Muśnięcie magii - recenzja filmu Szczęście świata

Joanna Kułakowska
2016/12/28 19:00
1
0

Pomiędzy melancholijnym, wysmakowanym kinem artystycznym a znużeniem odczuwanym przez widza leży cienka granica. Reżyser zdawał się jej nie zauważać.

Niniejsza opowieść toczy się w świecie, którego już dawno nie ma – zakryły go wojenne zgliszcza, zniszczyły hitlerowskie i komunistyczne czystki, a potem po prostu ciężka, szara egzystencja. Być może tak naprawdę nigdy go nie było, może istniał tylko jako efemeryda gdzieś na granicy wspomnień, marzeń i tęsknoty za niezwykłością. Niezwykłością, czyli dotykiem magii, jaką może obudzić namiętność, entuzjazm dla rzeczy nowych i pięknych, szaleńcza radość życia (wyzwolona z kaftana bezpieczeństwa małomiasteczkowej obyczajowości), ale także otwarcie się na sygnały i zjawiska wymykające się racjonalnym analizom. Mieszkańcy wykreowanej przez Michała Rosę (scenarzystę i reżysera Szczęścia świata) emanującej ciepłem, a zarazem dostojeństwem kamienicy w niewielkim mieście na Śląsku to grupa prawdziwych oryginałów. Ich ekscentryczność lub talenty i umiejętności z gatunku niedających się zbadać „szkiełkiem i okiem” tworzą rzeczywistość w stylu realizmu magicznego, wprowadzając publiczność w mieszankę dramatu i komedii. Sceneria, ludzkie zachowania, a nawet wydarzenia same w sobie wydają się tu karykaturalne i groteskowe albo przepojone baśniowym urokiem i onirycznymi elementami.

Muśnięcie magii - recenzja filmu Szczęście świata

Centralną postacią filmu Rosy jest Róża (Karolina Gruszka), dziewczyna obdarzona erotycznym magnetyzmem i mająca w pogardzie wszelkie konwenanse. Przypomina radosną, bezpretensjonalną nimfę, która nie boi się czerpać z życia pełnymi garściami, w gruncie rzeczy jednak nie na tym polega jej tajemnica. Róża stanowi ucieleśnienie magii spoza szarej rzeczywistości, ma dar otwierania innym drogi do szczęścia albo poznania prawdy o samym sobie. Potrafi uświadomić, że mogą one leżeć zupełnie gdzie indziej, niż sądził dany delikwent. Niestety, jej samej nie dane jest zaznać pełni szczęścia – wydaje się być femme fatale nie tyle dla zafascynowanych nią mężczyzn, co dla samej siebie. Mężczyźni z kamienicy lgną do niej niczym marynarze uwiedzieni syrenim śpiewem, kobiety zaś mają ją za wiedźmę i ladacznicę. Szczególnie Gertruda (Agata Kulesza), która sama jest kobietą niezwykłą, rozumiejącą przekaz Tarota, dysponującą też znacznie potężniejszym potencjałem, który jednak tłumi ze wszystkich sił, fanatycznie odrzucając „nieczyste sprawy” i przy okazji zatruwając życie swemu synowi Haraldowi (Mateusz Lickindorf, później Grzegorz Palkowski) w imię ochrony przed grzechem.

W kamienicy rezyduje także nieśmiały, chromy konsjerż Jan (Przemysław Bluszcz), geniusz-samouk Rufin (Dariusz Chojnacki), który pracuje w hotelu, a niemal każdą wolną chwilę spędza nad matematycznymi równaniami, zaniedbując wręcz upiornie cierpliwą i oddaną małżonkę Helenę (Barbara Lubos-Święs) i dwóch synków, oraz zapalony przyrodnik-hobbysta Tomasz (Krzysztof Stroiński), którego egzystencja upływa na oczekiwaniu, że znajdujący się w jego posiadaniu rzadki kaktus wreszcie wyda choć jeden malutki pączek. Pretekst do poznania ich wszystkich dostarcza Sobański (Tomasz Borkowski), przyjaciel Róży, a zarazem dziennikarz, który przybywa ze stolicy, tropiąc tajemniczego autora bestsellerowych przewodników, by przeprowadzić z nim wywiad. Fabuła Szczęścia światarozpoczęta przyjazdem Sobańskiego dzieli się na dwie części: przed wybuchem II wojny światowej i tuż po jej zakończeniu. Otrzymujemy świetnie oddany klimat ówczesnego Śląska – tygiel kulturowy, niepokoje związane z nadchodzącym wielkimi krokami kataklizmem, który zburzy spokojną, choć mającą swoje problemy i małostkowe, plugawe koszmarki rzeczywistość. Newralgiczny jest motyw przyjazdu Konrada (Andrzej Konopka), brata Gertrudy, całym sercem oddanego hitlerowskiej ideologii, którego poczynania podkreślają groteskowość świata przedstawionego. W tle przewija się wątek ich siostry Klary (Dorota Segda), trzymanej w prowadzonym przez zakonnice domu dla obłąkanych, i rodzinne sekrety, a także psychologiczne i społeczne problemy Tomasza i Rufina.

Każdy spośród bohaterów i bohaterek obrazu Rosy owiany jest swoistą tajemnicą, która nie znajduje pełnego wyjaśnienia, najważniejszy jest bowiem nastrój. Wewnętrzna logika utworu bazuje na ulotnej impresji, symbolach i metaforach. Koresponduje z tym konstrukcja Szczęścia świata, która przypomina galerię zdjęć dokumentujących życie mieszkańców kamienicy, migawki dnia codziennego splecione w poetycką całość. W pamięć wbija się pulsująca sekwencja płynnie zmieniających się kadrów – stosunek seksualny Róży w trzeszczącym łóżku, włączone na pełny regulator radio Sobańskiego, kładzione z szelestem karty Gertrudy, praca nożyczek przecinających z chrzęstem karton czy skrzypiący odgłos ołówka Rufina. Wszystko to łączy się w jeden spójny rytm, kompatybilny ze ścieżką dźwiękową przywodzącą na myśl ulicznych grajków, których akordeony uporczywie domagają się kolejnego grosza. Jak gdyby twórca filmu mówił, że wszystko jest ze sobą połączone. Tylko że dobro nie wraca do spełniających dobre uczynki, a szczęście nierozerwalnie wiąże się z zapłatą – późniejszym smutkiem i bólem.

GramTV przedstawia:

Symptomatyczne jest, że praktycznie wszystkie osoby przedstawione w Szczęściu świata to w pewnym sensie ludzie zagubieni – ofiary czasu i okoliczności, w których przyszło im funkcjonować, własnych fantazji, niespełnionych marzeń i potrzeb czy źle ulokowanych pragnień. Zwłaszcza postacie żeńskie z Różą na czele. Poza nią kobiety ukazane są tu niczym w krzywym zwierciadle – jako persony żałosne, słabe, złe. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest coś podłego i nieuczciwego w tym, jak Rosa portretuje swoje bohaterki. Z drugiej strony, prezentowane relacje skrywają głębszą warstwę: Mężczyźni przychodzący do Róży po pomoc de facto na niej pasożytują, zachowują się, jakby chcieli ją pochłonąć i zawłaszczyć, a kiedy przestaje być im potrzebna, odsuwają się (wszyscy, prócz tego, który nigdy nic od niej nie chciał). Kobiety natomiast żywią do niej pogardę podszytą strachem. Wydaje się, że to te, które zostały wytresowane przez społeczeństwo, nauczone, że muszą tłumić swoje aspiracje, a szczęście i bytowanie uzależnić od mężczyzn, a co najgorsze – nie za bardzo miały wyjście. Z fabuły wyłania się ponury obrazek – najgorszym wrogiem wolnej kobiety jest „kobieta patriarchalna”, a dziewczyny, które odważyły się być sobą, marnie skończyły: jedna została zamknięta w wariatkowie, druga zaś brutalnie porzucona na pastwę losu.

Niniejsza produkcja prezentuje się interesująco pod względem realizacji. Mamy tu świetną scenografię i kostiumy (nagroda na 41. edycji Festiwalu Filmowego w Gdyni), olśniewające kadry będące ucztą dla oczu, efektowną pracę kamery oraz niezłą grę aktorską – Kulesza, Gruszka, Chojnacki i Stroiński rządzą na ekranie, przykuwając uwagę widza. Film ma jednak potężną wadę. Michał Rosa bezsprzecznie zafundował nam kino artystyczne, którego poszczególne sceny mają niesamowity klimat, jednakże istnieje nader cienka granica pomiędzy melancholijnym, magicznym nastrojem a… irytacją i znużeniem ze strony odbiorcy. Dotyczy to szczególnie pierwszej (dłuższej) części utworu, w której to wielokrotnie chłoniemy wibrujące podskórnym nerwem, malownicze sceny, atmosfera niemal namacalnie gęstnieje i czekamy w napięciu, aż wszystko eksploduje jakimś intensywnym wydarzeniem… Czekamy… Czekamy… I nic takiego nie następuje. Napięcie się ulatnia. Sytuacji nie poprawia drażniąca swą monotonią akordeonowa muzyka Motion Trio (co ciekawe, również nagroda na tym samym festiwalu). Mocne momenty, które po trosze spełniają oczekiwania, to nagłe zmiany czasu akcji. Na przykład, kiedy mija kilka lat i oczom widza ukazuje się ta sama sceneria w innych okolicznościach – lato i jesień przechodzą w mroźną zimę, poprzednio rozświetlona słońcem, barwna kamienica staje się zimnym, ponurym truchłem, strasząc ciemnymi oknami. I chwile, kiedy bohaterce, której drzwi zawsze stały dla innych otworem, sąsiedzi zamykają własne drzwi przed nosem. Tak więc o ile pierwsza część Szczęścia świata rozczarowuje, o tyle druga rzeczywiście porusza.

Kwestia odchodzącego w niebyt na poły onirycznego świata, ludzie dotknięci przez dar, a zarazem przekleństwo niezwykłości, ulotna magia chwili – wszystko to sprawia, że porównywanie filmu Michała Rosy do filmów Grand Budapest Hotel Wesa Andersona i Amelia Jeana-Pierre’a Jeuneta nie jest pozbawione podstaw (zwłaszcza że główna bohaterka Szczęścia świata stara się, podobnie jak Amelia, otworzyć sąsiadom oczy na fakt, że tracą swój cenny czas, i swoją obecnością przynosi im specyficzny rodzaj ukojenia). Owa produkcja kojarzyć się może również z tajemniczością i magicznym realizmem obecnym w dziełach Jana Jakuba Kolskiego czy w filmie Weiser Wojciecha Marczewskiego, natomiast postać Rufina zapewne zostałaby chętnie przygarnięta przez bohaterów Angelusa Lecha Majewskiego. Literaturę łatwo podzielić na prozę i poezję, dużo trudniej uczynić to w przypadku dzieł filmowych, ale niektóre filmy – w tym Szczęście świata – przypominają bardziej tę drugą. Naprawdę szkoda, że obraz, który mógł zalać publiczność falą magii, zapewnił jedynie jej muśnięcie.

Komentarze
1
Usunięty
Usunięty
30/12/2016 14:11

Fakt, w pewnym momencie w trakcie filmu ciężko było mi się skupić na historii, spodziewałam się skupienia na wątku dziennikarza- w końcu od tego film się zaczynał. Momentami, w których mogłabym usnąć pojawiała się na szczęście Róża, która zachęcała mnie do wytrwania do końca. Film jest pięknie zrobiony- te kolory, kostiumy. Końcówka jednak zasmuca, przynajmniej mnie