Trials Fusion - recenzja

Piotr Bajda
2014/04/16 18:00
8
0

Z górki na pazurki.

Trials Fusion - recenzja

Wierzcie lub nie, ale seria Trials od Finów ze studia RedLynx ma już 14 lat. Nikt z zakładających firmę w 2000 roku i wydających za moment jej debiutancką produkcję - pierwsze Trials właśnie - nie mógł spodziewać się, że sprawy potoczą się aż tak korzystnie. Początki (jak w każdej godnej opowiedzenia historii) nie były łatwe, bo na pełnoprawną kontynuację gry o pokonywaniu przeszkód na motocyklu przyszło czekać aż 7 lat, ale już niebawem miał nadejść przełom. Wydana w 2009 roku na XBLA Trials HD rozkochała w sobie stęsknionych tego typu doznań graczy, sadzając RedLynx na tronie gatunku. Popularność serii dostrzegł Ubisoft, przejmując firmę w 2011 roku, a Trials Fusion to kulminacja dotychczasowej współpracy.

Współpracy najwyraźniej bardzo udanej, bo Trials Fusion to bez wątpienia najlepsza odsłona cyklu. Nie tylko doszlifowuje niemal do perfekcji formułę rozgrywki z idealnie zaprojektowanymi trasami, genialną fizyką czy mistrzowskim budowaniem wyzwania, ale dodaje do niej także elementy na pozór niepotrzebne, dokładające jednak kolejną warstwę zabawy. A tych nigdy przecież za wiele.

Zasiadając do Trials Fusion nie spodziewałem się tego zupełnie, ale ta gra o skakaniu motocyklem po przeszkodach ma nawet... fabułę. Fabuła to nieinwazyjna, bo skupiając się zupełnie na pokonywaniu tras da się ją przegapić. Świetnie jednak sprawdza się płynąc w tle równolegle z naszymi postępami i odwiedzaniem kolejnych zakamarków tego futurystycznego świata, zdradzając historię jego samego oraz tego, co doprowadziło go na skraj upadku.

A zobaczymy tego świata naprawdę spory kawałek. Przygodę zaczynamy gdzieś na rubieżach futurystycznego miasta w laboratorium, gdzie poznamy podstawowe zasady panowania nad motocyklem, by już po paru chwilach opuszczać jego surowe, metaliczne ściany (laboratorium, motocykle nie mają ścian) w akompaniamencie wybuchów atakowanej przez niezidentyfikowane siły tamy. W drodze do miasta pokonamy ośnieżone szczyty, w samej metropolii zwiedzimy sterylne, podejrzanie puste ulice oraz dachy drapaczy chmur, a w ramach ponownego wypadu za miasto zostawimy ślady opon także w tropikalnej dżungli, na pustyni czy w kompleksach badawczych. Zestaw środowisk raczej oklepany, ale projekty przeszkód oraz dodatkowe atrakcje na każdym z poziomów wynagradzają to pójście na łatwiznę.

Nasz jeździec sprowadza za sobą poważne tarapaty w każdy zakątek, który odwiedzi. Na trasie jego przejazdu (a także w jej okolicach - powiedzmy, że w obrębie kilku kilometrów) wszystko się wali, wybucha i obraca w ruinę. Nad jego głową (często zdecydowanie zbyt nisko) przelatują tajemnicze statki powietrzne. Zakręcone trasy są zakręcone od początku do końca. Część z nich zaskakuje od pierwszych sekund, wystrzeliwując stalowego rumaka z katapulty czy sprowadzając go kilka pięter w dół za sprawą sprytnie ukrytej zapadni. Gdy gdzieś w jej środku robi się zbyt monotonnie, trasa zapada się centymetr przed przednim kołem lub wręcz na odwrót - zaczyna być budowana na bieżąco. Nie ma mowy o nudzie.

Wspomniałem , że nie spodziewałem się w Trials Fusion zalążka fabuły, czas na kolejne zaskoczenie. To zabawna gra. I to w sposób wyraźnie zainspirowany Portalem (choć w naśladowaniu nie zbliża się nawet do wzorca), co jest godne pochwały, bo trudno w tym medium o inteligentniejsze, bardziej cięte źródło inspiracji do robienia sobie jaj. Wzorem dzieła Valve rolę comic relief pełni tu sztuczna inteligencja. Dwie jej sztuki dokładnie rzecz biorąc - obdarzone żeńskim i męskim głosem (Portal 2, hmm?). Ona jest bardziej rozgarnięta niczym GLaDOS, on to cyfrowy chłopek-roztropek (acz ciut rozsądniejszy od Wheatleya). Ona asystuje graczowi, on odpowiada za trzymanie świata gry w ryzach. Z mizernym skutkiem i w atmosferze prawienia komunałów. I ona, i on nie mają poczucia humoru, więc nie są świadomi swojego komediowego potencjału. Dla obu wreszcie jeździec jest workiem mięsa (ona darzy jednak ten wór sympatią). Miło.

Finowie popisują się poczuciem humoru także na końcu każdego przejazdu, wpadając na coraz wymyślniejsze sposoby uśmiercenia motocyklisty. Gdy ten element łączy się z wspomnianymi cyfrowymi komediantami rodzą się prawdziwe kwiatki pokroju spokojnych komunikatów o ryzyku upadku dokładnie w momencie, gdy jeździec uderza w ziemię po kilkusetmetrowym locie w dół.

To gesty tym bardziej miłe, że Trials Fusion wcale nie potrzebuje ich do wywoływania uśmiechu na twarzy grającego. To gra stworzona z myślą o dawaniu frajdy. Każda pokonana przeszkoda to krótki przypływ endorfin, a każda kraksa (tych jest znacznie więcej) to nie powód do złości. Wręcz przeciwnie - po upadku palec z automatu wędruje na guzik odpowiedzialny za powrót do punktu kontrolnego czy restart trasy w przypadku ambitniejszych podejść. Same tory przeszkód choć wymagające, nie należą do najdłuższych, trafiając idealne w złoty środek pomiędzy nasyceniem a przesytem.

GramTV przedstawia:

Nie mają prawa nudzić także postawione przed nami zadania. Większość tras w trybie kariery wymaga po prostu przejechania od startu do mety, biorąc pod uwagę czas i ilość kraks przy wystawianiu medalu (od brązu do złota). Rutynę przerywają postawione na każdej z nich wyzwania wahające się od wykonania wyznaczonej ilości trików, przez aktywowanie mechanizmów wywracających układ planszy do góry nogami, aż po wykręcone przerywniki raz jeszcze pokazujące komediowy zmysł RedLynx, a których z troski o Wasze doznania nie zdradzę.

Gdybyście jakimś cudem znudzili się zwykłymi przejazdami, to co kilka etapów Trials Fusion sprawdza zupełnie inne umiejętności gracza, jak na przykład czesanie trików (intuicyjne, ale nie grzeszące dokładnością i przejrzystością), przejechanie jak najdalej bez balansowania ciałem, wjechanie pod górkę bez wywrotki czy bezwładny lot po opuszczeniu motocykla w locie.

Przede wszystkim nie nudzimy się jednak za sprawą wymagającego nieustannego skupienia poziomu trudności. Początki są przyjemne do tego stopnia, że możecie przyłapać się na myśli "Pfff, przecież miało być trudno". Spokojnie, jeszcze będzie. Schody zaczynają się w okolicach czwartego z ośmiu zestawów tras, a przy przedostatnim Trials Fusion zamienia się w piekło, gdzie licznik wypadków w jednym przejeździe szybko wskakuje w trzycyfrowe rewiry. Nie myślcie zresztą, że zaliczycie wszystko odbębniając każdy event na brąz. Medali koniecznych do odblokowania kolejnego rozdziału jest zawsze za mało, więc koniecznością staje się poprawiania zaliczonych już przejazdów na złoto.

Tryb kariery da się zaliczyć w nawet 6 godzin (przy nadludzkiej zręczności),ale odblokowanie wszystkiego (złota na każdej trasie, wszystkie z 50 wdzianek dla bohatera, części do pojazdów i pieniądze na ich zakup) pochłonie Was na ich kilkadziesiąt. A nawet jeśli nie lubicie wyciskać z gier wszystkich soków, to i tak Trials Fusion wciągnie na długo, bo to jedna z gier zachęcających do powrotów za sprawą świetnie zaprojektowanych, różnorodnych, wymagających ogromnego skupienia i żonglowania umiejętnościami tras.

Trials Fusion to przyzwoicie wyglądająca gra, choć niepozbawiona technicznych potknięć pokroju paskudnie doczytujących się na naszych oczach tekstur przy ponownym wczytaniu trasy. Do rangi gry ładnej awansuje za sprawą urokliwych momentów, jak na przykład ten, gdy przemierzamy skąpaną w świetle zachodzącego słońca trasę. Tylko cienie i zarysy otoczenia oraz jeźdźca, w tle oświetlony pociąg przecina most, a wszystkiemu przygrywa kojącą dla odmiany melodia. Dla odmiany, bo zazwyczaj słyszymy pasującą do futurystycznego klimatu elektronikę, która co prawda wpada w ucho, ale utworów jest trochę za mało i szybko się nudzi.

Kluczem do wielkiej popularności Trials Fusion może okazać się otwierający w zasadzie nieskończone możliwości edytor tras. Narzędzie do tworzenia przejazdów rzuca nas w przestwór tego samego świata, w którym toczy się akcja trybu kariery, pozwalając zaaranżować swój wymarzony tor w dowolnym miejscu. Możliwości jest od groma (to w zasadzie ten sam zestaw zabawek, którymi grę tworzyło RedLynx), a kreator powinien rozkwitnąć, gdy wyjadacze odkryją je wszystkie i podzielą się nimi ze światem. W trakcie testowania gry serwery jeszcze niestety nie działały, więc nie miałem ani możliwości sprawdzenia tworów innych, ani podzielenia się ze światem swoimi nieudolnymi kreacjami. Nieudolność kreacji to jednak tylko i wyłączenie moja wina. Zestawowi narzędzi i jego przystępności nie mogę nic zarzucić.

Wyłączone serwery nie pozwoliły przetestować trybów sieciowych, ale jeśli nie pojawią się w nich jakieś poważne problemy natury technicznej (a te ostatnio występują w przemyśle coraz częściej), nie wyobrażam sobie, aby coś mogło w nich nie zagrać. To ta sama świetna zabawa, tylko w większym gronie.

Trials Fusion świetnie bawi się konwencją, doskonale zabawia gracza, jeszcze lepiej wchodzi na ambicję i nie denerwuje nawet przy tysięcznym z rzędu błędzie. Cały czas wiemy, że to błędy tylko i wyłącznie nasze. RedLynx w zasadzie żadnych istotnych potknięć nie zaliczyło.

8,5
„Jeszcze tylko jedna trasa!”
Plusy
  • FRAJDA
  • Wyważony poziom trudności
  • Doskonała mechanika
  • Humor
  • Otoczka
Minusy
  • Monotonna muzyka
  • System trików pozostawia trochę do życzenia
Komentarze
8
kamilo_sam
Gramowicz
18/04/2014 20:24

> > Raczej nie robi się recenzji na podstawie bety. To musi być wersja recenzencka> Na konsolach pełna wersja już hula. Ale jest też pecetowa beta, która całkowicie wyleciała> mi z głowy. No cóż, przynajmniej wiadomo już, że optymalizacja dalej leży i nie ma co> kupować w dzień premiery.Spokojnie, to on ma jakiś problem, na moim GTX 660 z i5-3470 na najwyższych z 1680x1050 hula spokojnie w 60 FPS bez spadków. Nie napotkałem się na żaden błąd w tej becie, więc była wyjątkowo pełna ;)

Usunięty
Usunięty
17/04/2014 17:32

Brak sieciowego multi jak na razie tylko przeszkadza, no i może wykonywanie trików skopane..

Dared00
Gramowicz
17/04/2014 13:26
Dnia 17.04.2014 o 13:10, Mackopff napisał:

Raczej nie robi się recenzji na podstawie bety. To musi być wersja recenzencka

Na konsolach pełna wersja już hula. Ale jest też pecetowa beta, która całkowicie wyleciała mi z głowy. No cóż, przynajmniej wiadomo już, że optymalizacja dalej leży i nie ma co kupować w dzień premiery.




Trwa Wczytywanie