Frank Miller, bardzo gniewny człowiek

Tomasz Pstrągowski
2014/09/08 14:30

"Sin City 2. Damulka warta grzechu" najprawdopodobniej okaże się wielką porażką finansową. To bardzo zły omen dla jednego z najważniejszych twórców komiksowych naszych czasów - Franka Millera.

Obraz, którego produkcja pochłonęła 60-70 milionów dolarów (nie licząc kosztów reklamy i dystrybucji) przyniósł w pierwszy weekend wyświetlania ledwie 6 milionów. Po 3 tygodniach suma nie powiększyła się znacząco i wynosi 16 milionów. To smutna wiadomość nie tylko dla wytwórni i dystrybutora, ale i dla Franka Millera, który od wielu lat miota się, nie mogąc znaleźć miejsca dla siebie i swojej twórczości. Frank Miller, bardzo gniewny człowiek

Miller, uchodzący dziś za artystę miejskiego, zakochanego w Nowym Jorku i jego podejrzanych dzielnicach, składającego w "Mieście Grzechu" hołd wielkim amerykańskim metropoliom, urodził się 27 stycznia 1957 roku w niewielkiej mieścinie Olney w stanie Maryland. Młodość zaś spędził w miejscowości jeszcze mniejszej - liczącym zaledwie 8 tysięcy mieszkańców Montpelier w Vermont.

Wychowujący się w towarzystwie szóstki rodzeństwa Frank bardzo różnił się od bohaterów, których będzie później kreował: zakochanego w Hell's Kitchen Matta Murdocka (Daredevil), chroniącego Gotham Batmana czy mieszkańców Basin City (oficjalna nazwa Sin City) powtarzających w kółko, iż miasto opuszcza się tylko w plastikowym worku. Oni od zawsze byli mroczni i tajemniczy, on radosny i pełen życia. Oni od maleńkości zmagali się z traumami, on dorastał w licznej rodzinie, w otoczeniu kochających go ludzi. Jego matka była pielęgniarką pracującą dla armii, a ojciec zarabiał jako cieśla. Miller wspomina swoje dzieciństwo jako beztroskie, wypełnione sińcami i zabawami w Tarzana. "Kiedy miałem 5 lat i wracałem poobijany z pola, matka wrzucała mnie do wanny, szorowała, oklejała plastrami, a następnie wypychała znów na podwórko" - wspomina w jednym z wywiadów.

Skąd więc wzięła się w nastoletnim Millerze miłość do wielkich miast i superbohaterów? Z powieści kryminalnych i komiksów Marvela. Pytany o swoich ulubionych autorów, zawsze wymienia trzech wybitnych amerykańskich pisarzy - Mickeya Spillane'a, Raymonda Chandlera i Dashiella Hammetta. To oni na przełomie lat 30. i 40. stworzyli nowy gatunek literacki, kryminał noir. Powieści z tego nurtu niemal zawsze rozgrywają się w wielkich miastach i opowiadają o ich ciemnych stronach. Sponiewierani przez życie główni bohaterowie, policjanci i prywatni detektywi walczą w nich ze zorganizowaną przestępczością i przemocą zalewającą metropolię. Nie są idealistami, nie wierzą w sukces, ale walka to jedyne, co im pozostało. Tacy też będą bohaterowie Millera. Chociażby Marv, najbardziej znany osiłek w Mieście Grzechu. By pomścić śmierć dziewczyny, gotów będzie rzucić wyzwanie całemu miastu i spłonąć na krześle elektrycznym. A inny z twardych facetów Basin City, upadły policjant John Hartigan, zignoruje wszystkie ostrzeżenia i zadrze z najpotężniejszymi ludźmi w stanie.

Równie ważnymi lekturami były komiksy. Dorastający Frank, jak niemal każde dziecko w Ameryce, namiętnie czytał opowieści o superbohaterach. A przeznaczenie sprawiło, że młodość przyszłego twórcy najlepszych zeszytów "Daredevila" przypadła na wielki rozkwit wydawnictwa Marvel. Millera urzekali zbuntowani nastoletni herosi muszący zmagać się nie tylko z superzłoczyńcami, ale i zwykłymi życiowymi przeciwnościami. Działający nie w Metropolis czy Gotham City, ale realnym Nowym Jorku. Pierwszy list 17-letniego Franka został opublikowany w trzecim numerze serii "The Cat" w kwietniu 1974 roku. Jego autor już wtedy wiedział, że chce rysować komiksy. I szykował się do przeprowadzki do Wielkiego Jabłka.

Nim to jednak nastanie, warto wspomnieć jeszcze jedną lekturę z młodości artysty. Mowa o "Manifeście romantycznym" Ayn Rand. Rand to jedna z najbardziej wpływowych amerykańskich myślicielek, twórczyni filozofii obiektywizmu, wielka piewczyni liberalnego kapitalizmu (więcej o jej przekonaniach możecie dowiedzieć się grając w Bioshock 1 i 2). Miller nie tylko zgadzał się z jej skrajnymi poglądami politycznymi, ale i zapisanymi w "Manifeście" przemyśleniami na temat sztuki. Zdaniem Rand w sztuce nie da się ukryć postaci i poglądów autora - co próbowali czynić autorzy realizmu i naturalizmu - gdyż naturalnym jest, że poprzez swoje dzieła wyraża on także osobistą filozofię. Nurtom, którymi gardziła, przeciwstawiała romantyzm, z jego naciskiem na indywidualizm i wyjątkowość autora.

Miller przeprowadził się do Nowego Jorku w 1976 roku. I od razu skierował kroki do siedziby Marvel Comics. Początki nie były jednak łatwe - miasto pełne było młodych, zdolnych artystów, którzy marzyli, by rysować dla wielkich wydawców. Dlatego 19-letni Frank rysował w wolnym czasie. A na życie zarabiał pracując przy remontach mieszkań. Anegdota mówi, iż rzucił tę fuchę, gdy okazało się, że jeden z jego klientów to narkotykowy dealer ścigany przez mafię. "Pewnego dnia wszedłem do mieszkania tylko po to, by zobaczyć jakichś facetów celujących do mnie z broni. Chwilę później byłem trzy przecznice dalej i łapałem oddech po szaleńczej ucieczce" - powie w rozmowie z Seanem Howe.

Jak czytamy w książce "Niezwykła historia Marvel Comics", brak wolnych etatów w DC Comics i Marvel Comics nie zniechęcał Millera do odwiedzin w siedzibach obu spółek. Jego największym autorytetem był w tych czasach Neal Adams, gnębił go więc swoimi rysunkami i prośbami o poprawki. Adams do dziś uważany jest za jednego z najważniejszych autorów komiksów o Batmanie. Pod jego rządami seria nieco spoważniała i stała się dojrzalsza, bardziej mroczna. Miller wspomina go jako wielkodusznego, ale bardzo surowego nauczyciela: "Neal zawsze znajdował dla mnie chwilę i był naprawdę, ale to naprawdę bardzo wyrozumiały. Choć pod koniec każdego spotkania mówił, że powinien po prostu wrócić do Vermontu". W odpowiedzi Adams mówi o Millerze jako o sile natury, której nie dało się powstrzymać.

Rzeczywiście, pełen pasji młodzik z Vermontu został w końcu zatrudniony w Marvel Comics. W 1979 roku powierzono mu pracę nad "Daredevilem" - drugoplanowym bohaterem, którego pamiętali tylko najwięksi fani. Miller wziął co mu dawali, nie przejmując się, że to ochłapy. I szybko uczynił z Matta Murdocka, niewidomego prawnika z Hell's Kitchen, przebierającego się nocami w strój diabła, jedną z najpopularniejszych postaci wydawnictwa. Jego podejście nie było być może rewolucyjne, ale na przełomie lat 70. i 80. nikt inny na to nie wpadł - by potraktować facetów w trykotach jak prawdziwych ludzi, dopisać im sensowną motywację i uwikłać w tragiczne romanse. Spośród wielu komiksów Millera o Daredevilu wyróżniają się dwa - "Born Again" (rys. David Mazzucchelli) i "The Man Without Fear" (rys. John Romita Jr.). Najwyraźniej widać w nich to, co już zawsze będzie wyróżniało styl artysty: dynamiczne, filmowe kadrowanie; mroczne tony; grę światłem i cieniem; skupienie na bohaterze i próby urealnienia nawet najbardziej absurdalnych postaci i scen akcji. Warto też zwrócić uwagę na Elektrę, stworzoną przez Millera postać zabójczyni ninja uwikłanej w nieszczęśliwy romans z Murdockiem.

W latach 80. Miller odmienił nie tylko Daredevila. Jego dotknięcie poczuł także Wolverine (dzięki czterozeszytowej opowieści "Wolverine" stworzonej wraz z Chrisem Claremontem) i Batman. I właśnie Zakapturzony Krzyżowiec zapewni mu wzmianki w poważnych gazetach oraz ogólnokrajową sławę. "Powrót Mrocznego Rycerza" uważany jest dziś za jeden z najważniejszych i najwybitniejszych komiksów o Batmanie. Jego akcja rozgrywa się w samym środku Zimnej Wojny, wiele lat po tym, jak obrońca Gotham City przeszedł na emeryturę. Gdy miasto zalewa fala przemocy 55-letni Bruce Wayne postanawia raz jeszcze przywdziać strój superbohatera. Ale jest już zupełnie innym człowiekiem - sfrustrowanym, zgorzkniałym, porywczym.

W "Powrocie Mrocznego Rycerza" udała się Millerowi rzecz niezwykła. Jednocześnie zdekonstruował mit superbohatera i oddał mu hołd. Owszem, jego Batman to despota i brutal, a do tego straszny cynik (zeznając przed senackim podkomitetem przyznaje, że zamaskowani herosi to zwykli przestępcy), ale jednocześnie, podobnie jak bohaterowie kryminałów noir, jest to ostatni obrońca prawdziwych wartości. Gotów bronić wolności i sprawiedliwości nawet przed skorumpowanym rządem Stanów Zjednoczonych. Ba, nawet przed Supermanem!

GramTV przedstawia:

Opublikowany w 1986 roku "Powrót" wzbudził sensację. I wraz ze "Strażnikami" Alana Moore'a i Dave'a Gibbonsa (z którym Miller będzie niedługo pracował przy serii "Martha Washington") wywołał prawdziwą rewolucję. Wiek Brązu się skończył, nastał Wiek Mroku. Superbohaterowie nie byli już wcale bohaterami. Byli zwykłymi ludźmi obdarzonymi niezwykłymi mocami. Tak jak wszyscy musieli zmagać się z problemami psychicznymi i osobistymi. Tak jak wszyscy miewali gorsze dni. Skutki tej rewolucji dostrzegamy do dziś, bo mrocznych superbohaterów o wiele łatwiej sprzedać zwykłej publiczności. To już nie są zabawni faceci w śmiesznych wdziankach, ale posępni tytani ocierający się o szaleństwo. Świetnie nadający się do filmów (na wizji Millera wzorowali się zarówno Tim Burton, jak i Christopher Nolan) i poważnych analiz (o "Powrocie" pisał, negatywnie, sam The New York Times).

Jak przyznaje Lynn Varley, była żona i kolorystka Millera, sukces "Powrotu Mrocznego Rycerza" przewrócił mu w głowie. Jeszcze niedawno artysta musiał walczyć o możliwość zrealizowania solowego projektu, "Ronina" wydanego w końcu przez DC Comics. Teraz wydawnictwa ustawiały się do niego w kolejce, a na horyzoncie majaczyło Hollywood. Jednak to, co sprawdzało się w komiksach, w filmie niekoniecznie grało - zarówno "Robocop 2", jak i "Robocop 3", do których napisał scenariusze, okazały się porażkami. Powrócił więc do tego, na czym znał się najlepiej. Tworzenia komiksów.

Nie był już jednak zainteresowany pisaniem pod dyktando redaktorów z wydawnictw. Pewien swojej pozycji, postanowił spróbować sił na własną rękę i w 1991 roku rozpoczął prace nad "Miastem Grzechu". Tu już nie ma mowy o "wpływach" czy "inspiracjach" - to po prostu klasyczny kryminał noir w komiksowej formie. Pełen pięknych kobiet potrzebujących pomocy, bezwzględnych bandytów na szczytach władzy i twardych detektywów działających na granicy prawa. Ale "Miasto Grzechu" nie powstało jedynie jako hołd dla ulubionych autorów z dzieciństwa. Miller wyrażał w nim także własną frustrację na życie w wielkim mieście. Nowy Jork go nie rozpieszczał - artysta kilkakrotnie padał ofiarą napadów. W pewnym momencie był tym już tak zmęczony, że wraz z Varley wyprowadzili się do Los Angeles. Niewiele to zmieniło, również to miasto na przełomie lat 80. i 90. było nękane przez przestępczość.

Niezależne wydawnictwo Dark Horse Comics publikowało "Miasto Grzechu" w latach 1991-2000. W tym czasie pozycja Millera stała się tak mocna, że został swego rodzaju wyrocznią, kimś takim, kim był dla niego Neal Adams pod koniec lat 70. Fakt, że wszyscy słuchali, co ma do powiedzenia wykorzystał, by walczyć o prawa innych artystów. Za swojego największego bohatera uznał zmarłego w 1994 roku Jacka Kirby'ego, który do końca życia toczył spór z Marvel Comics o prawa do swoich postaci (m. in. Kapitan Ameryka, Fantastyczna Czwórka, Thor, Hulk). Miller oddał mu hołd w przepięknej nowelce "Niesubordynacja". Martha Washington, czarnoskóra wojowniczka wysyłana na bezsensowne wojny, odmawiała w nim wykonania rozkazu i zabezpieczenia serum płynącego w krwi umierającego Kapitana Kurtza - symbolizującego jednocześnie Kapitana Amerykę i Jacka Kirby'ego. Miller wstawiał się w ten sposób za swoim mistrzem, podkreślając, że tylko Kirby ma prawo do tworzonych przez siebie postaci.

Jego głos jeszcze donośniej zabrzmiał w 1994 roku, gdy tuż po śmierci Kirby'ego, przemawiał na seminarium w Baltimore. "Wraz ze śmiercią Jacka Kirby'ego kończy się pewna epoka" - cytuje jego słowa Howe w "Niezwykłej historii Marvel Comics". "Nie mogę nazwać jej erą Marvela, bo nie wspieram złodziejstwa. To era Jacka Kirby'ego". Siedzący w pierwszych rzędach szefowie Marvela musieli czuć się niezręcznie.

Dobry czas w życiu Millera skończył się 11 września 2001 roku, w dniu, w którym porwane przez Al-Kaidę samoloty uderzyły w World Trade Center. Rysownik, znów mieszkający w Nowym Jorku (zaledwie kilka przecznic od WTC), widząc rozmiary zniszczeń poczuł, że jego bezpieczny świat się wali. Pomny nauk Ayn Rand odpowiedział z całą siłą, na jaką było go stać - wysyłając swoich bohaterów na front wojny propagandowej. "To tylko początek. Tyrani, wasze dni są policzone. Nie możecie z nami walczyć i nie możecie nas znaleźć. Uderzamy jak błyskawice i rozpływamy się w nocy niczym duchy" - krzyczy Batman w komiksie "Mroczny Rycerz kontratakuje", mającym powtórzyć sukces "Powrotu". Założenie Millera było takie, by uczynić z superbohatera jednocześnie terrorystę i obrońcę sprawiedliwości. Pokazać tym, którzy zaatakowali Amerykę, że nie tylko oni potrafią być bezwzględni. Po części się udało - w komiksie niszczone jest Metropolis, umiera Kapitan Marvel, a Zakapturzony Krzyżowiec zabija Robina. Ale trudno nazwać sukcesem album, który został wyśmiany przez czytelników i krytyków.

Kolejne podejście do Batmana miało być jeszcze bardziej radykalne - w "Holy Terror, Batman!" ukochany bohater Amerykanów miał walczyć z samą Al Kaidą. Pomysłu Millera nie udało się w pełni zrealizować, gdyż zaniepokojone radykalizmem twórcy DC Comics zerwało współpracę. Gdy w końcu, po latach pracy, we wrześniu 2011 roku album się ukazał (pod tytułem "Holy Terror", Batmana zastąpił nowy bohater) został obwołany rasistowskim i obraźliwym. Szczególnie krytyczny był Spencer Ackerman, zarzucający Millerowi na łamach wpływowego magazynu "Wired" antyislamizm i "brak choćby cienia empatii wobec 1,2 miliarda ludzi zamieszkujących naszą planetę".

Radykalne przesłanie Millera było tym głośniejsze, że wcześniej udało mu się powrócić do pierwszej ligi. Sukces ekranizacji "Miasta Grzechu" (2005) i "300" (2006) był olbrzymi, wystarczająco wielki, by przykryć porażkę reżyserowanego przez artystę obrazu "The Spirit. Duch miasta" (2008). Fani odpuścili mu nawet coraz częstsze zarzuty o seksizm, spopularyzowane przez komiks Davida Willisa. Oczekujący na realizację "Damulki wartej grzechu" Miller bywał gwiazdą mediów. Czasem wspominały o nim nawet brukowce.

Niszczycielskie "Holy Terror" na powrót wypchnęło Millera z głównego nurtu. Było tym gorzej, że premiera komiksu zbiegła się w czasie z innym niesympatycznym epizodem. 7 listopada 2011 roku Miller, wkurzony na ruch Occupy Wall Street, opublikował na swojej stronie internetowej bardzo agresywny wpis. "Cholera, jesteśmy zbyt łagodni wobec tego nonsensu" - pisał w nim artysta, by szybko przejść do wyzwisk. "Obudźcie się, tępe prostaki, Ameryka toczy wojnę przeciwko bezwzględnemu przeciwnikowi. (...) Miejcie w sobie nico przyzwoitości frajerzy. Wracajcie do piwnic waszych mam, by pograć w Lords of Warcraft". Takiego przesłania nie mogły przysłonić już żadne sukcesy filmowe.

Cytowany przed chwilą wpis jest ostatnim opublikowanym na blogu artysty. W pierwszym komentarzu czytamy: "Drogi Franku. Byłem twoim największym fanem. Teraz jesteś dla mnie martwy". Dzięki "Sin City 2. Damulce wartej grzechu" twórca "Powrotu Mrocznego Rycerza" miał szansę zmartwychwstać. Ale w Hollywood zmartwychwstanie kosztuje o wiele więcej niż 6 milionów dolarów zarobionych w weekend otwarcia.

PS Z oczywistych względów skupiłem się tylko na najważniejszych epizodach w życiu Franka Millera. Żeby opowiedzieć jego całe życie, wspominając o każdym projekcie, przy którym pracował, trzeba by napisać książkę.

Komentarze
11
Artmaster88
Gramowicz
08/09/2014 23:45

Mnie się film podobał. Komiksy czytałem i opowieści znałem, więc wiedziałem czego się spodziewać, ale mimo to nieźle wciąga i fajnych aktorów wzięli do ról tych wszystkich postaci ;]

Usunięty
Usunięty
08/09/2014 22:54

Bo tak się składa, że każdy z obu nakręconych filmów był oparty na powieściach graficznych Pana Millera więc nie wiem czego oczekiwałeś. Jeśli ktoś zna te powieści, to absolutnie nic go nie zaskoczy w ekranizacjach, czy to już wydanych czy tych szykowanych.

Usunięty
Usunięty
08/09/2014 21:27

Mi sie Sin City 2 srednio podobalo, bo film byl zbyt przewidywalny. Jedynka mnie zaskoczyla, zarowno pomyslem jak i fabula, a dwojka po prostu powiela schemat przez co jest taka sobie.




Trwa Wczytywanie