Steam Marines - recenzja

Sławek Serafin
2015/01/07 09:33
2
0

Frustrujący ale satysfakcjonujący noworoczny rogalik

Co za dużo to nie zdrowo, jak mówi przysłowie i pewnie coś w tym jest, nawet jeśli tę ludową mądrość odniesiemy nie do świątecznego obżarstwa, ale gier. A dokładniej do pewnego specyficznego gatunku gier, bardzo zaniedbywanego przez przynajmniej dekadę, ale ostatnio eksplodującego popularnością. Mowa oczywiście o rogalikach najprzeróżniejszej maści. Tyle ich teraz jest, że można wybierać i przebierać jak w ulęgałkach. Klasyczne, hybrydowe, produkowane przez firmy małe i duże, utrzymane w najprzeróżniejszych konwencjach i tak dalej. Rogali jest teraz w ofercie cała masa. A w tej masie także Steam Marines. Warto się zainteresować? Być może, być może...

Steam Marines - recenzja

Steam Marines łączy klasyczne cechy roguelike, takie jak frustrujący poziom trudności, losową generację poziomów i brak możliwości zapisywania stanu gry poza momentem gdy z niej wychodzimy z rozgrywką w stylu taktycznym. Po inspiracje odnośnie tej drugiej autorzy sięgnęli głęboko, do pradziejów, do ojca wszystkich Xcomów, Jagged Alliance'ów i tym podobnych, czyli Laser Squad. To właśnie tego klasyka Steam Marines przypomina najbardziej, nie tylko jeśli chodzi o oprawę wizualną, ale też samą rozgrywkę. Tyle że tutaj zamiast konkretnych misji, z konkretnymi celami, przeciwnikami, mamy kolejne pokłady statku kosmicznego, przez które musimy się przebić naszym małym oddziałem kosmicznych marines, którzy nie są "kosmiczni" w tytule głównie dlatego, że Games Workshop, właściciel praw do Warhammera 40k, bardzo zazdrośnie strzeże swoich znaków handlowych. Pod wieloma względami jednak Steam Marines bardzo przypomina "czterdziestkowego" Space Hulka, z poprawką na rogalowy charakter rozgrywki, oczywiście.

Mamy więc naszych marines. Każdy jest wyspecjalizowany w inny sposób - jest dowódca, zwiadowca, grenadier i wsparcie a potem możemy też któregoś z nich przeszkolić na sapera, jeśli taki mamy kaprys. Każda z tych klas posługuje się inną bronią, korzysta z właściwych sobie modeli pancerzy i może być rozwijana w ramach awansów na kolejne poziomy doświadczenia inaczej niż pozostałe. Główne różnice między nimi zawierają się właśnie w tych dodatkowych, zdobywanych wraz z rozwojem umiejętnościach oraz w wykorzystywanej broni. Każdy gnat strzela tutaj inaczej, o czym trzeba pamiętać, reagując na różne sytuacje. Strzelba dowódcy na przykład nie tylko zadaje obrażenia ale też odpycha przeciwników, karabin zwiadowcy razi wszystkich wrogów w linii a wyrzutnia grenadiera zadaje obrażenia obszarowe także jemu samemu oraz towarzyszom broni, więc lekkomyślne z niej korzystanie może szybko skończyć się poważną katastrofą. W trakcie gry znajdziemy nowe gnaty dla naszych marines, ale każdy z nich będzie działał na tych samych zasadach i różnić się będą tylko statystykami. W nasze łapki mogą też wpaść różnego rodzaju modyfikacje i dodatki, zwiększające zasięg ostrzału czy też zamieniające klasyczne pociski na promienie laserowe bądź plazmowe, ale i one nie zmieniają tego, jak w taktykę działań drużyny wpisują się poszczególne klasy broni.

GramTV przedstawia:

A ta taktyka bywa całkiem rozbudowana, także dlatego, że i nasi wrogowie miewają różnego rodzaju wyposażenie. Już na pierwszych poziomach spotkamy na przykład roboty wyposażone w tarcze balistyczne, które chronią je przed ostrzałem od frontu i będziemy musieli tak manewrować, by dopaść je z boku lub z tyłu, co na szczęście jest o tyle proste, że ta klasa przeciwników jest zdecydowanie mało zwinna i nieruchawa w porównaniu z naszymi ludźmi. Potem będzie jeszcze więcej różnego rodzaju robotów, a w kolejnych sekcjach okrętu spotkamy także nieodzownych Obcych z ich własną bronią, nie mówiąc już o bossach, którzy strzegą wyjść z poszczególnych sektorów - i do załatwienia ich wszystkich potrzebne będą odpowiednio sformułowane taktyki i plany biorące pod uwagę przede wszystkim możliwości naszych chłopców. Na początku nie będzie to aż tak wyraźnie widoczne, bo pierwsze sekcje zaliczać będziemy metodami siłowymi głównie. Później jednak, po przyzwyczajeniu się do mechaniki, po awansie na poziom czy dwa, po zaznajomieniu się z opcjami i dodatkowym sprzętem, zrobi się o wiele ciekawiej. To znaczy, jeśli przeżyjemy, rzecz jasna. Steam Marines to mimo wszystko jest rogalik jak się patrzy, więc uczymy się w niego grać głównie na błędach i do zwycięstwa kroczymy po trupach naszych własnych marines. To bywa denerwujące, ale jednocześnie podkręcony poziom wyzwań niesie ze sobą także satysfakcję jaką daje ich przezwyciężenie. Poza tym można do całej sprawy podejść z odpowiednią pokorą i najpierw relatywnie bezboleśnie porozgryzać tajniki gry na najniższym poziomie trudności, by przejść do kolejnych gdy poczujemy się na to gotowi.

Fajnie się gra w Steam Marines. Wysoki poziom wyzwań zmusza do myślenia, do kombinowania i to sprawia sporo przyjemności, jeśli uda nam się bez strat wyczyścić poziom z kasy, sprzętu i przeciwników. Ale jest to raczej gra z segmentu "może być" a nie wyższej półki, na której moszczą się wygodnie takie tytuły jak Dungeons of the Endless, Sword of the Stars: The Pit czy morderczy Teleglitch. Nie bawiłem się przy Steam Marines źle, ale prawda jest taka, że przy innych grach bawiłem się lepiej. Grze brakuje charakteru przede wszystkim, bo i oprawa jest dość standardowa i sama mechanika, choć solidna, niczym szczególnym się nie wyróżnia. Jest w porządku, ale bez fajerwerków i bez prawdziwych emocji też. Może gdyby zagęścić klimat, może gdyby jeszcze bardziej urozmaicić przeciwników i dać więcej opcji naszym marines, Steam Marines byłoby w stanie mocniej przykuć do monitora i klawiatury? Pewnie tak. Nie jest to gra zła, tylko zwyczajnie przeciętna jak na rogalikowy świat. Trochę zbyt standardowa, by wybić się ponad poziom. Co nie znaczy, że nie można tu spędzić kilku, być może nawet kilkunastu miłych godzin na strzelaniu do robotów i Obcych w spokojne zimowe wieczory. Ale z zakupem i ewentualnym ogrywaniem poczekałbym do jakiejś większej przeceny na Steamie. A jeśli w czasie tego czekania o Steam Marines zapomnimy i w rezultacie nigdy nie zagramy, to świat się nie zawali. Bo przeciętność to dziś za mało. To już nie te czasy, gdy premiera każdego nieco bardziej zaawansowanego niż powódź kodów ASCII rogalika to było święto lasu. Tyle tego teraz jest, że trochę szkoda czasu na gry zwyczajnie porządne, takie jak Steam Marines.

Jeśli więc natkniecie się na Steam Marines gdzieś przypadkiem, to się nie bójcie. Można zagrać. Nic złego się nie stanie. Tak samo jak nic się nie stanie, gdy nie zagracie.

7,0
Całkiem zwykły rogalik
Plusy
  • fajna synergia klas i broni
  • taktyczne wyzwania na wszystkich poziomach trudności
  • zróżnicowani przeciwnicy
Minusy
  • niczym szczególnym się nie wyróżnia
  • bez narracji, charakteru i klimatu
  • trochę za mało RPG i łupów jak na pełnokrwistego rogala
Komentarze
2
Usunięty
Usunięty
07/01/2015 12:09

Uwielbiam tego typu gry :D

Fang
Gramowicz
07/01/2015 10:29

Myślałem że to literówka w temacie i będzie coś o Steam Machines ;)