War of the Vikings - recenzja

Sławek Serafin
2014/04/20 15:49
9
0

Cyfrowy przelew krwi po nordycku niestety mocno rozczarowuje.

Wszystko zaczęło się od Mount & Blade tak naprawdę. W ogóle wybaczcie, że tak pojadę historycznie i nudnawo na początek, zamiast od razu przejść do cielesnych sensacji, ale mam w tym ukryty cel. Zaczęło się więc od Mount & Blade. Nie była to pierwsza gra w średniowiecznych klimatach z elementami RPG, ale jako jedna z pierwszych zaproponowała nowy, ekscytujący, intuicyjny system walki z kierunkowymi atakami i blokami, który spodobał się setkom tysięcy ludzi... którzy wkrótce potem zapragnęli okładać się nawzajem tymi wszystkimi mieczami, toporami, szablami i lancami. I powstało wieloosobowe Mount & Blade: Warband, które potrzebę wrażania sobie żelastwa w bebechy zaspokajało prawie w zupełności. I w tym miejscu historia mogłaby się zakończyć, gdyby Warband nie znalazło naśladowców - War of the Roses i Chivalry. To pierwsze bardziej indywidualne, techniczne, elitarne i wymagające, to drugie nastawione na dynamikę i widowiskowe naparzanie, choć z mocnym zacięciem drużynowym. Obie gry czysto sieciowe, czysto wieloosobowe, bez opcji kampanii singlowej. I niestety to samo można powiedzieć o War of the Vikings, nowej grze twórców War of the Roses. Dlaczego niestety?

War of the Vikings - recenzja

Dlatego, że gdyby historia zatoczyła eleganckie koło i wróciła do pierwotnej koncepcji otwartej kampanii z Mount & Blade, to bym w War of the Vikings grał z przyjemnością. I podejrzewam, że nie tylko ja. Przy tym stopniu technicznej sprawności, jaką prezentuje gra jeśli chodzi o oprawę wizualną i dźwiękową - obie stojące na wysokim poziomie i robiące świetne wrażenie - kampania singlowa mogłaby być naprawdę wyjątkowo atrakcyjna. Także dlatego, że komputerowi wrogowie byliby łatwiejszymi przeciwnikami niż ci wychowani na War of the Roses wymiatacze, których spotkamy teraz na serwerach w War of the Vikings - wybaczcie, ale w grze, w której macha się mieczami i toporami chciałbym, jako gracz i uczestnik tego machania, raczej kogoś zabić niż być zabijanym. A w trybie wieloosobowym, jako nowicjusz, to drugie mam jak w banku. I choć lubię wyzwania, to zanim do nich przejdę chciałbym się spokojnie i bezstresowo pobawić w mordowanie, palenie, gwałcenie i rabowanie w tak pięknych wikińskich okolicznościach przyrody. Nie dane mi było. Szkoda.

W War of the Vikings głównym problemem, ale i główną atrakcją paradoksalnie, jest system walki. Tak naprawdę jest to rozwinięta wersja mechaniki z Mount & Blade, ale zaawansowanie i nastawienie na realizm odebrało jej niestety intuicyjność i czytelność oryginału. Ataki i bloki wyprowadzamy tutaj kierunkowo, czyli trzymając klawisz myszki i wskazując jednocześnie ową myszką stronę, z której mamy atakować, lub z której mamy się zasłaniać przed atakiem wroga. Koncepcja sprawdzona, zastosowana w kilku grach, w tym nawet takich bardzo dobrych. Ale tutaj jest ona pogłębiona. I jednocześnie zagmatwana. Ja rozumiem, że każda broń ma inny zasięg, że siła zamachu ma znaczenie, że trzeba odpowiednio się ustawić i wycelować w daną część ciała nawet. Super. Ale nie rozumiem, dlaczego potrzeba jest tylu godzin praktyki, by po prostu trafić przeciwnika nie ginąc jednocześnie od jednego jego ciosu, całkowicie nieprawdopodobnego wydawałoby się. Zaawansowane, skomplikowane reguły gry są jak najbardziej w porządku, ale nie w sytuacji, gdy jedyną metodą by się ich nauczyć jest festiwal setek własnych zgonów z rąk ludzi, którzy wcześniej opanowali ten system.

Oczywiście War of the Vikings nie jest jedyną grą, która ma wysoki próg wejścia. I niektóre inne też mają ten próg zalany krwią i usłany porąbanymi żelastwem zwłokami. Ale większość z nich próbuje jakoś złagodzić tę drogę przez mękę, choćby za pomocą narzędzi do kojarzenia graczy na serwerach, tak by walczyło się z przeciwnikami na mniej więcej tym samym co nasz poziomie umiejętności. W grze, w której mechanika jest tak rozbudowana i w której między nowicjuszem a weteranem jest aż tak wielka przepaść, zwykłe dedykowane serwery, w których nowi mieszają się ze starymi wyjadaczami to zły pomysł. To może przejść w strzelance, gdzie operować gnatem każdy potrafi, ale nie w takiej grze jak ta, w której trzeba wielu godzin praktyki, żeby opanować tych kilka dostępnych broni. O, a skoro już jestem przy tych broniach...

War of the Vikings stawia na historyczny autentyzm starć między Wikingami a Saksonami z okolic IX i X wieku. Widać to w modelach postaci, projektach zbroi, broni i tak dalej. A także w ubogim arsenale, niestety. War of the Roses, poprzednia gra tego studia, traktowała o szczycie średniowiecznej fascynacji przeróżnym żelastwem do robienia ludziom krzywdy i w zasadzie było w niej wszystko, co tylko można sobie wymarzyć w tej materii. A tutaj, u Wikingów? Bieda, jak to w ówczesnej Skandynawii. Jak miecze, to wszystkie takie same. Toporów kilka rodzajów, ale też bez szału. Łuki i... tylko łuki, żadnych kusz i tym podobnych. Włócznie, oszczepy, noże do rzucania. I to wszystko. Koni nie ma. Młotów, buzdyganów, berdyszy, partyzan, mieczy dwuręcznych też nie ma. Także pancerze występują w dość ubogim asortymencie, bo płytówek jeszcze wtedy nie było, więc wszyscy biegają w kolczugach lub zbrojach łuskowych. I z takimi samymi tarczami. No nędza. Mało tego wszystkiego. Może i byłbym skłonny poświęcić swój czas grze z tak nieprzystępnym i zaawansowanym systemem walki, gdybym wiedział, że będę w niej odkrywał ciągle coś nowego i to przez wiele miesięcy. Jak w War of the Roses, gdzie nawet głupi miecz można było sobie dostosować na kilka sposobów, od rękojeści po ostrze. Poznawanie tych wszystkich nowych rzeczy i zabawa nimi byłyby niezłą nagrodą za te wszystkie godziny spędzone na nauce grania. A w War of the Vikings takiej nagrody nie ma. I choć granie dla samej satysfakcji, dla zwyciężania i podnoszenia własnych umiejętności ma pewien czysty i nieskażony urok sieciowej rywalizacji, to... nie w tym przypadku. A to dlatego, że granie w War of the Vikings, abstrahując już od systemu walki, jaki by nie był i od tego czy się ginie czy się zabija, jest wtórne i pozbawione polotu.

GramTV przedstawia:

Mamy tutaj całe dwa tryby rozgrywki - jeden, w którym walczymy o punkty na mapie, i drugi, w którym po prostu zabijamy się drużynowo. Ten drugi tryb jest podzielony na trzy kategorie, udające osobne tryby, ale tak naprawdę różnią się one tylko skalą starć, bo we wszystkich chodzi o to samo, czyli o... nic w zasadzie. Po prostu się zabijamy i już. Z pewnością są tacy, którym to wystarczy i bardzo się cieszę z tego powodu, ale ja osobiście chciałbym, żeby gra jednak oferowała coś więcej. Dlatego tak bardzo podobało mi się Chivalry, które miało prosty system walki ale bardzo fajnie skomplikowane, dynamiczne mapy ze zmiennymi zadaniami, które wymagały zaawansowanej współpracy i sprytu. W War of the Vikings tego brak, bardzo brak, nawet na mapach w trybie podboju, gdzie w dość mało porywający sposób walczy się o tych kilka punktów kontrolnych. Trzeba je przejmować po kolei, nie ma podziału na atakujących i broniących, a cała bitwa zwykle sprowadza się do nieustannego chaotycznego boju o środkowy punkt ma mapie... No, chyba że w jednej z drużyn jest więcej doświadczonych graczy, którzy przetaczają się po tych z drugiej strony i zabierają im wszystkie punkty w dwie minuty. Co jest zresztą częstym zjawiskiem. I zniechęcającym.

Bardzo chciałem polubić War of the Vikings. Gra ma świetny klimat, nawiązujący do emitowanego właśnie serialu o Wikingach, który bardzo lubię - to raz. Dwa, że jest naprawdę bardzo ładna i ma świetne brzmienie, zwłaszcza zaś muzykę i głosy postaci. Po trzecie wreszcie, sama koncepcja do mnie przemawia - jako sieciowa, wieloosobowa atrakcja średniowieczne tłuczenie się po łbach różnym żelastwem jest sto razy fajniejsze od tych wszystkich współczesnych strzelanek, które przejadły się pewnie nie tylko mnie. Ale War of the Vikings niestety zawodzi. Ma rozbudowany system walki, wzbogacony względem War of the Roses o ciosy specjalne, uniki i nie pozwalającą na dzikie wymachiwanie bronią wytrzymałość i... to wszystko, czym przewyższa poprzednika. Broni jest mniej, opcji jest mniej, głębi jest mniej. A tryby rozgrywek są tak samo nudne i stęchłe jak poprzednio, bez żadnych innowacji, bez żadnych emocji.

Nie gra się w War of the Vikings źle, zwłaszcza jeśli jakimś cudem uda nam się kogoś zdzielić toporem między oczy, wsadzić mu miecz w bebech albo potraktować strzałą w kolano. Ale gra nie ma potencjału, nie ma w sobie czegoś, co sprawiłoby, że chce się dłużej przy niej zostać. Pewnie dlatego w weekendowe wieczory w kilka dni po premierze naliczyłem na serwerach może z dwie, trzy setki graczy w sumie. To tak, jakby prawie nikt w War of the Vikings nie grał, oprócz garstki zapaleńców - i choć przynależność do takiej małej, zwartej, elitarnej społeczności to jest pewna atrakcja, to tak naprawdę dla nas, ogółu graczy, Wikingowie już są martwi. Szkoda. Zmarnował się temat i klimat, zmarnował się silnik graficzny, zmarnowało się świetne udźwiękowienie. Został nam tylko serial. I nadzieje na jakąś inną, lepszą grę o wikingach.

6,0
To nie jest gra o Wikingach na którą czekaliśmy
Plusy
  • świetne udźwiękowienie i atmosfera
  • bardzo ładne, różnorodne mapy
  • historyczny autentyzm
  • rozbudowany system walki wręcz
Minusy
  • nudne, odtwórcze tryby gry sieciowej
  • wysoki próg wejścia
  • w sumie niewielka różnorodność taktyk, broni i pancerzy
  • bez kampanii singlowej zmarnowany potencjał wikińskich klimatów
Komentarze
9
KeyserSoze
Gramowicz
22/04/2014 22:14

> To jest właśnie ironia. Z jednej strony ma być realizm,a z drugiej Wikingowie maja latać> w zbroi płytowej (ta, może samurajskie maski do tego? No i móc atakować cepami bojowymi,> kuszami, rapierami, floretami, katanami, berdyszami... Jasne. Proponuję jeszcze Ka-Bar''a> 1211 i Sphinxa 3000. Oczywiście są i takie gry, ale jak ma być realizm, to niech będzie> realizm.Realia to realia, za wierność się należy plus. Nie zmienia to tego, że w grze jest po prostu zbyt mała różnorodność broni. Nie obchodzi mnie, z czego to wynika, tylko sam fakt.> //nudne, odtwórcze tryby gry sieciowej> można to powiedzieć o każdej grze sieciowej...nie, nie o każdej. Chivalry, żeby nie szukać daleko, ma strasznie fajne, charakterystyczne i różnorodne mapy w multi.> zresztą wymagać od gry nastawionej na multiplayer kampanii single player to chyba skrajna głupota...Czy Warband jest nastawione na multi? Jest. Czyli nie powinno mieć singla, nie? A zobacz, jaki ma. Wyobraź sobie teraz taki albo lepszy, tyle że z grafiką z Vikings i tym klimatem. Skyrim się chowa. I ja żałuję, że czegoś takiego nie ma.

Usunięty
Usunięty
22/04/2014 00:01
Dnia 20.04.2014 o 23:31, Corvus92 napisał:

//w sumie niewielka różnorodność taktyk, broni i pancerzy Oceniać grę za jej historyczne oddanie(gdzie zresztą dostałą plus za to)? wikingowie przede wszystkim używali mieczy, toporów i włóczni...

To jest właśnie ironia. Z jednej strony ma być realizm,a z drugiej Wikingowie maja latać w zbroi płytowej (ta, może samurajskie maski do tego? No i móc atakować cepami bojowymi, kuszami, rapierami, floretami, katanami, berdyszami... Jasne. Proponuję jeszcze Ka-Bar''a 1211 i Sphinxa 3000. Oczywiście są i takie gry, ale jak ma być realizm, to niech będzie realizm.

Usunięty
Usunięty
21/04/2014 23:58

Nie ma mieczy dwuręcznych? A topory dwuręczne? Nie ma to jak przywalić komuś w czachę, albo przez plecy zraz, a porządnie.




Trwa Wczytywanie