The Red Solstice - recenzja

Sławek Serafin
2015/09/15 22:43
0
0

Strzelanie do zmutowanych bestii na Marsie. Kooperacyjnie znakomite, na swoje szczęście.

The Red Solstice to gra bardzo przyjazna. Mniej więcej tak przyjazna i otwarta, jak... no nie wiem... wściekły rosomak może. Czyli w ogóle. Ani trochę. Wręcz przeciwnie, mamy tu do czynienia z taką małą masakrą już od pierwszych chwil. Zwłaszcza jeśli całkiem słusznie uznamy, że najciekawszy tryb rozgrywki w The Red Solstice to kooperacyjny multiplayer i zaczniemy naszą przygodę z grą od skoku na tę głęboką wodę, co jest bardzo, bardzo złym pomysłem. Dwie, a najlepiej przynajmniej trzy misje z kampanii singlowej to, moim zdaniem, absolutne minimum przygotowania merytorycznego niezbędnego do takiego wstępnego, nieśmiałego grania w multi. To będą same podstawy, dzięki którym z całą pewnością nie przeżyjemy naszej pierwszej rozgrywki sieciowej, ale być może choć przez chwilę w jakiś sposób pomożemy drużynie. A to już będzie coś. Tak na zachętę.

The Red Solstice - recenzja

The Red Solstice nie wygląda jakoś szczególnie porywająco. Ot, jeszcze jeden dość nieczytelny, bardzo ciemny shooterek z widokiem z góry, który technicznie na kolana nie rzuca tym bardziej, że prezentuje się od strony wizualnej gorzej niż wydane całe wieku temu Shadowgrounds. Nie zachęca do grania także najbardziej sztampowa z możliwych fabuła - akcja rozgrywa się za sto lat na Marsie, gdzie kosmiczni marines w pancerzach wspomaganych walczą z bestiami powołanymi do życia przez wirusa, który jakiś czas temu kompletnie spustoszył Ziemię. Gdyby ktoś rozdawał nagrody za najmniej oryginalne scenariusze, to The Red Solstice miałoby dużą szansę wylądować na podium. Ogólnie pierwsze wrażenie jest takie, że chciałoby się od razu podziękować i pójść w swoją stronę, zwłaszcza jeśli spróbuje się trybu wieloosobowego bez odpowiedniego przygotowania i zostanie się wirtualnie zgwałconym natłokiem kompletnie niezrozumiałych zmiennych, opcji, funkcji i tym podobnych. Chce się uciec z krzykiem a potem złorzeczyć liżąc rany. Ale twardym trzeba być, bo już starożytni Rzymianie mówili, że droga do gwiazd wiedzie przez ciernie. The Red Solstice jest wyjątkowo mało przyjazne, ale choć powierzchowność ma odstręczającą, to kryje się pod nią bogate, można nawet rzec że momentami wspaniałe, wnętrze.

W The Red Solstice tryb singlowy, fabularny, spełnia czysto utylitarną rolę przygotowawczą dla tych, którzy chcą grać w multi. Podążając śladami wątłej fabuły i dwóch jednostek specjalnych walczących z mutantami na Marsie, powolutku, krok po kroku odkrywamy sobie kolejne opcje i poznajemy coraz bardziej rozbudowane aspekty gry. Odblokowujemy nowe modele pancerzy wspomaganych razem z przypisanymi do nich zestawami umiejętności. Poznajemy działanie nowych broni. Zdobywamy różnego rodzaju sprzęt i ulepszenia, z którymi możemy sobie potem poeksperymentować w środowisku prawie że bezstresowym. Prawie bezstresowym, bo kampania singlowa wcale nie jest łatwa i momentami potrafi nieźle kopnąć w tyłek nieuważnego gracza, który coś pominie, o czymś zapomni lub też się po prostu zagapi. Ale w porównaniu z tym, co dzieje się w multi, to równie dobrze można powiedzieć, że kampania nas głaszcze po główce matczynym gestem.

Przechodzenia jej całej jednak bym nie polecał. Głównie dlatego, że nie jest zbyt dobra. Fabularnie, jak już wspomniałem, leży i kwiczy, a projekty misji i ogólnie stawiane przed nami wyzwania też nie są jakieś szczególnie porywające i o szybsze bicie serca nie przyprawiają. Krótko mówiąc, The Red Solstice w singlu szybko robi się nudne i męczące. Warto więc od tego trybu zacząć, by ogarnąć podstawy. I może pograć jeszcze trochę, w ramach treningu na sucho przed grami wieloosobowymi. Ale nie zmuszać się i przerwać zabawę w pierwszej chwili, w której przestanie być... no cóż, zabawna. To nie dla kampanii zainstalowaliśmy tę grę.

GramTV przedstawia:

The Red Solstice stoi kooperacyjnym multiplayerem. Bierze w nim udział do ośmiu graczy i w odróżnieniu od singla, gdzie kierujemy czteroosobową drużyną i mamy opcję spowolnienia upływu czasu na wydanie szczegółowych rozkazów, tutaj każdy sam sobie rzepkę skrobie i kieruje wyłącznie swoim żołnierzem. Mapy są naprawdę duże i za każdym razem cele misji są generowane dynamicznie i losowo, więc nie ma tu dwóch takich samych rozgrywek. Współpraca, ścisła i przemyślana, jest absolutnym kluczem już nawet nie do zwycięstwa, ale w ogóle przetrwania. Bestie nadciągają w falach, coraz większych i coraz silniejszych i cała rozgrywka jest ostrożnym balansowaniem na ostrzu noża. Trzeba wiedzieć, kiedy można się na moment oderwać od kolegów, żeby przetrząsnąć szafki ze sprzętem, włączyć generator czy uruchomić automatyczną wieżyczkę, a kiedy trzymać się razem i wzajemnie osłaniać. Niesamowicie istotna jest też gospodarka zasobami, nie tylko amunicją, której zawsze jest za mało, ale również przeróżnymi znalezionymi po drodze przedmiotami, wśród których są apteczki, miny, dodatkowa amunicja do różnych rodzajów broni, dopalacze, materiały wybuchowe i diabli wiedzą co jeszcze.

Jakby tego było mało, stopniowo, awansując na kolejne poziomy, zyskujemy dostęp do nowych modeli pancerzy, z których każdy dysponuje innym zestawem modułów umiejętności, które również dostosowujemy do potrzeb misji przed jej rozpoczęciem. Są pancerze czysto ofensywne, defensywne i oczywiście jest też wsparcie, takie jak medyk, przy czym każdy z nich może spełniać na polu bitwy różne funkcje - na przykład medyk nie tylko może leczyć kolegów ale też osłabiać najsilniejszych wrogów. Opcji jest cały gąszcz i można się w nich całkiem pogubić, także dlatego, że akcja ma wysokie tempo i przez pierwsze godziny będziemy się dopiero uczyć, jak śledzić ten cały chaos i wyłuskiwać z niego potrzebne informacje. The Red Solstice jest bardzo intensywne. I bezlitosne, bo śmierć jest tutaj w zasadzie ostateczna, jeśli nie ma w pobliżu medyka, który przywróci nas z zaświatów.

Bardzo miłe w The Red Solstice jest to, że nikt tutaj nie krzyczy na nowicjuszy. To nie jakaś MOBA, gdzie z miejsca zostaje się sponiewieranym werbalnie tylko za to, że się dopiero uczy grać. Wręcz przeciwnie, doświadczeni gracze starają się pomagać, podpowiadać i ogólnie atmosfera jest naprawdę bardzo fajna. Taka rodzinna rzekłbym nawet, choć to ostatnie pewnie bierze się z tego, że w zasadzie cały czas gra się tutaj z tymi samymi ludźmi. Społeczność jest niewielka, to fakt, i poza wieczornymi godzinami szczytu czasem trudno jest znaleźć komplet chętnych do grania, ale jeśli już się uda, to można liczyć na kilka dynamicznych, pełnych emocji partii, z których każda jest wyzwaniem nawet dla doświadczonych graczy i to nawet bez podbijania poziomu trudności ponad przeciętny. The Red Solstice ma jeden z najbardziej i najfajniej rozbudowanych w głąb tryb kooperacyjnych jakie widziałem w grach w ostatnich latach. Problemem jest tylko ten bardzo wysoki próg wejścia i nieszczególnie atrakcyjna oprawa wizualna. Jeśli jednak ktoś szuka czegoś kooperacyjnego na ponadprzeciętnym poziomie, a zwłaszcza jeśli ma kilku znajomych, którzy chcieliby pobawić się w coś, co wymaga nadzwyczajnego zgrania i komunikacji, to The Red Solstice jest bardzo dobrym wyborem. Zwłaszcza jeśli trafi się na jakąś przecenę, bo jak na grę niezależną The Red Solstice do najtańszych nie należy. Warto zainwestować, jasne, ale tylko z nastawieniem na granie razem. Na tym polu gra błyszczy. I tylko na tym.

7,0
Przez zmutowane marsjańskie ciernie do kooperacyjnych gwiazd
Plusy
  • dynamiczna, emocjonująca kooperacja
  • mnóstwo opcji i możliwości
  • świetna, przyjazna społeczność
Minusy
  • wysoki próg wejścia
  • słaba kampania singlowa
  • bardzo średnia oprawa techniczna
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!