć nikt tak naprawdę nie nazwał go w ten sposób). Brakuje mi tylko Bazy danych Animusa (we współczesności możemy poczytać dokumenty Abstergo, ale niekoniecznie znajdziemy ciekawostki o samym Egipcie), ale tu z pomocą przyjdzie tryb edukacyjny, który zostanie udostępniony wraz z darmową aktualizacją w 2018 roku. Po blisko 30 godzinach gry czuję, że spędzę w niej jeszcze wiele czasu, wykonując pominięte misje poboczne i zwiedzając każdy zakątek olbrzymiego świata, jaki oferuje gra.

8,9
Origins dzielnie walczy o miano najlepszej części Assassin's Creed w historii, choć przydałoby się więcej polotu w dialogach.
Plusy
  • starożytny Egipt po prostu zachwyca pod względem wizualnym
  • świetne ukazanie początków Bractwa Asasynów
  • zróżnicowane, rozbudowane, wieloetapowe misje z niespodziankami fabularnymi
  • dodatkowe aktywności typu wyścigi na hipodromie czy walki gladiatorów oraz misje codzienne
  • przeprojektowany system walki
  • gigantyczna mapa z ogromną liczbą lokacji do zwiedzenia i splądrowania
  • ogromna swoboda działania - równie dobrze można próbować działać skrycie, jak i walczyć
  • mnóstwo świetnych usprawnień uprzyjemniających rozgrywkę
  • poziomy trudności do wyboru
  • doskonały system wykrywania przeciwników i skarbów w postaci orlicy Senu
  • różne dobre rozwiązania zaczerpnięte z innych gier
  • system rozwoju umiejętności postaci
Minusy
  • drętwe dialogi w misjach pobocznych...
  • ... których konsekwencją jest taki sobie klimat gry
  • zwiedzanie piramid nie robi tak wielkiego wrażenia jak oczekiwałam
  • przesadzone ograniczenia w walkach z przeciwnikami mającymi kilka poziomów wyżej
  • drobne problemy z zeskakiwaniem z krawędzi w niektórych miejscach
Komentarze
16
Usunięty
Usunięty
29/10/2017 11:57
12 godzin temu, Stack_Black napisał:

Lis moim zdaniem syndicate byl jeszcze ladniejszy od unity.

Hmmm ... Tam jednak przez cały czas mięliśmy do czynienia z takim wczesnojesienny klimat i takową kolorystykę i oświetlenie, przez co nie ma tego klimatu zadymionego, brudnego Londynu z okresu rewolucji przemysłowej.

Usunięty
Usunięty
29/10/2017 00:47

Lis moim zdaniem syndicate byl jeszcze ladniejszy od unity.

Usunięty
Usunięty
28/10/2017 21:27
28 minut temu, lis_23 napisał:

Może nie jest wielkim studiem ale w ogóle nie uczy się na błędach i mnie to już za którymś razem po prostu odpycha od ich kolejnej, nowej gry - "Gothic 3", 'Risen", 2 i 3 a oni wciąż robią to samo i niczego nie poprawiają, niczego nie ulepszają, itp - oczywiście, uogólniając i uproszczając.

Czego by nie mówić o serii AC, to każda kolejna odsłona wprowadzała coś nowego do całej serii.

Tak, w AC z czesci na czesc bylo tyle zmian ze ciezko bylo sie połapac ze to ta sama seria.




Trwa Wczytywanie