Jak Fenix z popiołów - recenzja Gears of War 4

Paweł Pochowski
2016/10/06 09:01
3
0

Gears of War powraca! Mroczniejsze i gęstsze pod względem klimatu, ale równie napakowane akcją i efektowne, co i monotonne jak zwykle.

Jak Fenix z popiołów - recenzja Gears of War 4

Gears of War to kluczowa dla Xboksa 360 seria, która towarzyszyła debiutowi konsoli i napędzała jej sprzedaż od samego początku. Miniona generacja doczekała się trylogii, jednak chyba nikt zapewnień o końcu marki wraz z Gears of War 3 nie wziął na poważnie. Przecież nie zarzyna się kur znoszących złote jaja. Po drodze przydarzył się więc całkiem dobry spin-off przygotowany przez polskie studio People Can Fly, które wtedy działało w ramach Epic Games. Na prawdziwy powrót Gears of War musieliśmy jednak czekać aż do nowej generacji. Było warto. Gearsy na Xbox One nie są co prawda żadną rewolucją, ale dostarczają klasycznej rozgrywki podanej w lekko odświeżonej formie z wszystkimi charakterystycznymi elementami. Kto pokochał poprzednie części, ten nie oprze się nowej, ale działa to także w drugą stronę – nie przekonaliście się do tego typu zabawy? Nawet nie wyciągajcie rąk w stronę pudełka z Gears of War 4, bo Wam je gra utnie piłą motorową przyczepioną do Lancera i bezrękiego pozostawi na pastwę losu.

Fabuła Gears of War 4 umiejscowiona została w 25 lat po finalnym starciu z Szarańczą na koniec trzeciej części. Sera cieszyła się przez ten czas błogim pokojem, a zniszczone tereny dzięki zbawiennemu wpływowi natury powoli wracały do życia pod czujnym okiem zrekonstruowanej koalicji COG. Na jej czele stoi teraz minister Jinn, a głównym zadaniem organizacji nie jest już walka z przeciwnikami, a odnowienie planety, przeprowadzenie procesu jej ponownego zasiedlenia oraz dbanie o bezpieczeństwo cywili. Stąd też wiele niebezpiecznych czy ciężkich zadań wykonują teraz roboty, budujące całe osady na potrzeby ludności. Nie wszystkim nowy ład przypadł do gustu – niezadowoleni tworzą grupy mieszkające w osadach poza wpływami COG.

Głównym bohaterem nadal pozostaje Fenix. Z tym, że tym razem nie jest to Marcus, a James Dominic – syn weterana COG doświadczonego nie tylko w walkach z Szarańczą, ale także Wojnach Pendulum oraz znanej fanom serii Anyi Stroud - tej charakterystycznej blondynki. Anya była obecna przez całą poprzednią trylogię w formie nawigatora pozostającego w łączności z oddziałem, w między czasie zakochując się w Marcusie. Pamiętacie scenę końcową GoW 3? Więc pewnie nie będziecie zaskoczeni, że owocem tego związku jest właśnie JD. Młody ma do życia trochę inne podejście niż ojciec, stąd też poznajemy go w momencie, gdy podąża już swoimi ścieżkami żyjąc wraz z przyjacielem Delem w wiosce Outsidererów trzymających się poza terenami kontrolowanymi przez COG.

Spotykamy go podczas najazdu na budowany przez COG kolejny mieszkalny kompleks – misja miała być prosta, ale wiadomo, że sprawy lubią się komplikować. JD, Del i Kait, a więc podstawowe trio towarzyszące nam przez całą zabawę w towarzystwie wujka dziewczyny (Oscara) penetruje budowę w poszukiwaniu potrzebnego urządzenia i to właśnie w tym momencie sprawy zaczynają się komplikować. Pomiędzy „buntownikami”, a COG już wcześniej dochodziło do starć – tym razem Jinn obwinia jednak ekipę JD o kilka rzeczy, o których nie mają pojęcia. Nie zdradzimy w tym temacie nic więcej, by nie psuć Wam zabawy i samodzielnej możliwości odkrywania kolejnych szczegółów scenariusza. Dodam tylko, że JD wraz z towarzyszami wyruszają na pewne poszukiwania, podczas których stawią czoła nowemu zagrożeniu dla ludności na Serze.

Scenariusz liczy sobie pięć aktów, oferuje 12-14 godzin zabawy i tradycyjnie zabiera nas w efektowną podróż wypełnioną przez siekanie na kawałki kolejnych wrogich zastępów. Pierwszy akt rozgrywa się we wspomnianym, budowanym przez koalicję kompleksie – to dość oryginalne otoczenie dla Gearsów, przede wszystkim dlatego, że nieskalane walkami, więc wprost sterylne i mocno kolorowe. Walczymy tu głównie z „Deebees” – nowym rodzajem mechanicznych przeciwników służących koalicji. Starcia z robotami wprowadzają do zabawy sporo świeżości. Już samo ich wkroczenie na pole walki poprzez zrzut z przelatującego samolotu jest bardzo efektowne. Wśród nich wyróżniamy przede wszystkim okrągłe niczym piłka wybuchające jednostki (można je elegancko wykopać tuż przed wybuchem), latających „strażników” otoczonych tarczą ochronną oraz kilka rodzajów humanoidalnych robotów różniących się głównie wyposażeniem. W tej sekcji poznajemy też nowe bronie (karabin EMBAR czy potężny shotgun) oraz dodatkowe ruchy w walce – wyciągnięcie przeciwnika zza osłony i dokończenie dzieła nożem czy przeskakiwanie nad przeszkodami z efektownymi kopnięciem przeciwnika.

Od trzeciego aktu rozgrywka jednak mocno się zmienia. Tropiąc tajemnicze zagrożenie trafiamy w miejsca odmienne od sterylnych wnętrz budowanego kompleksu – na długi czas żegnamy się także z „debekami”, a od tego momentu atmosfera gęstnieje. Trafiamy do opuszczonych, rozwalających się, brudnych i zapomnianych miejsc, momentami wprost odrażających i mrocznych. Zwiedzamy poziomy coraz straszniejsze, ciaśniejsze, wyjęte niczym z filmowych horrorów – przeciskając się pomiędzy nimi i obserwując w świetle latarki obrośnięte nie powiem czym ściany, można poczuć się niczym w zupełnie innym gatunku. Ale to tylko wrażenie, bo pod względem rozgrywki Gears of War 4 hołduje tym samym elementom, które są dla serii kultowe.

GramTV przedstawia:

W recenzji Gears of War: Judgment Mateusz Kołodziejski bardzo chwalił zmiany w rozgrywce wprowadzone przez polskie studio i miał nadzieję, że niektóre elementy zostaną wprowadzone ze spin-offu do pełnoprawnej serii. Nic takiego nie ma jednak miejsca. Gears of War 4 w swojej lwiej części do bólu opiera się na schemacie ciągłego zalewania kolejnymi falami przeciwników, wypełniając resztę czasu zapychaczami i drugoplanowymi dialogami. My natomiast biegamy od jednej przeszkody do drugiej, rozwalając kolejne stada wrogów. I smakuje to równie dobrze co zawsze, ale nie powiem, by nie brakowało momentami urozmaicenia. Tak jak początek zabawy przygotowano w całkiem odmienny sposób, tak w środkowej części monotonnie realizujemy ten sam scenariusz. Walka, przeszkody, kilka kroków, przejście przez drzwi i momentami jest tego zbyt wiele.

Oczywiście The Coalition przygotowało urozmaicenia, ale korzysta z nich oszczędnie. Mamy tu tradycyjną sekwencję pościgową na motocyklu, momenty grozy na linach wiszących w powietrzu, czy odpieranie fal kolejnych przeciwników z elementami tower defense w tle. Cały czas jest bardzo intensywnie i efektownie – wybuchy, zawalające się budynki czy przedmioty, gwałtowne burze, które utrudniają starcia przez wpływ wiatru na pociski oraz rozwalanie przedmiotów na polu walki, ale w swoim rdzeniu Gears of War 4 pozostaje aż do bólu wierny wypracowanej przez siebie konwencji.

Oczywiście gra zyskuje podczas zabawy wieloosobowej – kampanię można przejść w trybie kooperacji, w tym w formie cross-play z komputerowym towarzyszem przy boku lub siedzącym na kanapie tuż obok podczas gry na podzielonym ekranie. I trzeba przyznać, że Gearsy w takim wydaniu zawsze smakują najlepiej. Elementy interakcji są ograniczone do wspólnego podnoszenia drzwi, rozwidleń na dwie ścieżki w sumie nie ma wiele, ale też ich nie potrzeba - walka ramię w ramię ze znajomym przeciwko hordom wroga daje po prostu najwięcej radości. Ale kampania to jedno, jest też Horda 3.0, w której tym razem gracze korzystają z pięciu klas postaci - m.in. żołnierz, snajper czy inżynier, a każda ma do odegrania inne zadanie na polu walki. To ciekawe urozmaicenie, bo wprowadza specjalizację podczas starć - jeden gracz przystosowany jest do zadawania ciężkich obrażeń, a inny chociażby do dbania o fortyfikacje. Te wprowadza spotkany podczas kampanii fabrykator. Jest to przenośna, zaawansowana drukarka 3D tworząca potrzebne bronie czy elementy obronne. Co rundę dysponujemy liczbą punktów, które wydajemy na zakup obronnych wieżyczek, zasieków, karabinów czy wyposażenia. Dodatkowo fabrykator umożliwia wskrzeszanie przeciwników, wystarczy tylko przynieść do niego nieśmiertelnik zabitego kolegi. Reszta to klasyka. 50 fal, a co dziesięć - specjalny boss do ubicia.

Co do versus, to tutaj The Coalition także próbuje być wierne tradycji. Pojawiają się co prawda nowe ruchy, jak wspomniane wyciągnięcie wroga przez zasłonę czy jej przeskoczenie połączone z kopniakiem, są też nowe finishery oraz bronie, ale deweloperzy wiedzą, że z poważnymi zmianami stąpaliby po cienkim gruncie. Nowa frakcja dołącza do zabawy, obok nowych map pojawia się zestaw klasycznych - podobnie z trybami rozgrywki. Nie brakuje znanych i lubianych jak king of the hill, team deatmatch czy warzone, ale twórcy wprowadzają też nowe - jak "arms race" czyli zespołowy "gun game", ot ciekawostka. Większy potencjał ma "escalation", w którym gracze zyskują punkty za kontrolowanie stref lub wygrywają natychmiast, gdy mają w rękach wszystkie trzy oraz "dodgeball", gdzie respawny możliwe są tylko, gdy ktoś drużyny zabija przeciwnika. Wraz z rosnącą przewagą wrogów na polu walki prowadzi to często do dramatycznych pojedynków, choćby w formie 1 na 3.

Spory plus na koncie Gears of War 4 ląduje za oprawę wizualną, bo ta wygląda naprawdę dobrze. Animacje postaci, szczegółowość ich wykonania, kolorowe etapy na powierzchni i te posępniejsze wewnątrz budynków - to wszystko cieszy oko i to w 60 klatkach na sekundę, wyciskając z Xboksa One naprawdę wiele. Efektowne wybuchy i świetne sztuczne źródła oświetlenia rzucające nieźle wyglądające cienie dodają oprawie uroku. Gearsy jeszcze nigdy nie wyglądały tak dobrze i to tym bardziej uzasadnia ich powrót na nowej platformie udowadniając jednocześnie, że ładna grafika nie musi wymagać rozdzielczości 4k czy efektów HDR, a z przesiadkę na nowszą konsolę czy tv można jeszcze spokojnie się wstrzymać.

Tak to właśnie z Gears of War 4 jest. Niby nowe, a takie jak zwykle, za co wdzięczni będą pewnie weterani serii. Wydaje się, że rzucone kiedyś przez Cliffa "bigger, better and more badass" pozostaje aktualne. The Coalition wprowadza lekkie zmiany, ale takie, by przypadkiem nic nie popsuć i trzyma się klasyki podając to, co fani kochają najbardziej i to w świetnej oprawie. Momentami podczas kampanii bywałem zmęczony monotonią, ale nie da się ukryć, że to kawał intensywnej, efektownej i wybuchowej akcji na kilkanaście godzin przyjemnego strzelania z dość posępnym klimatem w tle. Całość ewidentnie jest wstępem do nowej sagi, w której na czele stanie JD - nowy, choć stary Fenix. Ja bawiłem się dobrze jak zwykle, jeśli lubicie masakrę na polu bitwy i brutalne walki na piły w Gears of War 4 tego nie brakuje. Dodatkowo zabawa smakuje lepiej w kooperacji, a na dokładkę jest jeszcze tryb multi. Rewolucji nie ma, ale czy naprawdę jej potrzeba?

8,2
Fenix powraca - inny niż zwykle, ale w gruncie rzeczy taki sam. A wraz z nim Gears of War
Plusy
  • mroczniejszy i cięższy klimat scenariusza
  • jak zawsze efektowna i przepełnioną akcją rozgrywka
  • imponująca oprawa wizualna
  • nowa Horda 3.0 i klasyczne, choć lekko odświeżone multi
Minusy
  • momentami dłużyzny
  • bywają chwile, że rozgrywka jest monotonna
  • pomniejsze bugi
Komentarze
3
Usunięty
Usunięty
12/10/2016 00:47

Gram na XONE i gra jest całkiem spoko. Na plus na pewno oprawa graficzna, burze i trochę lżejszy klimat ... który jest też wśród minusów, gdyż gra ma taki trochę wiejski, żeby nie powiedzieć, "wieśniaczy" klimat + fakt, że przez większość czasu strzelamy do robotów. To trochę taki miks ostatniego CoD, TLoU i może nadchodzącego "Horizon ero Down"?

Usunięty
Usunięty
10/10/2016 23:44

Brzmi ciekawie ale pewnie odczekam trochę aż stanieje chociaż kusi mnie to. Pytanie czy dużo do poprawki będzie przy samej premierze.

Usunięty
Usunięty
06/10/2016 11:45

O północy zaczynam rozgrywkę :)




Trwa Wczytywanie