Rozmowa z Pawłem Majką, czyli świat Metro 2033 w Polsce

O powieści Dzielnica obiecana z uniwersum Metro 2033 oraz między innymi o tym, czemu dwa pierwsze Fallouty są najlepsze.

Rozmowa z Pawłem Majką, czyli świat Metro 2033 w Polsce

Myszasty: Uniwersum Metro 2033 automatycznie kojarzy się ze światami w tunelach podziemnej kolei. Jedyne metro w Polsce, to póki co jedna nitka w Warszawie. A akcja Twojej powieści umiejscowiona została w Nowej Hucie i okolicach Krakowa. Skąd pomysł i dlaczego właśnie tam?

Paweł Majka: Pomysł był odruchowy. Warszawę troszkę znam, ale tylko troszkę, natomiast w Krakowie mieszkam od urodzenia w związku z czym wiedziałem, że pod Hutą mieszczą się schrony przeciwatomowe. Jeden nawet zwiedziłem, choć teraz zmieniony jest w straszną graciarnię, zresztą znaczna część tych schronów uległa degeneracji. Niestety nie udało mi się dojść do największego z nich pod kinem Światowid. Zwiedziłem też kilka innych schronów przeciwatomowych w Krakowie, nad jednym z nich mieściło się na przykład liceum, do którego uczęszczałem - ten schron zwiedziłem akurat dość dokładnie. Mówiąc krótko wiedziałem, że pod Krakowem - a zwłaszcza pod Nową Hutą - tych schronów trochę jest.

Zabawne, że ja o tym, iż wydawnictwo Insignis chce zrobić polską książkę w świecie Metra, usłyszałem już jakiś rok temu na Krakonie podczas panelu wydawców. I wtedy ktoś z Insignis mówił, że oni bardzo by chcieli, by w Polsce ukazało się coś z akcją umiejscowioną w naszym kraju, ale wciąż szukają autora. Wtedy od razu pomyślałem o Nowej Hucie. I to jest taka śmieszna koincydencja, że kiedy pół roku później się do mnie zgłosili, to ja już miałem taki delikatny zalążek pomysłu.

Warszawy nie ruszałem dlatego, że moją pierwszą myślą było: "Niech o Warszawie piszą warszawiacy". Tym bardziej, że równolegle piszę teraz inną książkę, której akcja ma miejsce właśnie w Warszawie i non-stop siedzę z nosem w mapach i opisach miasta, którego zbyt dobrze nie znam.

Zresztą początek współpracy z Insignis, to też ciekawa historia. Poproszono mnie oczywiście o konspekt powieści. Był on duży, naprawdę obszerny, łącznie z tym, że zrobiłem na Google Maps mapki, gdzie zaznaczyłem miejsce wybuchu, które mi pasuje. Zaznaczyłem tam kolejne strefy i oddziaływania, gdzie były pożary, gdzie największe zniszczenia. Co zabawne, wybrałem sobie bombę o określonej sile, taką, która pasowałaby do określonych zniszczeń. Potem siadłem i zacząłem to obliczać - dopiero potem dowiedziałem się, że jest program w sieci, który to robi - rozrysowałem i znalazłem idealne miejsce, które pasowało do takich zniszczeń w Hucie, jakich potrzebowałem. Zaznaczyłem miejsce i wysłałem im te mapki.

Kiedy się spotkaliśmy, zapytali mnie jak to się stało, że wybrałem te konkretną miejscowość na wybuch bomby. Zacząłem tłumaczyć, że bomba ma taką a taką siłę, promień wybuchu jest taki, a tutaj mamy konkretne i odpowiadające mi strefy zniszczeń. No i usłyszałem: "No bardzo dobrze, ale my akurat jesteśmy z tej miejscowości..." Tak więc na dzień dobry zabiłem swoich wydawców, ale na szczęście współpraca układa się całkiem nieźle.

Ale jak to? Metro bez metra?

Owszem, większość książek ze świata Metra dzieje się w metrze. Ale przecież nie wszystkie, popatrz chociażby na Korzenie niebios. Generalnie wiele wynika tu ze specyfiki rosyjskich miast, one mają rozbudowane linie metra, a takie metro moskiewskie - od którego przecież wszystko się zaczęło - to jest w zasadzie osobny wszechświat. To jest rzeczywiście miasto pod miastem. W Polsce takiej możliwości umieszczenia akcji w metrze w zasadzie by nie było.

No tak, byłaby to dość liniowa post-apokalipsa...

(śmiech) Owszem. Oczywiście można by to zrobić. Ale gdybym chciał na siłę dopisać warszawskie metro do uniwersum Metro 2033, to trzeba by pójść na całą masę kompromisów. Natomiast Nowa Huta ma jeszcze ten dodatkowy walor, że było to miasto budowane od podstaw pod kątem wojny jądrowej. Rozmieszczenie wszystkich ulic w tej starej Nowej Hucie było takie, żeby odprowadzić jak najwięcej energii od kombinatu w razie wojny jądrowej, żeby ten kombinat ocalał. Był on ważnym punktem strategicznym, huta stali i cała infrastruktura istotna z punktu widzenia przemysłu zbrojeniowego.

Kombinat musiał ocaleć, nawet kosztem samego miasta. Kto mieszkał w tej starej Nowej Hucie? Głównie pracownicy kombinatu. Te schrony przeciwatomowe zostały zbudowane nie tyle po to, aby ocalić mieszkańców, ale by zapewnić bezpieczeństwo pracownikom kombinatu. To miało pracować nawet w wypadku ataku jądrowego. To wszystko są tak interesujące tematy, że trudno przejść obok tego obojętnie.

A teraz - jak to się ma do uniwersum Metra 2033? Jest to po prostu ta sama wojna i ten sam świat. Są pewne konsekwencje, ale musimy - tak mi się przynajmniej wydawało, a Dymitri Głuchowski na szczęście to zaakceptował - patrzeć na uwarunkowania lokalne. A u nas wyglądają one tak, ze mamy tylko jedno miasto z metrem, ale również całą masę miast posiadających struktury pozwalające przeżyć wojnę jądrową, a przynajmniej jej pierwszy etap.

Chociażby Wrocław...

Dokładnie. Chociaż sam Kraków też ma fantastyczne miejsca. Niedawno rozmawiałem z krakowskim architektem, który zna Kraków od podszewki, na temat piwnic pod śródmieściem. Nie dość, że te piwnice budowane pod XIX wiecznymi i starszymi kamienicami, są znacznie głębsze od tych pod blokami, to jeszcze okazuje się, że pod nimi są niekiedy nawet dwa piętra jeszcze starszych podziemi. Tak więc na pewno jest się gdzie schować; jest tu spore pole do popisu. Zaś sama Nowa Huta, chociażby ze względu na to, że jest "miastem atomowym", wydaje się być jeszcze bardziej interesująca.

Mógłbyś wprowadzić nas jakoś w historię? Bez spoilerów oczywiście.

Schrony pod Hutą były ciasne. To nie były schrony, w których ludzie mieli bardzo długo żyć. Nie da się ich porównać pod względem powierzchni z metrem pod Moskwą, w związku z czym akcja książki nie mogła się w całości toczyć w tych schronach. Ba, ci ludzie musieli wychodzić na powierzchnię, inaczej byłaby to historia o tym, jak strasznie ciasno jest pod ziemią. W związku z tym bohaterowie powieści dużo wędrują. Wędrują po Nowej Hucie, a ponieważ bohaterami jest dwoje młodych ludzi zmuszonych do ucieczki ze schronów, wędrują oni po Hucie, której zupełnie nie znają. Oni urodzili się w schronach, nigdy ich nie opuszczali. Tam oczywiście jest podział, kto może opuszczać schrony, a kto nie. Nowa Huta jest więc dla nich zupełnie obcym terenem, są to dzikie terytoria. Z jednej strony szukają miejsca, gdzie mogliby przeżyć, a z drugiej strony wciąż ścigani są przez ludzi, którzy chcą ich dopaść. A przy okazji zarówno uciekinierzy, jak i ścigający wplątują się w pewną "nową rzeczywistość". Rzeczywistość, w której człowiek niekoniecznie jest wciąż "koroną stworzenia".

To jest książka przygodowa. Ja w ogóle jestem zwolennikiem czytania i pisania książek przygodowych. Ale staram się też mocno korespondować z pierwszym Metrem, czasami nawet z nim dyskutować. Co to znaczy przeżyć po takiej wojnie? Co to znaczy zachować człowieczeństwo? Co to znaczy być człowiekiem? Czy na pewno wierność naszemu podstawowemu genotypowi, to istota człowieczeństwa? Starałem się też wpleść nieco rozważań - ale pamiętajmy o proporcjach, to wciąż powieść przygodowa - na temat kultury. Czy na przykład jeśli zgodzimy się odmienić nieco nasze cechy biologiczne, bo tego wymagałaby nowa rzeczywistość, to czy w takim przypadku człowieczeństwo nie oznaczałoby zachowania wierności całemu spadkowi kulturalnemu? Czy jest w ogóle miejsce na kulturę wyższą w świecie post-atomowym, w którym najważniejszą kwestią dnia powszedniego staje się przetrwanie.

Czy przewidujesz, zakładając oczywiście taką możliwość, kontynuację?

Jeśli książka by się fantastycznie sprzedała - czego zresztą sobie i wydawcy również życzę - oraz pojawiłaby się chęć dalszej współpracy ze strony wydawnictwa, to oczywiście, że tak. Tym bardziej, że mam już nawet pewne pomysły, choć nie chcę zbyt wiele zdradzać. W książce jest sytuacja - nie będzie to spoiler - kiedy bohater trafia do czegoś w rodzaju sztabu. Tam jest mapa. Taki drobiazg, nie wiem, czy ktoś czytając to w ogóle wychwyci. I na tej mapie zaznaczone jest kilkoma kolorami kilka tras do różnych miejsc. To jest swego rodzaju sugestia, że istnieją też inne skupiska ludności w okolicy. Jest w książce kilka takich tropów, choć to drobiażdżki w sumie, które jeśli nie będą kontynuowane, nic się nie stanie. Natomiast jeśli okazałoby się, że jest chęć, by coś jeszcze w tym świecie napisać, to mogę spokojnie wyjść od tych właśnie, porozrzucanych detali.

A jak wygląda współpraca z Głuchowkim? Czy musiałeś się z nim konsultować, przedstawiać fragmenty powieści tudzież konspekt? Czy potrafi ingerować jakoś w treść?

Oczywiście przed rozpoczęciem pracy Głuchowski musiał przeczyta i zaakceptować konspekt. To w sumie jego świat, rządzący się pewnymi prawami, mający pewne podstawy, których należy się trzymać, pewnych rzeczy w tym świecie zrobić nie wolno. Na przykład jedną z takich podstawowych spraw jest to, że enklawy ludzi są izolowane, oderwane od siebie. Ludzie w Piterze nie mają pojęcia, czy Moskwa żyje, ludzie w Moskwie nie wiedzą, czy w Polsce ktoś przeżył i tak dalej. Tam może czasami przechodzą jakieś sygnały radiowe, ale nie ma tak, że jest stała łączność, albo jakiś listonosz, Kevin Costner, jeździ od enklawy do enklawy i przewozi listy. I to jest na przykład coś, czego ja też musiałem się trzymać.

Natomiast jeśli chodzi o fabułę, czy choćby przemiany, jakich mogło w genotypie ludzi i zwierząt dokonać promieniowanie, to tutaj pozostawił mi bardzo wiele. Aczkolwiek to wszystko było opisane w konspekcie, więc wiedział, do jakich granic jestem się w stanie posunąć. Na pewno nie ma czegoś takiego, że osobiście nadzoruje i pilnuje jaki kolor ma mieć rosnący na ruinach kwiatek.

Powiedz coś o sobie, o swoich dotychczasowych dokonaniach pisarskich, planach.

GramTV przedstawia:

To jest dla mnie zabawny rok. Na jego początku ukazał się właśnie moja pierwsza powieść i nie jest to Metro, tylko Pokój światów. To też jest poniekąd post-apo, ale post-apo w świecie magii. Natomiast wcześniej publikowałem chyba w większości ukazujących się na terenie Polski czasopism, a także w kilku antologiach pojawiły się moje opowiadania. Były to głównie opowiadania i trudno powiedzieć, by łączył je jakiś główny nurt, bo część rzeczy należała do fantasy. To na przykład były rzeczy, które ukazywały się na portalu Fahrenheit. Przyjąłem taką metodę, że rzeczy publikowane w sieci pojawiały się pod pseudonimem, natomiast drukowane firmowałem własnym nazwiskiem. I na przykład na tym portalu poszły pod pseudonimem cztery opowiadania takiej humorystycznej fantasy o Kwoce i Buhaju, dwóch barbarzyńcach. Natomiast w antologiach, na przykład Powergraphu, często były to opowiadania science fiction, choć z kolei w antologii Fabryki Słów było to fantasy. Zawsze było to bardzo zróżnicowane.

Coś jest z tym post-apo. Akcja Pokoju światów co prawda toczy się w 1972 roku, ale jest to świat, który został totalnie spustoszony przez Obcych podczas pierwszej wojny światowej. I to tez jest obraz cywilizacji odbudowującej się po apokalipsie. Z kolei takie opowiadanie, które poszło w antologii Kanon barbarzyńców Fabryki Słów, to wprawdzie jest fantasy - antologia była dedykowana Howardowi - ale też tak lekko post-apokaliptyczne. Coś jest z tą post-apokalipsą...

Pytanie, które u nas musi paść. Grasz?

Jeśli chodzi o gry, to post-apokalipsa jest bardzo mocno obecna w moim życiu. Absolutnie moją ulubioną z gier, pierwszą, którą zawsze instaluję na nowym komputerze - na laptopie, który kupiłem miesiąc temu, to też była pierwsza gra - jest Fallout.

No to witaj w klubie!

(śmiech) Ty też? Wprawdzie na pewno grałem więcej w dwójkę niż jedynkę, ale to głównie dlatego, że Fallout 2 był pierwszy. W jedynkę zagrałem po raz pierwszy nieco później, więc do dwójki czuję większą nostalgię, a poza tym jest ona znacznie większa. Jest znacznie szersza, więc dłużej się w nią gra, a ja zawsze staram się odwiedzić każdy zakątek pustkowia, choć podejrzewam, że paru rzeczy jeszcze sam nie odkryłem.

A ile razy przeszedłeś dwójkę?

Wiesz co? Nie powiem ci. Nie powiem, bo nie pamiętam. Tym bardziej, że teraz to są dwa rodzaje grania. Czasami po prostu zaczynam grę, żeby sprawdzić jakaś nową konfigurację postaci, potem wyskakują inne zajęcia, więc zostawiam grę w połowie i nie zawsze do niej wracam. Natomiast tak, żeby przejść grę w całości, dojść do platformy i prezydenta, to chyba z 6-7 razy. A oprócz tego tak z kilkanaście razy zaczynałem, ale potem musiałem zając się czymś innym, sejwy gdzieś ginęły... Generalnie mam tak, że wciąż bardziej pociągają mnie te starsze gry i nie wiem, czy są po prostu lepsze, czy to objaw starości, panie dzieju.

W każdym razie Fallout na pewno, przy czym zdecydowanie bardziej dwie pierwsze gry. Należę do tych, którzy uważają, że Fallout 3 jest dobrą grą, ale niekoniecznie dobrym Falloutem, więc te dwie pierwsze cenię sobie najwyżej. Ale na przykład New Vegas też już przeszedłem dwa razy.

Bo New Vegas jest świetny. Dodatkowo z paczkami modów utrudniającymi rozgrywkę i zbliżającymi mechanikę do klasyków, jest po prostu prawdziwym Falloutem A trójka też mi się nie podobała..

Ja przeszedłem trójkę...

Ja również. Musiałem, recenzję pisałem.

(śmiech) Nie no, ja nawet z własnej woli. Ale nie czułem już pokusy, by do niej wracać. Tam coś było nie tak. Do tego powiem ci, że nienawidziłem tych tuneli metra, było tam tego za dużo. Kiedyś przerwałem grę na trzy dni i średnio chciało mi się do niej wracać. Wiedziałem, że znów będą te same tunele metra, te same ghule i zaziewam się na śmierć. Pograłem chwilę i wyłączyłem komputer.

No pięknie. Znudzony metrem autor książki z uniwersum Metra...

(śmiech) No faktycznie, tu mnie przyłapałeś. Ale to jednak inne metro. W grze Metro było ono inne, ciekawe, fajnie się po nim chodziło. Natomiast Bethesda nie potrafiła zróżnicować tych przeklętych tuneli, były zawsze takie same. Wiedziałeś co cię spotka, gdzie cię spotka, zawsze wyglądały tak samo, a to szybko przestaje kusić.

No i oczywiście jest jeszcze Stalker. Jest to jedna z moich ulubionych gier w tej chwili. I nie chodzi tu tylko o post-apo, choć to robi swój klimat oczywiście. Mam bowiem wrażenie, że ze wszystkich gier, w które grałem, ona ma najbardziej żywy i prawdziwy świat. Tam ten świat żyje wokół ciebie, idziesz i on się dynamicznie zmienia. Ta gra ma wielu żyjących, interesujących bohaterów niezależnych. To jest to, co ma jedynka i dwójka Fallouta oraz New Vegas, a czego nie ma Fallout 3, gdzie mamy typowe, bethesdowe manekiny, które wygłaszają swoje oświadczenia.

No i oczywiście - pozostając w tych klimatach - sprawdziłem też betę nowego Wastelanda, bo oczywiście dorzuciłem się do zrzutki na Kickstarterze. Co prawda nie mam czasu na czynne uczestniczenie w forum, ale podoba mi się bardzo to, w jakim kierunku gra zmierza.

Od gry taktycznej do praktycznie pełnokrwistego erpega. To rzeczywiście bardziej przypomina to, czym miał być Van Buren, niż pierwszego Wastelanda. Szkoda, ze prawa do marki leżą przy kimś innym.

Dokładnie. Chociaż pewne elementy z Van Burena zostały też przecież wykorzystane w New Vegas.

Zgadza się. Mało tego. Czy wiesz, że ekipa zapaleńców pracuje nad odtworzeniem oryginalnego Van Burena w oparciu o klasyczny silnik 2D?

Niesamowita sprawa. Na pewno poszukam. Mam tylko nadzieję, że ten projekt wypali.

A ja mam nadzieję, że uda nam się kiedyś spotkać i nagrać naprawdę długiego podcasta o grach post-apo oraz twoich książkach oczywiście. Dzięki za rozmowę.

Również dziękuję. I mam nadzieję - do zobaczenia.

Komentarze
6
Xavier455
Gramowicz
28/08/2014 14:04

Bardzo pozytywny wywiad :) Z ciekawością zabiorę się do książki.

Usunięty
Usunięty
28/08/2014 12:26

Dokładam się do kontynuacji.

Fang
Gramowicz
28/08/2014 09:32

Właśnie najbardziej mnie interesowało jak ma się ta książka do tych "oryginalnych" teraz już wszystko jasne.




Trwa Wczytywanie